Czy pamiętasz ten mecz? Polska - Norwegia 3:0

Był 1 września 2001 roku. Ku końcowi powoli zbliżały się eliminacje do Mistrzostw Świata w 2002 roku. Tego dnia Polacy mierzyli się na Stadionie Śląskim w Chorzowie z reprezentacją Norwegii. Biało-czerwoni wygrali tamto spotkanie 3:0 i zapewnili sobie awans do finałowego turnieju po raz pierwszy od 16 lat. Z mundialem w Polsce wszyscy wiązali sobie spore nadzieje, ale jak Polacy grali na azjatyckim kontynencie większość pamięta. Zostańmy jednak przy spotkaniu rewanżowym z Norwegią.

W tym artykule dowiesz się o:

Reprezentacja Polski po raz pierwszy poważnie zagroziła bramce Norwegów po ponad 20 minutach gry. Wtedy to po podaniu Pawła Kryszałowicza, pojedynek z dwójką obrońców wygrał Emmanuel Olisadebe. Przed nim znajdował się już tylko bramkarz z Norwegii, ale Nigeryjczyk z polskim paszportem miał bardzo ostry kąt i trafił w nogi Thomasa Myhre. Na pierwszą bramkę kibice musieli czekać do doliczonego czasu gry pierwszej połowy. Wtedy po zagraniu Radosława Kałużnego w polu karnym rywali zrobiło się małe zamieszanie. Ostatecznie piłka trafiła do Kryszałowicza. Napastnik oddał techniczny strzał z kilku metrów, a bramkarz Norwegów jedynie odprowadził futbolówkę wzrokiem do siatki. W tej sytuacji ręką w "szesnastce" zagrał nawet Henning Berg, ale nie miało to większego znaczenia.

W drugiej połowie Norwedzy starali się doprowadzić do wyrównania. Oddawali jednak głównie silne strzały z dystansu, a takie chociażby w wykonaniu Jana Sorensena nie mogły zaskoczyć Jerzego Dudka. W 71. minucie znów dał o sobie znać Kryszałowicz. Ówczesny gracz Eintrachtu Frankfurt ograł kilku rywali i dograł w pole karne. Strzał z tzw. pierwszej oddawał Kałużny, ale piłka o milimetry minęła słupek bramki. Po chwili biało-czerwoni znów stworzyli sobie wyśmienitą sytuację do podwyższenia prowadzenia. Piotr Świerczewski wybiciem piłki spod własnego pola karnego uruchomił Olisadebe, który poradził sobie z obrońcą Norwegii, wpadł w pole karne, ale zamiast oddawać strzał wdał się w niepotrzebny drybling i futbolówka ostatecznie padła łupem Myhre.

Polacy w końcu dopięli swego w 77. minucie. Gola przyniosła nam wspaniała kontra. Tomasz Hajto zabrał piłkę pod własną bramką Johnowi Arne Riise, podał do Kałużnego, ten odegrał szybko do Świerczewskiego. "Świr" podprowadził piłkę pod pole karne rywali, zagrał na lewo do Marka Koźmińskiego, a ten wyłożył piłkę na tacy Olisadebe, który strzałem z kilku metrów zdobył drugą bramkę dla Polaków.

Biało-czerwoni dobili rywali w 88. minucie. Ładnym dograniem w pole karne znów popisał się Kałużny. Piłkę przejął Olisadebe. Napastnik był sam na 11. metrze, uderzył z powietrza, ale trafił w nogi bramkarza. Piłkę bardzo niepewnie wybijał jednak Andre Bergdolmo i ta dość przypadkowo wróciła do gracza reprezentacji Polski odbijając się po drodze od Bartosza Karwana. Tym razem "Oli" zdecydował się na podanie do Marcina Żewłakowa, który strzałem przy słupku umieścił piłkę w siatce stawiając "kropkę nad i".

Polacy dzięki temu zwycięstwu oraz porażce Białorusi z Ukrainą w Mińsku 0:2 zapewnili sobie awans do finałów Mistrzostw Świata w 2002 roku.

Chorzów, 01.09.2001 r.:

Polska - Norwegia 3:0 (1:0)

1:0 - Kryszyłowicz 45+1’

2:0 - Olisadebe 77’

3:0 - Marcin Żewłakow 88’

Składy:

Polska: Dudek - Kłos, Karwan, Michał Żewłakow, Wałdoch, Hajto, Świerczewski (90’ Bąk), Koźmiński (81’ Krzynówek), Kryszałowicz (75’ Marcin Żewłakow), Kałużny, Olisadebe.

Norwegia: Myhre - Bergdolmo, Johnsen, Berg, Basma, Roar Strand (62’ Riise), Sorensen, Leonhardsen (79’ Rushfeldt), Rudi, Solskjaer, Iversen (88’ Pal Strand).

Żółte kartki: Hajto, Kałużny (Polska).

Sędzia: Miroslav Liba (Czechy).

Widzów: 40 000.

***

Specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl mecz z reprezentacją Norwegii wspomina ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski - Jerzy Engel.

Mateusz Lis: Jak pan wspomina to spotkanie?

Jerzy Engel: To było szalenie ważne spotkanie dla całej polskiej piłki nożnej. To był najważniejszy mecz dla nas, który bezpośrednio decydował o awansie do Mistrzostw Świata. To już nie były całe eliminacje, to już nie było ileś tam meczów, to nie był już jakiś tam znak zapytania, że mieliśmy jeszcze z kimś grać. To był ten jeden jedyny mecz, do którego doprowadziliśmy. Rzeczywiście wszyscy musieliśmy się do tego pojedynku przygotować szalenie solidnie pod każdym względem, zarówno organizacyjnym jak i szkoleniowym. Także wszyscy włożyli wiele wysiłku, aby wszystko było zrealizowanie właściwie i okazało się, że dało to fantastyczne efekty. Wygraliśmy 3:0. Był to trudny i ciężki mecz. Norwegowie mówili głośno, że chcą nas ograć i odrodzić się, bo oni tracili szanse na awans. To co się działo na stadionie jest nie do opisania. Jeszcze w trakcie meczu kibice fantastycznie dopingowali, a po meczu, czego już telewizja nie pokazała, fani nie opuścili stadionu jeszcze przez godzinę po jego zakończeniu. Bawili się razem z piłkarzami, śpiewali. Atmosfera była cudowna i potem niesamowity powrót do Warszawy, gdzie właściwie cała droga była biało-czerwona. Ludzie wychodzili z domów mimo, że to była późna pora. Pięknie oflagowane w biało-czerwone barwy samochody z kibicami jechały przed nami. Właściwie cały czas do Warszawy była to jedna biało-czerwona podróż. To była fantastyczna noc dla nas wszystkich, dla całej Polski, bo po 16 latach awansowaliśmy do finałów Mistrzostw Świata.

Często pan powraca pamięcią do tego meczu?

- Bardzo często, bo to są przeżycia, których się nie zapomina. Piłkarze podrzucali mnie do góry, gdy fruwałem pod niebo czułem się tak, jakbym tego nieba dotykał. Kiedy patrzyłem na naszych graczy robiących rundy wkoło boiska, dziękujących kibicom to łzy same płynęły mi z oczu.

Który z meczów był według pana najważniejszy w tych eliminacjach? Właśnie ten z Norwegią, który dał nam awans czy może było to inne spotkanie?

- Ja to oceniam, że były dwa takie mecze. Pierwszy to był ten rozpoczynający eliminacje. Wszyscy czekali na to, czy rzeczywiście to co obiecałem, że forma kadry jest szykowana właśnie na pierwszy mecz eliminacji i żeby nikt nie oceniał reprezentacji przez pryzmat meczów przygotowawczych, gdzie cały czas zmienialiśmy system gry, zrealizuje się. Przypomnę, że od tamtego czasu graliśmy czwórką w linii, a wcześniej graliśmy z libero. To nie było wcale takie proste. Zmienialiśmy selekcję, uczyliśmy się nowych wariantów gry. Trzeba było czasu na to i to wszystko było tak wyliczone, żeby forma przyszła właśnie na ten najważniejszy mecz otwierający eliminacje. Myślę, że to zwycięstwo z Ukrainą na jej terenie 3:1 w znakomitym stylu, gdzie mogło być jeszcze wyżej, bo przecież Andrzej Juskowiak przestrzelił karnego, pokazało, że ten zespół jest gotowy, żeby grać w tych eliminacjach na naprawdę wysokim poziomie. Wspomnę również, że w tamtym czasie byliśmy losowani z trzeciego koszyka, a więc my byliśmy dolosowywani do Ukrainy i Norwegii. Mało kto wierzył, że możemy dać radę. Myślę, że te dwa mecze, ten pierwszy i ostatni były najważniejsze w eliminacjach chociaż zwycięstwo w Norwegii 3:2, czy w Walii 2:1, to również były świetne pojedynki pokazujące możliwości zespołu.

Czy docierało do pana po ostatnim gwizdku sędziego, że latem następnego roku uda się pan razem z reprezentacją na Mistrzostwa Świata?

- Do nas dotarło to dopiero w momencie kiedy spiker telewizyjny, Dariusz Szpakowski, przyniósł nam wiadomość, że w drugim meczu rozgrywanym równolegle z nami padł wynik, który już całkowicie dał nam awans do Mistrzostw Świata. Tam jeszcze grała Ukraina z Białorusią. Tam jeszcze mogło wszystko się zdarzyć, ale ostatecznie padł taki wynik, który dał nam możliwość awansu na mundial. W tym momencie już wszyscy wiedzieliśmy, że gramy w mistrzostwach i to było rzeczywiście fantastyczne.

Zdawał pan sobie sprawę z tego, że tworzy swego rodzaju legendę polskiego futbolu?

- O legendzie to tu trudno powiedzieć. Ja bym to nazwał raczej odrodzeniem polskiego futbolu na arenie międzynarodowej. Legenda to przecież Kazimierz Górski, Antoni Piechniczek, którzy przywieźli medale z Mistrzostw Świata. To są ludzie, którzy stali się legendą. Ja po prostu odrodziłem polski futbol reprezentacyjny na arenie międzynarodowej. Bardzo ładnie skomentował to na losowaniu Sepp Blatter, który powiedział: "Cieszę się, że mogę odkurzyć tabliczkę z napisem 'Polska' po wielu latach". To było szalenie ważne i cenne dla mnie.

Czy jest jakieś wydarzenie z tych eliminacji, które w pana pamięci zajmuje szczególne miejsce?

- Wizyta u Ojca Świętego Jana Pawła II. Po trzech meczach papież przyjął mnie razem z moją małżonką i kilkoma przyjaciółmi w Watykanie. Tam długo rozmawialiśmy na temat reprezentacji. Papież był znakomicie zorientowany we wszystkim co się dzieje. Wiedział, że prowadzimy w grupie. Znał wszystkie nasze wyniki, znał piłkarzy. Wtedy zawiozłem koszulkę kadry, aby Jan Paweł II ją pobłogosławił i żeby to błogosławieństwo od niego dało nam dodatkowe siły. Później to się odbiło fantastycznym echem w zespole. Przed meczem z Norwegią papież przysłał każdemu z nas, każdemu piłkarzowi, każdemu członkowi ekipy poprzez kapłana Adama Zelgę dyplomy papieskie z jego podpisem i dedykacją, żeby wszyscy wierzyli w siebie i tę wiarę przenieśli na zwycięstwo, które da wiele radości wszystkim Polakom. To były te momenty takie szczególne, które zapadają w pamięć. Zresztą zdjęcia z tej wizyty mam u siebie w gabinecie i jedno z nich cały czas wisi u mnie.

Czy jest pan w stanie stwierdzić z perspektywy czasu dlaczego reprezentacja na mundialu nie zaprezentowała się z najlepszej strony?

- Oczywiście, że jestem. Powodem tego było to, że ci piłkarze, który jechali na mundial stwierdzili, że ta impreza jest dla nich apogeum i więcej zrobić się nie da. Do takiej imprezy trzeba być fantastycznie przygotowanym, a większość z tych chłopców niestety w swoich klubach miała kłopoty z grą. Z kolei ci, którzy grali byli bardzo zmęczeni. Tomek Hajto, Marek Koźmiński mieli problemy w swoich klubach. Marek musiał nawet zmienić swój klub z I na II ligę. Tomek Kłos też miał problemy, przed wyjazdem odpadł Bartek Karwan, z różnych względów nie pojechał Tomek Iwan. Można powiedzieć, że ta reprezentacja mocno nam się zmieniła. Mieliśmy bardzo krótki okres pracy. To były nasze wnioski po Mistrzostwach Świata, które złożyliśmy do FIFA i UEFA, żeby był dłuższy czas na przygotowanie się zespołu. My mieliśmy bardzo mało czasu, właściwie tylko 5 dni. Najpierw w Niemczech, a później w Korei. To spowodowało, że nie było do końca wiary w zwycięstwo, wiary w sukces. Zabrakło nam też doświadczenia. To była najważniejsza sprawa. Ani szkoleniowcy, ani żaden z piłkarzy wcześniej w takiej imprezie nie uczestniczył. Właściwie nikt nie miał wyobrażenia jak trudny jest ten turniej i jak trzeba być do niego świetnie przygotowanym.

***

Za tydzień na łamach naszego portalu będziemy wspominać kolejne spotkanie.

Źródło artykułu: