Cóż to była za bujda na resorach! [OPINIA]

PAP/EPA / Friedemann Vogel / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
PAP/EPA / Friedemann Vogel / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Do prawdziwego sukcesu na mundialu potrzebowaliśmy zupełnie innej reprezentacji Polski. Opartej na pewności siebie piłkarzy, wierze drużyny w możliwości, na zespole ludzi, których gra w piłkę cieszy. Bo właśnie radość jest sensem futbolu.

Występ Biało-Czerwonych na mundialu porównałbym do faceta, który bardzo chciał wygrać na loterii. Ściskał kciuki z całych sił, emocjonował się, do końca liczył, że padnie jego numer. Tylko nie wysłał kuponu, nie dał sobie szansy. I nasza reprezentacja też jej sobie nie dała. Nie chodzi mi oczywiście o mecz z Francją (1:3). O tym, że to drużyna poza naszym zasięgiem, wiedzieliśmy już przed mundialem. Za wysokie progi. Ale cały turniej można było rozegrać inaczej.

Wracamy do domu z poczuciem niedosytu, z przekonaniem, że wcale nie pokazaliśmy na mundialu całego potencjału, jaki ma ta drużyna. A ma ogromny, na co dowodem był właśnie mecz z Francją.

Niestety w grupie graliśmy na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Wstydliwie, bojaźliwie, bez wiary w siebie. A udana próba wyjścia z grupy poprzez ogranie Meksyku na liczbę żółtych kartek zostanie zapamiętana jako jeden z największych obciachów w historii polskiego futbolu. To było jak publiczne ogłoszenie światu, że w piłkę to nie bardzo umiemy, za to w kombinowaniu zawsze byliśmy dobrzy.

ZOBACZ WIDEO: Wymowna scena na ławce Polaków. "Był bardzo wkurzony"

Prześlizgnęliśmy się więc z tym wyjściem z grupy, ale wszyscy - łącznie z piłkarzami - nie czuliśmy się z tym komfortowo. Przepraszam, nie wszyscy. Czesław Michniewicz i jego klakierzy cały czas czuli się świetnie. I pewnie nadal czują. Propaganda godna wczesnego PRL-u właśnie ogłasza nam wielki sukces Polski na mundialu.

Ale ten "sukces" jest tak naprawdę bardzo skromny i sprowadza się w istocie do wygrania jednego meczu. I to z kim? Z Arabią Saudyjską (2:0). Niestety, nie można wygrać bitwy, gdy jest się prowadzonym przez kogoś o odwadze polnego królika.

Michniewicz wiele czasu poświęcił na wmawianie naszym piłkarzom, że nie umieją grać w piłkę. Przedziwny to był pomysł, bo dobrzy trenerzy raczej "pompują" mentalność swoich piłkarzy. Pamiętacie jak Leo Beenhakker wmówił Grzegorzowi Bronowickiemu, że jest tak dobry jak Cristiano Ronaldo? Bronowicki w to uwierzył i zatrzymał genialnego Portugalczyka. A Polska awansowała do Euro 2008.

A do czego Michniewicz przekonywał Lewandowskiego i Zielińskiego? Że są za słabi, by grać w piłkę na mundialu. Że lepiej, by zajęli się przeszkadzaniem. Że muszą tylko walczyć, biegać, szarpać.

Cóż to była za bujda na resorach! Szkoda, że tak udanie zatruła nam drużynę od wewnątrz. Bo nie tak łatwo przełączyć się z trybu: "Jesteś za słaby na Meksyk", na tryb "Uwierz w siebie. Jesteś tak dobry, że dasz radę Francji". To tak nie działa. Wiarę w siebie zawodników trzeba budować cały czas. A Michniewicz zmarnował potencjał ofensywny polskich piłkarzy - o czym zresztą wspominał Lewandowski po meczu. To zbrodnia. Niewybaczalna.

Porażką z Francją nikt się nie przejął. Nawet selekcjoner wydawał się zadowolony, choć przecież on zawsze gra na wynik, o czym z dumą informował cały poprzedni tydzień. I w sumie osiągnął swój cel. Wystarczyło w grupie zagrać wstydliwy antyfutbol, żeby umordowany tym stylem Polak cieszył się już nawet z tego, że się z Francją przynajmniej nie skompromitowaliśmy. Już tyle nam w epoce Michniewicza wystarcza. Nawet wygrywać już nie musimy.

Radość polskich kibiców z bezdyskusyjnej porażki z Francją jest symptomatyczna, bo sporo mówi o nas. Jesteśmy narodem boleśnie doświadczonym przez piłkarskie niepowodzenia, pełnym kompleksów w stosunku do tych, którzy lepiej kopią, są lepiej wyszkoleni technicznie, potrafią grać z fantazją. Całe pokolenia naszych kibiców dorastały w przekonaniu, że Polak może wygrać tylko wtedy, gdy zapieprza na boisku, gdy haruje, kopie, fauluje i drapie. Bo w piłkę to my przecież nie umiemy. Bo u nas jest ugór, na którym nic nigdy nie wyrośnie.

Ale w międzyczasie, zupełnie na przekór polskiej myśli szkoleniowej, wyrosło nam wyjątkowo zdolne pokolenie - wychowane w dużej mierze przez zagranicznych trenerów - które gra w piłkę w swoich klubach, że aż miło. Barcelona, Juventus, Roma, Napoli, Feyenoord, Wolfsburg, Aston Villa - tam nie zatrudniają słabeuszy.

Pomysł, żeby takich piłkarzy zredukować do roli wyrobników, walczaków, wykopywaczy to jest sen wariata. To jest wyrzucenie potencjału drużyny do kosza. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Czesław Michniewicz pojechał na mundial z myślą przewodnią: żeby tylko nie przegrać. A przecież sport polega na wygrywaniu, a mistrzostwa świata to jest turniej dla zwycięzców. Dlatego nas już tam nie ma. Aż do ostatniego meczu w ogóle tam nie pasowaliśmy.

Tak, mecz z Francją był inny. Bo musiał. Bo piłkarze też czytali, co się o nich pisze. Wiedzieli, że nie ma zachwytów z awansu, nie ma święta, nie ma karnawału radości. A są za to narzekania i zgrzytanie zębów. Cierpliwość zawodników się wyczerpała, piłkarze już nie chcieli grać autobusem trenera. Michniewicz nie miał tu nic do gadania, liderzy podjęli inną decyzję.

My też nie chcemy tej pszenno-buraczanej wersji reprezentacji. Kochamy kadrę, ale mamy też wobec niej swoje oczekiwania. Rozpieścili nas Robert Lewandowski, Piotr Zieliński, a wcześniej Adam Nawałka, więc jeśli narzekaliśmy na styl kadry Jerzego Brzęczka, to styl obecny jest już kompletnie nie do przyjęcia.

Michniewicz stworzył reprezentację na swój obraz i podobieństwo. Jej fundamentem były własne kompleksy selekcjonera: nie potrafimy, nie umiemy grać w piłkę. Musimy się zamurować, postawić autobus w polu karnym i grać lagi. Że to guzik prawda, pokazał mecz z Francją. Bo skoro byliśmy w stanie grać w piłkę z mistrzami świata, to mogliśmy też w nią grać z Meksykiem, Arabią Saudyjską, a nawet Argentyną, prawda? Właśnie mecz z Francją pokazał, że z Meksykiem Michniewicz nie zdobył jednego punktu, tylko stracił dwa.

A trzeba było robić wszystko, żeby tej Francji spróbować uniknąć. I okazja ku temu nadarzyła się świetna, bo przecież Argentyna potknęła się z Arabią Saudyjską w pierwszej kolejce. Graliśmy kilka godzin później i wtedy należało zawalczyć z Meksykiem o pełną pulę. Niestety zabrakło odwagi. Gdybyśmy do meczu z Argentyną przystępowali po dwóch zwycięstwach, mielibyśmy szansę nawet wygrać tę grupę.

Do prawdziwego sukcesu na mundialu potrzebowaliśmy jednak zupełnie innej reprezentacji Polski. Opartej na pewności siebie piłkarzy, na wierze drużyny we własne możliwości, na zespole ludzi, których gra w piłkę cieszy. Bo właśnie radość jest sensem futbolu. Niestety, nam zaproponowano futbol udręczenia. Po traumie, jaką przeżyliśmy w grupie, umiemy się cieszyć już nawet z porażki. Pojęcie sukcesu stało się tak pojemne, jak nigdy wcześniej. Ja nie kupuję koncepcji michniewiczowskich "zwycięskich porażek". To obrażanie zdrowego rozsądku.

Nie mam wątpliwości co do tego, czy przyda się nam na dłużej taki trener jak Michniewicz. Nie, on się nie przyda. To ślepa uliczka. Wypłacić mu nagrodę za mundial, wręczyć order i pożegnać kwiatami. Niech idzie męczyć kogo innego swoją mroczną wizją piłki. Reprezentacja Polski zasługuje na nowoczesnego selekcjonera z fantazją godną zawodników, którzy umieją i chcą grać w piłkę.

Autobusy nie sprawdzają się na mundialach, najlepiej wyglądają w zajezdni.

[url=/pilka-nozna/dariusz-tuzimek]Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty

[/url]Czytaj także: Mateusz Morawiecki obiecał reprezentacji premię za awans. Chodzi o miliony
Czytaj także: Mikrofony wychwyciły, co krzyczał Michniewicz do Bielika

Źródło artykułu: WP SportoweFakty