Legia lepsza od Lecha - relacja z meczu Legia Warszawa - Lech Poznań

Legia Warszawa po niemal trzech latach przerwy, pokonała poznańskiego Lecha. Bramki dla gospodarzy zdobywali: niezawodny Takesure Chinyama i wracający po kontuzji Bartłomiej Grzelak. Żaden z zawodników nie odstawiał nogi i spotkanie obfitowało w sporo ilość ostrych spięć.

Przed pierwszym gwizdkiem arbitra, na Łazienkowskiej ponownie odbyła się przyjemna uroczystość. Warszawska młodzież coraz lepiej poczyna sobie w swoich rozgrywkach i tym razem medale za zdobycie mistrzostwa polski odbierał zespół Młodych Wilków z rocznika '95. Działacze nie zapomnieli również o uhonorowaniu Tomasza Kiełbowicza, który rozegrał w Legii już 200 spotkań i z tego tytułu odebrał pamiątkową koszulkę.

Szkoleniowiec Wojskowych Jan Urban zapowiadał, iż może dojść do pewnych niespodziewanych zmian w składzie jego zespołu. Tak też się stało, ponieważ od pierwszej minuty na murawie oglądaliśmy wracającego po 10 miesiącach przerwy Bartłomieja Grzelaka, a także Marcina Smolińskiego, który zastąpił Piotra Gizę. Już w 1. minucie spotkania w polu karnym gości upadł właśnie Grzelak, ale arbiter nie zdecydował się wskazać na 11. metr. Chwilę później do głosu po raz pierwszy doszli podopieczni Jacka Zielińskiego. Po rzucie rożnym bliski zdobycia bramki był Sławomir Peszko, jednak z linii bramkowej piłkę zdołał wybić Miroslav Radović.

Jak się później okazało z dwójki świeżo upieczonych reprezentantów Polski zdecydowanie lepiej zaprezentował się Maciej Iwański. Pomocnik Legii znów rozgrywał bardzo dobre spotkanie, m.in. zaliczając kolejną asystę przy bramce. Z kolei Peszko na swoim przyzwoitym poziomie grał tylko w kilku fragmentach, głównie na początkach obydwu odsłon. Mimo to, wyróżniał się na tle swoich kolegów z zespołu.

Legioniści przespali pierwszy fragment spotkania, ale już w 10. minucie ich gra zaczęła wyglądać tak, jak tego życzyliby sobie kibice. Pierwszą podbramkową okazję wypracował Grzelak, po rajdzie prawą flanką, świetnie wypatrzył niepilnowanego Macieja Rybusa. Gdyby tylko młody skrzydłowy warszawskiego zespołu nieco bardziej przyłożył się do strzału z idealnej pozycji, gospodarze bardzo szybko objęliby prowadzenie.

Pierwsza połowa to raczej przewaga Legii, co znalazło swe potwierdzenie w statystykach posiadania piłki i wykonywanych rzutów rożnych. Już w pierwszym kwadransie gospodarze mieli ich kilka, ale nie potrafili skutecznie zagrozić bramce strzeżonej przez Grzegorza Kasprzika. Lech próbował odpowiadać groźnymi akcjami, jednak na uwagę zasługiwał jedynie strzał Jakuba Wilka.

Do przerwy nie oglądaliśmy bramek. Natomiast po zmianie stron goście wyszli na boisko zupełnie odmienieni i początkowe minuty drugiej połowy to zdecydowana ich przewaga. W 50. minucie w analogicznej sytuacji do tej z pierwszej połowy, Radovic wyręczył Jana Muchę, broniąc strzał Peszki już na linii bramkowej. Chwilę później z dobrej strony pokazał się Robert Lewandowski, który minął Dicksona Choto i znalazł się w bardzo dogodnej sytuacji. Tym razem jednak na posterunku był Mucha.

I gdy wydawało się, że to poznaniacy są bliżej zdobycia bramki dającej prowadzenie, niespodziewanie to gospodarze objęli prowadzenie. W 62. minucie po podaniu od Chinyamy, piłkę otrzymał Grzelak. Napastnik Legii minął Bartosza Bosackiego i skierował piłkę do siatki obok nieco zaskoczonego Kasprzika. Snajper Wojskowych powoli wyrasta na specjalistę od ważnych spotkań. Wrócił do gry po 10 miesiącach leczenia urazów, a ostatni jego występ, który zapamiętali kibice, to gol i asysta w wygranym pojedynku z krakowską Wisłą z ubiegłego sezonu.

Legioniści od tej chwili złapali wiatr w żagle, a poznańska Lokomotywa gdzieś zatraciła swoje tempo z początkowych minut. Upłynęła ledwie chwila, a prowadzenie gospodarzy podwyższył Chinyama. Ponownie tym, który nie potrafił zatrzymać rywala okazał się Bosacki. Po strzale snajpera z Zimbabwe piłka przeleciał między nogami "Bosego" i odbijając się od słupka powoli wtoczyła się do bramki. Mimo, iż Lech znany jest z gry do samego końca, tym razem widać było, że to trafienie definitywnie zakończyło jego marzenia o wywiezieniu choćby punktu z Warszawy.

Końcowy fragment spotkania to raczej wyraźne zniechęcenie gości, którzy nielicznymi akcjami próbowali zdobyć bramkę kontaktową, a także nieudane próby podwyższenia wyniku ze strony gospodarzy. Blisko szczęścia byli piłkarze wprowadzeni z ławki. Wpierw w szeregach Lecha Krzysztof Chrapek, a później w Legii, Marcin Mięciel, mylili się w dogodnych sytuacjach podbramkowych.

Wynik nie uległ już zmianie. Legia po niemal trzech latach pokonała Lecha. Jest to też pierwsze zwycięstwo Jana Urbana nad poznańskim zespołem. Stołeczni piłkarze nie okazali się gołosłowni, zapowiadając przed tygodniem, że wygrany mecz z Lechią Gdańsk był początkiem ich zwycięskiego marszu po mistrzostwo. Jednak należy pamiętać, że teraz czekają ich dwie ciężkie wyjazdowe gry i tak naprawdę, to one pokażą prawdziwy charakter zespołu. Z kolei Lech jeszcze bardziej pogorszył swą sytuację w ligowej tabeli i jeśli jego piłkarze myślą o zdobyciu tytułu mistrzowskiego, jak najszybciej muszą się pozbierać po nieudanej pierwszej części rozgrywek.

Legia Warszawa - Lech Poznań 2:0 (0:0)

1:0 - Grzelak 62'

2:0 - Chinyama 70'

Składy:

Legia Warszawa: Mucha - Rzeźniczak, Astiz, Choto, Kiełbowicz, Iwański, Smoliński (78' Giza), Radović, Grzelak (82' Mięciel), Rybus, Chinyama (90+1' Szałachowski).

Lech Poznań: Kasprzik - Kikut, Bosacki, Djurdjević, Gancarczyk, Bandrowski (73' Zapotoka), Injac, Peszko, Stilić (68' Rengifo), Wilk (81' Chrapek), Lewandowski.

Żółte kartki: Bosacki, Gancarczyk (Lech).

Sędzia: Robert Małek (Zabrze).

Widzów: 5500.

Najlepszy zawodnik Legii: Takesure Chinyama.

Najlepszy zawodnik Lecha: Sławomir Peszko.

Piłkarz meczu: Takesure Chinyama.

Źródło artykułu: