Szymon Marciniak jako sędzia główny, Paweł Sokolnicki i Tomasz Listkiewicz jako sędziowie asystenci oraz Tomasz Kwiatkowski jako sędzia asystent wideo poprowadzą w niedzielę finał mistrzostw świata w Katarze. 80 tysięcy kibiców na stadionie w Lusail, grubo ponad miliard przed telewizorami - do jednego z największych, najbardziej medialnych wydarzeń na świecie doszli niezwykle krętą ścieżką.
Staroźreby i Tarchomin
Marciniak wskoczył na nią w Łukomiu, niedaleko Płocka. Miał troszkę ponad 20 lat, gdy pojechał na swój pierwszy mecz A-klasy z sędziowskim strojem w torbie. Zabrali go bardziej doświadczeni koledzy, jeden z nich był tuż przed zakończeniem "kariery", ledwo biegał. Weekendowy piknik wokół murawy, pokrzykujący, podchmieleni faceci na ławkach-trybunach i brzęk szkła w foliowych reklamówkach – wiadomo, dobrze znany klimat. Pierwszy gwizdek, grają.
Mija kilka minut, nagle rozlega się śmiech kibiców, taki na całą okolicę. Młody przystaje na linii, rozgląda się, zerka na drugą stronę boiska. Tam, zamiast jego prawie-emerytowanego kumpla po fachu, biega z flagą przypadkowy kibic. Ale jak to? O co tu, do jasnej cholery, chodzi? Nagle sędzia asystent wyłania się z pobliskich krzaków, nerwowo podciąga spodenki. Przycisnęło go, więc pognał za potrzebą w zarośla.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nagranie Lewandowskiego hitem sieci. Kapitan nie próżnuje
Tak właśnie wyglądał sędziowski debiut Marciniaka. Opowiadał mi o nim po latach, już po poprowadzonym wielkim finale młodzieżowych mistrzostw Europy w Pradze w 2015 roku i w momencie, gdy wchodził do grona sędziów UEFA Elite. Mówił, że już na starcie, w tym Łukomiu właśnie, dopadła go myśl: czy ten cyrk ma w ogóle jakiś sens? Łukomie miało miejsce (mniej więcej) w tym samym czasie, gdy Pierlugi Collina, dziś szef sędziów w FIFA, a kiedyś genialny sędzia, prowadził swój własny finał mundialu: Niemcy - Brazylia w 2002 roku.
Listkiewicz o tym, że kariera "na środku", czyli sędziego głównego, to raczej nie jest jego przeznaczenie, przekonał się ostatecznie w 2005 roku, w dość burzliwych okolicznościach. Gwizdał wtedy mecz V ligi Olimpia - Hutnik, podjął decyzję, z którą nie mogli się pogodzić miejscowi fani. A że stadion był w sąsiedztwie stacji benzynowej i w trakcie meczu można było łatwo "dotankować", rzuciło się za nim w pościg kilku krewkich i ośmielonych alkoholem kibiców.
Ganiali go tak po tej murawie, a on, przerażony, w myślach daleko był od mundialowych marzeń. Na szczęście uciekł, najpierw tym miejscowym wariatom, później ze środka na linię. Przez lata pracował mozolnie na to, by stać się jednym z najlepszych asystentów na świecie. Szczebel po szczeblu, krok po kroku. Jak skomplikowana to materia, z pasją opowiadał WP SportoweFakty w 2017 roku. O tym, że jeśli sędzia asystent w dynamicznej sytuacji widzi 20-centymetrowego spalonego, to wie, że jest to złudzenie i tego spalonego w rzeczywistości nie ma i trzeba akcję puścić. Albo że spalone czasem wskazuje się "na słuch".
Jak? Nie możesz przecież jednocześnie obserwować i piłki, i linii obrońców, więc nasłuchujesz kopnięcia. Dźwięk, pozycja spalona, aktywny udział w grze spalonego piłkarza i dźwigasz flagę w górę. A za twoimi plecami ryk trybun na stadionie Partizana Belgrad albo Santiago Bernabeu. Proste, nie? Laik przed telewizorem nie ma zielonego pojęcia, na czym ta robota tak naprawdę polega.
Sokolnicki też ma swoje opowieści z krypty z ciekawym epilogiem. Kiedyś, w czasach prehistorycznych, prowadził mecz Polfy Tarchomin. Wiadomo: niższa liga mazowiecka, ale zawodnicy z zaangażowaniem i wiarą w siebie jak na mundialu. Było ostro, "Sokół" - wtedy też jeszcze jako sędzia główny - musiał trochę przytemperować kilku kopaczy i trenerów. Kartki, słowne reprymendy, trochę złych emocji. Jeden z nich mocno zapadł mu w pamięć. Na tyle, że niedawno, po wielu, wielu latach, przypomniał mu tę sytuację na jednym ze stadionów Ekstraklasy. Nazywa się Marek Papszun i jest trenerem Rakowa Częstochowa.
Kwiatkowski przez politykierstwo w sędziowskich organach decyzyjnych w naszym kraju bardzo późno dostał szansę prowadzenia meczów w Ekstraklasie jako sędzia główny, więc wiek nie pozwolił mu już na zostanie sędzią międzynarodowym. Nawet mimo faktu, że na krajowym podwórku jest czołowym specjalistą. Dziś jednak, dzięki wprowadzeniu do świata piłki systemu VAR, odbija to sobie z nawiązką jako jeden z najlepszych sędziów VAR.
Wzloty i upadki
Marciniak może teraz powiedzieć, że ta droga miała sens. Przez 20 lat wspinał się po drabinie ligowej naturalnym talentem do gwizdania. Wielu widziało w nim następcę tych najlepszych i największych poprzedników. Czuł grę, pewnie też dlatego, że sam był całkiem dobrym piłkarzem. Nie od razu była jednak ekstraklasa i sędziowskie zawodowstwo. Najtrudniej mu było, gdy łączył sędziowanie w niższych ligach, grę w piłkę w Kujawiaku Włocławek i zwykłą zawodową robotę.
Kto wie, czy w ogóle byłby w stanie to wszystko pociągnąć, gdyby nie fakt, że jego ówczesny pracodawca (Marciniak odpowiadał w firmie za system jakości oraz kontakty z zagranicą) nie był jednocześnie członkiem regionalnego, piłkarskiego środowiska i doskonale rozumiał jego sytuację. Codziennie zwalniał więc wcześniej Marciniaka, by ten mógł pognać na przystanek, wsiąść do autobusu i pojechać z Płocka do Włocławka. Tam zaliczał trening i wracał niemal nocą do domu. Musiało minąć jeszcze sporo czasu, zanim stał się sędzią zawodowym.
Znają się jak łyse konie, niemal jak bracia. Trudno, by było inaczej, skoro spędzają ze sobą tak wiele czasu. Wyjazdy na mecze, zgrupowania, turnieje, kursy, wielogodzinne dyskusje na komunikatorach o spornych sytuacjach z meczów. "Sokół", jako człowiek z tej samej miejscowości, jeździł z Marciniakiem jako jego asystent już za czasów niższych lig. "Liściu" dołączył do nich około 15 lat temu, bo dotychczasowy asystent Szymona, swoją drogą doskonały - Krzysztof Nejman - nie mógł zostać sędzią międzynarodowym. A że inni topowi asystenci mieli już wtedy swoje zespoły, to Marciniak dołączył do swojej ekipy młodego, zdolnego, znającego języki Listkiewicza.
Każdy z nich jest inny. Marciniak - typ gwiazdy, lidera, nie do przegadania, cholernie pewny siebie. Gdyby był urzędnikiem, ktoś by pewnie mógł powiedzieć, że to jego i zaleta, i wada. Na boisku bez tego by jednak zginął. Sokolnicki – mniej obecny w mediach, prywatnie ciepły, serdeczny, lubiący podyskutować na różne tematy gość. Listkiewicz - zdystansowany, najbardziej uruchamia się, gdy pojawia się temat muzyki. To on w zespole odpowiada za sprzęt grający w szatni i poziom głośności. Kiedyś przed jednym z meczów Ligi Mistrzów, piłkarze Juventusu mocno zdziwili się, gdy przechodząc obok sędziowskiej szatni, usłyszeli Roxette dudniących na cały regulator. Brzmienia preferują jednak skrajne i różne: od Modern Talking przez New Order po Włochatego czy Armię.
Sędziowanie to cholernie niewdzięczna robota, sędzia – najbardziej samotny facet w branży. 22 napompowanych adrenaliną zawodników, do tego rozkrzyczane ławki rezerwowych, przeważnie roszczeniowi trenerzy, trybuny, kamery, zbliżenia, tryb slow motion, dynamika zdarzeń i po prostu zwykły przypadek - wszystkie okoliczności, cały świat – wszystko przeciwko tobie. A ty, pośrodku tego zamieszania, tylko z gwizdkiem albo flagą w ręce.
Mają za sobą i wzloty - wspomniane już finały młodzieżowego Euro w 2015 roku, gdy poprowadzili zarówno mecz otwarcia, jak i finał, dziesiątki meczów, także hitowych, w europejskich pucharach czy eliminacjach międzypaństwowych turniejów, doskonałe Euro 2016 - ale zdarzały się też chwile trudne, gorzkie, cierpkie.
Na mundialu w Rosji świetnie poszło im w pierwszym meczu, jako drugi do poprowadzenia dostali mecz podwyższonego ryzyka Niemcy - Szwecja. Nie podyktowali rzutu karnego w niejednoznacznej sytuacji, później krytycy próbowali zarzucać, że Polacy nie skorzystali z VAR, co było nieprawdą (doszło do konsultacji przez zestaw słuchawkowy). Mimo większych nadziei wrócili jednak do domu po dwóch meczach. Na kolejne mistrzostwa Europy nie pojechali w ogóle przez problemy zdrowotne Marciniaka (tachykardia po COVID-19). Choć w mediach grał twardego, musiało go to mocno dotknąć.
Rzucając banałem: wrócił mocniejszy. Kolejne sezony były w jego wykonaniu jeszcze lepsze niż poprzednie, do Kataru poleciał, wsłuchując się w głosy środowiska - w życiowej formie.
Sukces, jakiego nie było
Tworzenie obsady sędziowskiej podczas mundialu jest jak szykowanie roztworu w chemicznej pracowni: musisz umiejętnie dobierać składniki - wymieszać styl sędziowania konkretnego arbitra ze stylem grania konkretnych drużyn, zwrócić uwagę na pochodzenie arbitrów i ich historyczne zaszłości z zespołami, podlać to wszystko polityczną poprawnością, wpływami federacji krajowych i regionalnych. Jeden fałszywy ruch i eksplozja gotowa. Dlatego FIFA zaprasza na mistrzostwa tak wielu sędziów, z tak wielu regionów świata.
Pierluigi Collina, człowiek instytucja, ze względu na mocny charakter nazywany "The Sheriff", nie może też dopuścić do sytuacji, w której wszystkich sędziów z topu "spali" na wczesnym etapie turnieju. Nie może wszystkich najlepszych od razu rzucić do prowadzenia meczów-zapalników, w których prawdopodobieństwo wystąpienia kontrowersji jest większe niż w innych. Gdy do sędziego już na poziomie fazy grupowej przylepi się smród spornej sytuacji (nawet niekoniecznie błędnie zinterpretowanej!), może się ciągnąć już do samego końca turnieju. Wtedy z prowadzenia najważniejszych meczów nici.
Polscy sędziowie poprowadzili na tych mistrzostwach tylko dwa mecze. Tylko, bo doszło do sytuacji w ostatnich latach niespotykanej: wystarczyło posędziować w dwóch spotkaniach, by tym trzecim był już wielki finał. Podczas poprzednich turniejów o mistrzostwo świata sędziowie docierający do wielkich finałów, prowadzili łącznie meczów od czterech do pięciu. Pięć - Nestor Pitana w 2018 i Horacio Elizondo w 2006, cztery - Howard Webb w 2010 i Nicola Rizzoli w 2014.
Szymon Marciniak oficjalnie i wprost nigdy nie chciał tego mówić, zresztą tak samo jak jego stojący w cieniu asystenci Paweł Sokolnicki i Tomasz Listkiewicz, ale Colina od zawsze uważał Marciniaka za materiał na sędziego wielkiej klasy. Mocno wspierał go, gdy jeszcze dowodził sędziami w UEFA, kilka razy podbudowywał go też przed i w trakcie mundialu w Katarze. I ostatecznie wyznaczył do poprowadzenia najważniejszego meczu na świecie.
Wyznaczenie Polaków do poprowadzenia finału mundialu to ich niepodważalny, gigantyczny sukces. Nie będzie jednak przesadą wspomnieć, że to wielka chwila także dla całego środowiska sędziowskiego w Polsce, dla wielu arbitrów, którzy też należą do tej rodziny. Arbitrów, którzy jeździli bądź wciąż jeżdżą na wyjazdy po Polsce i Europie z Marciniakiem i ekipą.
Na przykład Tomasza Musiała z Krakowa, Pawła Raczkowskiego z Warszawy, Radosława Siejki z Łodzi (nie tak dawno, gdy istniała jeszcze funkcja sędziów bramkowych, całą bandą jeździli na mecze i w Polsce, i Europie) czy Pawła Gila (długo był z ekipą sędzią VAR i pomagał Kwiatkowskiemu szykować się do największych wyzwań w tej roli). Trenerów przygotowania fizycznego, jak choćby Grzegorza Krzoska. Osób, które będą za nasz zespół ściskać w niedzielę kciuki, będzie cała masa. Wystarczy zajrzeć na grupy sędziowskie regionalnych związków sędziowskich w Polsce. Dyskusje, trzymanie kciuków, wyrazy wsparcia. To naprawdę wielkie wydarzenie.
Dla większej świadomości zawodowej, by lepiej zrozumieć (oczywiście w skali mikro), o czym mowa, z czym wiąże się bycie sędzią, bieganie po boisku z gwizdkiem, próba zarządzania zespołami, właśnie na fali sukcesu Marciniaka wchodzącego do UEFA Elite zapisałem się kiedyś i zaliczyłem kurs sędziowski w Warszawie. Później, przez pewien okres, co pół roku zdawałem egzaminy zarówno teoretyczne, jak i kondycyjne, prowadziłem mecze w A-klasie i B-klasie, jeździłem też jako asystent na mecze trochę wyższych lig regionalnych. Sędzia ze mnie był żaden, ale przekonałem się na własnej skórze, jak cholernie trudna to profesja. Poza tym, że daje to niebywałą, nową perspektywę, gasi zapał łatwego krytykowania decyzji i budzi chęć ich rozumienia, tłumaczenia, zaprasza przy okazji do niezwykle ciekawego środowiska, pełnego różnorodnych i żyjących tą pasją ludzi. To jedna z ciekawszych przygód, jakie mnie w życiu spotkały.
W listopadzie uczestniczyłem z kolei w spotkaniu z Roberto Rosettim, szefem sędziów w UEFA. Włoch, który prowadził wielki finał Euro 2008, opowiadał o największych problemach sędziowskich dzisiejszych czasów. Nie mówił o problemie z oceną zagrań piłki ręką. Nie mówił o VAR czy innych boiskowych zdarzeniach z wielkiego futbolu. Największym problemem środowiska sędziowskiego na całym świecie nazwał brak sędziów. Niezależnie od długości i szerokości geograficznej coraz mniej osób garnie się do gwizdka z powodu przemocy, pobić, obelg, jakie płyną pod ich adresem - niezależnie od klasy rozgrywkowej czy wieku.
Sam spotkałem się z tym wielokrotnie, widziałem rezygnujących, ambitnych chłopaków, zwyzywanych od najgorszych, poszarpanych za koszulki zarówno w wielkich miastach, jak i zabitych dechami wsiach. Zarówno w rozgrywkach seniorskich, jak i dzieci. Tak, dzieci! Zdarza się, że rodzice obserwujący mecz swoich pociech potrafią zwyzywać od najgorszych bądź poszarpać kandydata na sędziego, chłopaka bądź dziewczynę niewiele starszych niż ich dziecko. I tacy sędziowie-amatorzy mówią: dość, nie jest mi to do niczego potrzebne. To temat, który powraca, gnije, a nikt nawet nie tyle nie potrafi go rozwiązać, co nigdy się za jego rozwiązywanie na poważnie nie wziął. Oby sukces Marciniaka i spółki przełożył się na zainteresowanie tematyką sędziowską w naszym kraju.
Nie wiem, jak potoczy się ten finał. Jak wiele trudnych decyzji do podjęcia będą mieli w niedzielę nasi arbitrzy: gorących sytuacji do zarządzenia, stykowych mijanek do rozstrzygnięcia, kartek do pokazania, powtórek na VAR do odwinięcia. Wiem jednak doskonale, jak krętą drogę przebyli, by znaleźć się w tym miejscu. Niech po prostu cieszą się tą chwilą i zrobią swoją robotę. Bo na tym fachu znają się, jak mało kto. Wyżej zajść już się po prostu nie da.