Robi furorę na MŚ. "Wydałem na mundial ostatnie pieniądze"

WP SportoweFakty / Dariusz Faron / Na zdjęciu: Girum Seifu Senbeto
WP SportoweFakty / Dariusz Faron / Na zdjęciu: Girum Seifu Senbeto

Wszyscy nazywają mnie tu "Bob Marley". Mam w kieszeni 100 dolarów i 70 euro, to wszystkie moje oszczędności. Ale zostanę do końca mundialu.

Z Kataru - Dariusz Faron, WP SportoweFakty.pl 

Mrowie ludzi na czterdziestu tysiącach metrów kwadratowych. Siedzą nad laptopami w ogromnych salach konferencyjnych. Pędzą po lśniących posadzkach. Nadają korespondencję wideo. Dopiero co skończył się mecz, lecz zaraz jest kolejny, więc nie ma chwili do stracenia.

W Qatar National Convention Centre, centrum prasowym dla mediów, od rana jest jak w ulu. Na mundial akredytowało się 12 tysięcy dziennikarzy. Każdy ma swoją robotę, więc w QNCC często mijamy się na korytarzach bez słowa, nie zwracając na siebie uwagi.

Girum Seifu Senbeto trudno jednak nie zauważyć.

ZOBACZ WIDEO: Wymowna reakcja Lewandowskiego. "Puścił stres"

Kolorowy kapelusz rasta. Długie czarne dredy i broda. Kurtka moro narzucona luźno na żółtą koszulkę. Wiele osób dobrze go tutaj zna. Albo chce poznać. Ludzie z całego świata regularnie go zaczepiają, bo ciekawość bierze górę.

"Kim jest ten dziwny gość?".

Jak zostałem Bobem Marleyem 

- W czym mogę pomóc, przyjacielu? No dobrze, opowiem ci swoją historię - nie waha się ani chwili Senbeto.

- Jestem etiopskim dziennikarzem sportowym i rastamanem. Prowadzę w radiu reggae show. Znam wielu czołowych artystów z mojego kraju. Nie było łatwo tu przyjechać, zwłaszcza że Etiopia nie uczestniczy w mistrzostwach świata.

Wydałem wszystkie swoje oszczędności. Bilet lotniczy kosztował 40 tysięcy birrów (ok. 3,5 tysiąca złotych). Część zapłaciłem z własnej kieszeni, część pokrył znajomy muzyk. Praktycznie jestem bankrutem. Ale musiałem tu być, bo piłka to moja pasja.

Walka trwała do ostatniej chwili, nie mogłem znaleźć sponsora. Napisałem do Gianniego Merlo, prezydenta Międzynarodowego Stowarzyszenia Dziennikarzy Sportowych, że FIFA jest potężną organizacją, która ma setki milionów, i powinna pomóc takim jak ja. Wiem, co by odpowiedzieli: że jestem niezależnym dziennikarzem, bla bla bla.

Pisałem nawet do największego banku w Etiopii, żeby mnie wsparli finansowo. Na początku obiecali, że pomogą, ale wszystko się rozmyło. Zgłaszałem się też do znajomych sportowców. "Nie pomógłbyś mi pojechać na mistrzostwa świata? Chcę zrobić coś ciekawego, promować Etiopię".

Żaden nie odpowiedział.

Ostatecznie znajomy muzyk i jego dziewczyna dali mi 70 euro, które zostało im z ostatniej podróży po Europie. Ojciec przyjaciela dorzucił 100 dolarów i to cały mój budżet na mistrzostwa świata. Więcej nie mam.

Dziewczyna trochę krzyczała: - Dlaczego tak się temu poświęcasz?!

Odpowiedziałem jej zgodnie z prawdą. Jeśli tacy ludzie jak ja będę relacjonować MŚ jako korespondenci, jeszcze więcej etiopskich dzieciaków zakocha się w piłce. I być może któregoś dnia to my zagramy na mundialu. Poza tym lubię na MŚ to, że mogę porozmawiać z ludźmi z całego świata. Tak jak teraz z tobą. Ale o Polsce nie wiem zbyt dużo, przepraszam. Znam tylko Lewandowskiego. Oglądam niemiecką Bundesligę, śledziłem jego występy w Bayernie.

Cztery lata temu przeżyłem fajne chwile na mundialu w Rosji. Na konferencji Gianniego Infantino zgłosiłem się, żeby zadać pytanie. Szef FIFA na mnie spojrzał:

- Skąd jesteś? Uwielbiam Boba Marleya!

I tak wśród dziennikarzy sportowych pracujących na mundialu zostałem "Bobem Marleyem".

Zabawa z mistrzami świata 

W Rosji byłem na piętnastu meczach, włącznie z finałem. Po ostatnim spotkaniu francuscy piłkarze cieszyli się ze złota, mając na głowie moją kolorową czapkę. Nie wierzysz? Poczekaj, wyślę ci zdjęcia.

Rok 2018. Giruma Seifu Senbeto ze świeżo upieczonymi mistrzami świata.
Rok 2018. Giruma Seifu Senbeto ze świeżo upieczonymi mistrzami świata.

OK, teraz już wierzysz.

Zaraz po ceremonii wręczenia medali gracze zaczęli żartować z wolontariuszami, dokumentowałem to jako fotograf. Nagle Samuel Umtiti porwał moją czapkę i po chwili miał ją na głowie. Pochodzi z Afryki - może dlatego od razu złapaliśmy wspólny język.

Kiedy zjawiłem się na lotnisku w Katarze, nie miałem nawet zarezerwowanego noclegu. Napisałem na social mediach do przyjaciół mieszkających w Dosze. Od razu odpisali: "Dawaj, wprowadzaj się do nas!". No to się wprowadziłem.

Stadiony zrobiły na mnie ogromne wrażenie, byłem na dziesięciu meczach. Bez problemu można przemieszczać się między obiektami. Cztery lata temu wyglądało to zupełnie inaczej, bo przecież Rosja jest wielka jak kontynent.

Nie mam pieniędzy, ale zostanę do końca mistrzostw. Jakoś sobie dam radę.

W Etiopii żyje się bardzo ciężko, rynek mediów jest trudny. Kiedy wrócę do domu, otworzę swoją stronę internetową. Nikt nie kupuje dzisiaj gazet. Trzeba łączyć ludzi i wejść na globalny rynek, przyjacielu.

Wierzę, że futbol i reggae wzajemnie się uzupełniają. Na całym świecie organizuje się niesamowite koncerty tej muzyki. Chcę, by w Etiopii było podobnie. Dlatego działam, mimo że nie ma z tego wielkich pieniędzy.

Nieważne, robię coś fajnego.

Myślę, że mistrzostwa świata wygra Argentyna albo Brazylia. Wolałbym, żeby był to Messi i jego koledzy. W Rosji zakochałem się w argentyńskich kibicach. Widziałeś ich pasję? Kiedy ich piłkarze strzelą gola - płaczą ze szczęścia. A kiedy stracą - ze smutku. Niech w Katarze płaczą ze szczęścia.

Tyle że lubimy trochę inne kolory.

Jeśli wygrają, pewnie tym razem żaden piłkarz nie założy mojej rasta czapki.

Zobacz także: 
Szalony kibic Lewandowskiego. "Obiecał mi to" 
Maciej Szczęsny ocenił występ syna 

Źródło artykułu: WP SportoweFakty