Jeżeli wstajesz rano w poniedziałek i myślisz, że masz pecha w życiu, bo już za moment początek nielubianej pracy, pomyśl, co przeżywa Marco Reus. Niemiecki pomocnik przez wiele ligowych sezonów rządził w środku pola, choć tak naprawdę nigdy nie mógł pokazać pełni potencjału.
Największy pechowiec?
Zmorą ikony Borussii są, były i wiele wskazuje na to, że będą urazy. 33-letni pomocnik to być może w tej chwili największy piłkarski pechowiec. Jeśli nie miałby tylu problemów ze zdrowiem, mundial w Katarze byłby najpewniej jego piątym wielkim turniejem.
Gdy nic mu nie dolega, jest etatowym reprezentantem kraju, tymczasem ostatnim wielkim turniejem, w którym wystąpił, było Euro w Polsce i Ukrainie w 2012 roku. Z ostatnich mistrzostw świata też wyeliminował go uraz. Po zimowej przerwie wrócił jednak do gry i znów może błyszczeć. A właściwie już to robi.
Rekordy same się nie pobiją
Zostać najskuteczniejszym zawodnikiem w historii klubu, to w końcu nie lada sztuka. Wykorzystana przez Reusa jedenastka w spotkaniu z RB Lipsk była jego 159. trafieniem w oficjalnych meczach Borussii. Tym samym zrównał się ze legendarnym Michaelem Zorcem. Gdyby nie fatum, które od lat prześladuje kapitana BVB, bramek z pewnością byłoby więcej.
Na wyciągnięcie ręki jest także inny sukces. Przez urazy Reus przestał być najskuteczniejszym piłkarzem zespołu z Zagłębia Ruhry w Lidze Mistrzów. W poprzednim sezonie wyprzedził go znakomity Erling Haaland, ale raptem o jedną bramkę.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: dla takich akcji przychodzi się na stadion
A dlaczego nie teraz?
Reus ma doskonałą okazję, by po raz kolejny znaleźć się na ustach całego świata, jak za starych dobrych czasów. Wyrównany rekord może być dobrym wstępem do powrotu na szczyt. Nie można również zapominać o kapitalnej bramce z wolnego, kiedy to Marco zaskoczył bramkarza Herthy, dobijając bezradnych berlińczyków (mecz zakończył się wynikiem 4:1).
Rewanżowe starcie pomiędzy Borussią a Chelsea zbliża się wielkimi krokami, a Reus będzie do dyspozycji Edina Terzicia, który wciąż ufa doświadczonemu pomocnikowi. Wprawdzie szkoleniowiec nie skorzystał z jego usług w spotkaniu wyjazdowym, ale wiele wskazuje na to, że tym razem sytuacja może się zmienić.
Nie bez kozery 33-letni zawodnik wybiegał na murawę w podstawowym składzie w trzech ostatnich meczach. Na takim etapie sezonu każda para nóg jest przydatna, a już zwłaszcza panujących w ten sposób nad piłką.
Zwłaszcza, że Terzić nie może liczyć na Karima Adeyemiego, który potrafi ciągnąć żółto-czarny wózek niemal w pojedynkę. Ekipa Chelsea FC bezlitośnie przekonała się o tym w pierwszym meczu, gdy młody Niemiec przebiegł pół boiska, bez żadnego problemu minął bezradnego Enzo Fernandeza i wpakował piłkę do bramki. Kontuzja wykluczyła go jednak z gry i niezwłocznie potrzebny jest zastępca.
Na arenie międzynarodowej wszystko przeszło mu koło nosa
Wracając na chwilę do wielkich turniejów, do tej pory dortmundczyk miał okazję spróbować swoich sił jedynie na Euro 2012, gdzie jego drużyna sięgnęła po brązowy medal. Wprawdzie niektórzy wiele oddaliby za takie osiągnięcie, ale akurat w przypadku Reusa trudno mówić o jakiejkolwiek satysfakcji.
W końcu pomocnik zespołu z Zagłębia Ruhry miał zaufanie obu trenerów kadry, którzy mieli okazję z nim współpracować. Zarówno Joachim Loew, jak i Hansi Flick cenili jego kreatywność, motorykę i przegląd pola.
Gdyby Reus był zdrowy, mógłby nie tylko liczyć na to, że znajdzie się na liście powołań do kadry, ale że będzie odgrywał w niej pierwszoplanową rolę. Zycie jednak napisało zupełnie inny scenariusz.
Marco, za sprawą urazu, przegapił powołanie do mistrzowskiej reprezentacji, która wygrała mundial w Brazylii w 2014 roku, zabrakło go również na Euro we Francji dwa lata później. Flick nie mógł skorzystać z jego usług także na międzynarodowych Euro 2020.
Organizm znowu go nie oszczędził
Gdy wydawało się, że fatum prześladujące Niemca wreszcie odpuści, Reus w ligowym meczu nabawił się kontuzji na ostatniej prostej przed mundialem w Katarze. W dodatku wchodząc z ławki przeciwko Bochum w 67 minucie, kiedy mecz był już praktycznie wygrany.
A samo spotkanie było jego pierwszym po... innym urazie, z którym zmagał się od października. Ostatecznie Reus musiał znowu dać za wygraną. Szukając pozytywów, Niemcowi na pewno nie można odmówić determinacji. Choć liczba kontuzji, które wykluczały go z gry, jest wyjątkowa, piłkarz za każdym razem wracał.
Cierpliwość się jednak kiedyś kończy. Pytanie, ile jej jeszcze pozostało bohaterowi tego artykułu ? Niemieccy kibice także mogą cierpieć z powodu braku Reusa i spekulować. Raz, że nie wiadomo, jak rozwinęłaby się jego kariera, gdyby zdrowie dopisywało. Dwa, nawet po fali urazów, które go dotknęły, Niemcy mogłyby mieć z niego wielką pociechę.
Choć piłkarsko to być może jedna z najlepszych reprezentacji na całym globie, nie potwierdzają tego jej ostatnie wyniki. Poprzednie Euro? Ledwie ćwierćfinał. Mundial w Rosji? Kompromitacja, bo trudno inaczej nazwać brak wyjścia z grupy. Katar? Kolejna katastrofa, trzy mecze i powrót do domu.
Byłby Apapem dla swoich kibiców?
Ale jeszcze nie wszystko stracone. Dwie bramki w spotkaniu z Chelsea byłyby powrotem na właściwe tory i inspiracją, by powrócić do elity i spróbować jeszcze raz. Co do niemieckiej kadry, być może Reus by jej nie zbawił, bo w pojedynkę trudno wyprowadzić kogoś z kryzysu, ale z pewnością mógłby pełnić funkcję czasowego panaceum.
Przy szczypcie finezji, wspartej doświadczeniem i nietuzinkowością, którymi dysponuje, wyniki Mannschaftu mogłyby być lepsze. Flickowi przydałby się przecież drugi Toni Kroos.
Zostaje tylko gdybanie. Dlaczego Reus tak regularnie trafia do szpitala? Kwestia organizmu? Być może. Przetrenowanie, złe prowadzenie za młodu? Niewykluczone, bo przecież nie wszystkie organizmy potrafią to znieść.
Rewanżowy mecz 1/8 finału Ligi Mistrzów Chelsea FC - Borussia Dortmund we wtorek o godz. 21. Transmisja w Polsacie Sport Premium 1. Relacja tekstowa na WP SportoweFakty.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Premier League: pięć goli w małych derbach Londynu
- Prezes Realu sugeruje zmiany Ancelottiemu. Chodzi o dwie legendy klubu