Po wrześniowych meczach Ligi Narodów kłębi nam się w głowach wiele myśli co do tego, jak reprezentacja może wypaść na mundialu w Katarze. Spotkania z Holandią i Walią podsyciły niepokój, który pojawił się przecież już wcześniej, choćby po czerwcowym 1:6 z Belgią.
Przez cały kraj przetoczyły się dyskusje i spory, zarówno ekspertów, jak i kibiców. W ostatnich dniach rozmawiam z wieloma ludźmi futbolu, mają ciekawe spostrzeżenia. Były reprezentant Polski Dariusz Dziekanowski zwrócił uwagę na fałszywy ton narracji, jaki pojawił się jako alibi po meczu z Holandią (0:2).
- Nie kupuję tych opowieści, że z takimi rywalami jak Holandia czy Belgia nie jesteśmy w stanie powalczyć, bo to są zespoły z zupełnie innej, wyższej półki. Przyznam, że nie mogę na poważnie brać takich deklaracji, to mnie wręcz rozśmiesza - mówił Dziekanowski.
- Mamy w składzie być może najlepszego obecnie napastnika świata, który gra w wielkiej Barcelonie, mamy dwóch piłkarzy takiej potęgi jak Juventus Turyn, mamy Zielińskiego, który w barwach Napoli sieje postrach w Lidze Mistrzów, mamy Szymańskiego, który zbiera świetne recenzje w Feyenoordzie Rotterdam, mamy kilku piłkarzy z Premier League, wielu z Serie A i my na końcu słyszymy od selekcjonera wyjaśnienie, że Holendrzy i Belgowie to zespoły z innej półki? - pytał 63-krotny reprezentant Polski.
ZOBACZ WIDEO: Kto zawiódł w kadrze? Jemu mówimy "nie"
- Brzmi to, jakby to był dla nas jakiś kosmos nieosiągalny. To jest szukanie usprawiedliwienia, bo po prostu słabo zagraliśmy. Bo czy ktoś sobie wyobraża, że Lewandowski podchodzi na treningu Barcelony do Depaya i mówi mu: "No, stary, daliście nam w Warszawie łupnia. Nawet nie zipnęliśmy, ale to w sumie normalne, bo wy jesteście piłkarzami z innej półki. Dla nas to nieosiągalny poziom". No wyobraża pan sobie na poważnie taki dialog? - śmiał się Dziekanowski.
Trudno nie przyznać mu racji, bo rzeczywistość jest taka, że piłkarzy mamy dobrych, tylko reprezentacja jest z niższej półki. A cała ta narracja o tym, że z silnymi rywalami po prostu trzeba przegrać, jest z gruntu fałszywa. Tak jakbyśmy nie mieli w historii wielkich zwycięstw z takimi potęgami jak Anglia, Niemcy czy Holandia właśnie, z którą jeszcze w czerwcu potrafiliśmy na wyjeździe zremisować 2:2. To co? Wtedy ta Holandia nie była zespołem z wyższej półki?
W październiku 2014 roku odnieśliśmy pamiętny triumf 2:0 nad Niemcami na Narodowym, a rywale przyjechali do Warszawy po tym, jak raptem trzy miesiące wcześniej zostali mistrzami świata. I daliśmy radę. A tego wyczynu nie dokonaliśmy armadą gwiazd klubów europejskich, jaką teraz mamy do dyspozycji, tylko piłkarzami - przy całym dla nich szacunku - o których trudno byłoby napisać, że byli wybitni: Łukaszem Szukałą, Jakubem Wawrzyniakiem, Arturem Jędrzejczykiem, Tomaszem Jodłowcem, Waldemarem Sobotą czy Sebastianem Milą.
A jeszcze na pamiętnym Euro 2016 Adam Nawałka pełną garścią korzystał z polskich ligowców: Jędrzejczyka z Legii, Bartosza Kapustki z Cracovii, Krzysztofa Mączyńskiego z Wisły Kraków, Michała Pazdana z Legii, a nawet Sławomira Peszki z Lechii Gdańsk. Jak widać, wcale nie święci garnki lepią.
Dzisiaj nazwy klubów reprezentantów Polski naprawdę robią wrażenie. Takiej sytuacji nie było nigdy w historii naszego futbolu. Naprawdę mamy prawo wymagać, żeby Czesław Michniewicz stworzył z tego materiału bardzo silną drużynę. Nie dajmy się kupić bajaniu, że z taką ekipą to my marzymy jedynie o wyjściu z grupy, w której mamy słabiutką Arabię Saudyjską i pogrążony w ciężkim kryzysie Meksyk.
A o sukces na mundialu będzie o tyle łatwiej, że tym razem polscy trenerzy przygotowania fizycznego nie popełnią błędu przed turniejem. Bo nie będą mieli na to szansy.
- Najbardziej cieszy mnie fakt, że tym razem piłkarze pojadą na mundial z marszu, bez tych tradycyjnych długich okresów przygotowawczych - przekonywał mnie ostatnio, były kadrowicz, obecnie ekspert piłkarski Piotr Czachowski. - Będą bazowali jedynie na tym, jak zostaną przygotowani w klubach. I to jest akurat dla naszej reprezentacji dobre, bo przecież praktycznie po każdym dużym turnieju przez Polskę przetacza się dyskusja, przez kogo popełnione zostały błędy w przygotowaniu fizycznym. Tym razem unikniemy tego jałowego gadania, każdy przyjedzie na swoim "paliwie" klubowym - argumentował Czachowski.
A z kolei Tomasz Hajto zwrócił uwagę na to, że jeśli trener nie nastawi mentalnie drużyny w odpowiedni sposób na walkę i agresję, to same umiejętności - nawet Roberta Lewandowskiego czy Piotra Zielińskiego - nie wystarczą, by wygrać mecz.
- Najgorsze było to, że tak bojaźliwie wyszliśmy na Holendrów. Bo nawet jeśli zawodników trochę obleciał strach, to przecież on im nie przeszkadza w tym, żeby biegać, walczyć i być agresywnym w odbiorze piłki. To są proste rzeczy. Nawet jeśli z piłką niewiele ci wychodzi, to chociaż atakuj rywala, szarp, dostaw nogę, nie daj mu komfortu gry - mówił "Gianni".
- A my Holendrom oddaliśmy ten mecz bez walki, podobnie jak czerwcowe spotkanie z Belgią na Narodowym. No ludzie! Przecież to jest reprezentacja! Rozumiem, że piłkarsko ktoś może być lepszy, ale to trzeba nadrabiać ambicją. Jeśli brakuje ci agresji na boisku, to w dzisiejszym futbolu musisz zapomnieć o sukcesach - tłumaczył Hajto.
Nie dajmy się zatem zwieść fałszywym narracjom i szukaniem prostego alibi. Ta reprezentacja ma spore możliwości, na mundialu trzeba ją wycisnąć jak cytrynę. A mam wrażenie, że selekcjoner póki co na razie nawet nie zaczął naciskać.