Na to nie da się patrzeć. Reakcja "Lewego" mówi wszystko [OPINIA]

Getty Images / Martin Rose / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Martin Rose / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Jeśli sukces rodzi się w bólach, to Czesław Michniewicz jest na dobrej drodze. Na 270 minut rozegranych przez Polskę pod jego wodzą oczy nie bolały może przez 45. Selekcjoner ma duży kredyt zaufania, ale taka gra działa jak inflacja.

Nominacja Czesława Michniewicza wzbudziła olbrzymie kontrowersje nie tylko ze względu na wroniecko-poznański rozdział jego życiorysu, ale również przez zachowawczy i minimalistyczny, by nie powiedzieć: siermiężny, styl gry prowadzonych przez niego zespołów.

Selekcjoner przez lata bronił się, że dobiera taktykę pod zawodników, jakich ma do dyspozycji (dziwnym trafem zawsze tą samą...). Nawet gdy publicznie skrytykował go za to Robert Lewandowski, odpowiedział w stylu "jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma". Więcej TUTAJ.

Kiedy został selekcjonerem, stracił tę wymówkę. Nie jest, jak w klubie, skazany na materiał ludzki dobrany w większości przez poprzednika. Nikt co pół roku nie wykrada mu gwiazdy. Prezes nie rozkłada rąk, mówiąc, że go na kogoś nie stać. Ma do dyspozycji najlepszych z najlepszych nie tylko w czterdziestomilionowym kraju, ale nawet najlepszego piłkarza na świecie.

ZOBACZ WIDEO: Lewandowski zabrał głos ws. swojej przyszłości i skrytykował Bayern! Padły mocne słowa

I kilku, których głównie za grę kombinacyjną uwielbiają największe trenerskie umysły naszych czasów, jak Mateusz KlichNicola Zalewski czy Piotr Zieliński. Ze zgrupowania na zgrupowanie może wybierać wykonawców taktyki według uznania. Efekt? Na razie jest fatalny.

Rywalizacja z grającą w rezerwowym składzie Walią (Robert Page oszczędzał najważniejszych piłkarzy na niedzielny finał baraży o awans do MŚ 2022) miała być okazją do przećwiczenia ataku pozycyjnego, ale gra Biało-Czerwonych we Wrocławiu była smutną ilustracją naczelnej zasady polskiej myśli szkoleniowej: kto ma piłkę, ten ma problem. W zdecydowanej większości futbolówka parzyła Polaków.

Wymowne było to, co po kwadransie zrobił Robert Lewandowski. Kapitan kadry przeszedł na tryb indywidualny i wolał sam zdobywać teren z piłką przy nodze. Zachowywał się, jakby kręcił reklamę, a wszyscy dookoła byli tylko statystami. Podawał dopiero w ostateczności. A z historii najnowszej dobrze wiemy, że kiedy w mowie ciała "Lewego" widać frustrację, to znaczy, że z reprezentacją jest źle albo bardzo źle...

A na grę Polski Michniewicza nie dało się patrzeć nie tylko w środę, ale też w marcu ze Szkocją (1:1) i nawet w pierwszej połowie barażu ze Szwecją (2:0). Na 270 minut rozegranych przez Polskę pod wodzą Michniewicza oczy nie bolały łącznie może przez 45. I nie zmieni tego pospolite ruszenie w końcówce meczu z Walią (2:1).

Niech te plusy nie przysłonią nam minusów. Na korzyść Michniewicza może działać głównie to, że polscy kibice nie znają reprezentantów Walii i nie zdają sobie sprawy z tego, że graliśmy z Walią B. Nadchodzące mecze z Belgią i Holandią mogą być bolesnym przebudzeniem.

Pokonując Szwecję i wprowadzając Polskę do MŚ 2022, Michniewicz zyskał - zasłużenie - duży kredyt zaufania. Ale każdy taki występ Biało-Czerwonych jak ten z Walią (2:1) jest jak podniesienie stóp procentowych przez NBP. Odsetki mogą zrujnować selekcjonera jeszcze przed wylotem do Kataru.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: