Michał Kołodziejczyk z Moskwy
Nie pamiętam mistrzostw, po których wszystkich półfinalistów witano by w kraju jako bohaterów. Zawsze ktoś kręcił nosem, marudził, mówił o straconej szansie i przegranej nadziei. Wracających z Rosji Francuzów czeka oczywiście przejazd Polami Elizejskimi odkrytym autobusem, ale Chorwaci także zapewne nigdy nie zapłacą rachunków w restauracjach po swojej stronie Adriatyku, Belgowie zjednoczyli swój kraj bardziej niż kilka pokoleń polityków, a na Anglików nie czekały wreszcie okładki gazet ze zdjęciami baranów, ale hasła o młodych lwach, które - choć pokonane - narobiły sporo strachu.
Inaczej niż na mistrzostwach Europy drużyny, które przedarły się wyżej niż zakładano, nie są artystami jednego przeboju. Dwa lata temu Walią czy Islandią zachwycaliśmy się trochę na siłę, szukając bohaterów wśród malutkich i nie płakaliśmy, że zabrakło ich w decydującym o tytule meczu. Teraz nikt nie rozdzierałby szat nad stanem futbolu, gdyby po tytuł sięgnęła Chorwacja czy Belgia - pod względem ludności w porównaniu do tradycyjnych piłkarskich potęg kraje mikroskopijne. Mundial w Rosji napisał tyle historii, że futbol może spać spokojnie i nie bać się o swoją przyszłość. A najpiękniejsze jest to, że turniej nie dał żadnych odpowiedzi, nie narzucił światu żadnej zwycięskiej taktyki i nie pokazał ludzkich ograniczeń.
Najpiękniejszym rozdziałem zajęli się oczywiście Chorwaci. Przejęli serca nie tylko swoich kibiców, którzy początkowo piłkarzom nie wierzyli, ale także wszystkich tych, którzy kibicowali romantyzmowi. W świecie sportu opanowanego przez komputery, wieloletnie plany rozwoju i nagradzającego świetną organizację, do meczu o złoto doszła ekipa w starym stylu. Chorwaci to byli na tym mundialu artyści - grali pięknie w piłkę, ale to swoją heroiczną postawą sprawili, że trafią do podręczników patriotyzmu i męskości. Cztery razy w fazie pucharowej jako pierwsi tracili gola, cztery razy odrabiali straty i tylko w finale nie dali rady przeciągnąć liny z rozmachem na swoją stronę. Trzy razy musieli grać dogrywki i w tej trzeciej nie chcieli schodzić z boiska krzycząc do swojego trenera, że mają nie tylko siłę, ale i ochotę grać dalej. Wreszcie ich lider - Luka Modrić - pokazał, co to znaczy mieć żelazne nerwy i chociaż w meczu z Danią karnego w czasie gry nie wykorzystał, to miał odwagę, by spróbować jeszcze raz w konkursie jedenastek, gdy dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia. Ważne, że się nie pomylił.
Chorwacką piłkę zjada korupcja, Chorwaci nie mają systemu szkolenia wartego kopiowania, bo opierają się tylko na miłości dzieciaków do sportu, ale w Rosji udowodnili, że w życiu właśnie miłość liczy się najbardziej. Trener Belgów Roberto Martinez w ocenie tej drużyny poszedł krok dalej. Tuż przed wyjazdem z Rosji tłumaczył, że przykład Chorwatów to wzór do codziennego życia. Mała Chorwacja pokazała, jak skutecznie walczyć o wielkie marzenia, jak mieć siłę, kiedy jej nie ma. A to, że akurat bohaterowie półfinału - Ivan Perisić i Mario Mandzukić - bezpośrednio odpowiadają za dwa stracone gole w finale, tylko się w romantyczną historię tej drużyny wpisało. Ci piłkarze byli bohatersko tragiczni - byli na szczycie, by na ostatnich kartkach bajki pokazać, że też są ludźmi.
Rozdział zwycięski ze złotą okładką napisali Francuzi, ale opowiadanie o tym, że założyli stare, niemieckie buty, jest krzywdzące. Grali po prostu mądrze, nauczeni choćby przegranym finałem Euro sprzed dwóch lat, pokazali, że potrafią wyciągać wnioski z prestiżowych porażek i tak - jak kiedyś Niemcy czy Włosi - byli drużyną turniejową. Potrafili rozłożyć siły na każdy kolejny mecz, nie triumfowali po kolejnych zwycięstwach, ale przecież nie ma w tym niczego złego. Wiedzieli po co przyjechali, interesowało ich tylko mistrzostwo.
Mistrzowie świata na drodze po tytuł zdobyli czternaście bramek, tylko dwie mniej od uznanej za rewelacyjną w ofensywie Belgię. Nie mieli napastnika, bo ciężko powiedzieć, by Olivier Giroud, który w siedmiu meczach nie trafił nawet w bramkę, stanowił jakieś poważne zagrożenie, ale to kopia systemu, który dwadzieścia lat wcześniej sprawdził się i dał Francji pierwsze mistrzostwo w historii. Wtedy podstawowym napastnikiem drużyny, którą prowadził Aime Jacquet, był Stephane Guivarc’h - tak jak Giroud żadnego gola na mundialu nie strzelił. Trzy bramki zdobył za to młodziutki, ale nie aż tak jak Kylian Mbappe - Thierry Henry. Mbappe, pierwszy nastoletni strzelec gola w finale od czasów Pelego, jest odkryciem tego turnieju, bo chociaż w piłce klubowej już błysnął, wytrzymał ciśnienie, kiedy mundial powiedział "sprawdzam". Francja przywiozła też do Rosji rekordzistę przebiegniętych kilometrów N'Golo Kantego i reżysera z prawdziwego zdarzenia - Antoine'a Griezmanna. Deschamps potrafił nawet wsadzić w ramy taktyki Paula Pogbę, który do tego, by dojrzeć potrzebował po prostu twardej ojcowskiej ręki, a nie robienia z niego na siłę lidera całego pokolenia. Francja - inaczej niż dwaj ostatni mistrzowie świata Niemcy i Hiszpanie - triumfem na mundialu nie przypieczętowała swojej epoki w światowej piłce, ale być może właśnie ją zaczęła. Jest pierwszym mistrzem od szesnastu lat, który do przypieczętowania swojego sukcesu nie potrzebował choćby jednej dogrywki.
Mecz o trzecie miejsce w Sankt Petersburgu nie był smętnym meczem o Puchar Pocieszenia, ale odgrywaną skocznie i radośnie melodią przyszłości. Belgia na mundialu była najskuteczniejsza, a Eden Hazard nie został najlepszym piłkarzem turnieju tylko dlatego, że nie wprowadził drużyny do finału. Aż dziesięciu piłkarzy Martineza strzelało w Rosji gole, co świadczy o tym, że tam więcej niż jeden piłkarz umie grać na fortepianie, a reszta nie służy tylko do tego, by ten fortepian nosić. Romelu Lukaku pokazał, na czym może polegać gra nowoczesnego napastnika. Wielki, ale zwrotny i szybki udowodnił przydatność nie tylko strzelając cztery gole, ale też poruszając się po boisku w taki sposób, że dziewięciu innych jego kolegów mogło pokonać bramkarza przeciwnika. Belgia wniosła na mundial świeże powietrze, jeśli jego podmuch zmiecie konkurencję i da złoto na Euro 2020, nie będziemy mogli się dziwić.
U Anglików za wielką rewolucję wziął się skromny człowiek. Rozmowa z Garethem Southgatem to wielka przyjemność - waży słowa, tonuje optymizm, zupełnie nie w angielskim stylu, zapewnia, że sukces jego drużyny nie spowoduje zachłyśnięcia się, ale pomoże zbudować system szkolenia, który sprawi, że obecność Anglików wśród najlepszych nie będzie nikogo szokować. Na każdym kroku podkreślał, jak wielką przyjemność sprawiała mu praca z ekipą młodych zawodników, których zabrał na turniej do Rosji. Southgate był odważny, w porównaniu ze składem z Euro - zaledwie dwa lata wcześniej - zostawił tylko pięciu zawodników i wprowadził Anglię do półfinałów. Anglicy nie grali pięknie, ale też pokonali swoje demony. Po raz pierwszy w historii wygrali konkurs rzutów karnych na mundialu, mieli też bramkarza, który się nie kompromitował, wręcz przeciwnie - Jordan Pickford kilka razy uratował drużynę i został bohaterem. To była druga z najmłodszych ekip całego turnieju, do tego wszyscy piłkarze na co dzień grają w Anglii. Futbol może jeszcze nie wrócił do domu, ale przynajmniej jedzie po dobrej drodze. Teraz trzeba na niej postawić kolejne znaki.
Mundial w Rosji był też mistrzostwem dla gospodarzy. Drużyna Stanisława Czerczesowa nie przekroczyła granicy dobrego smaku i grając u siebie nie dotarła do gry o medal, ale pokazała, jak wiele braków w talencie można nadrobić walecznością, przygotowaniem fizycznym i dyscypliną taktyczną. Dumni ze swojej reprezentacji są też Szwedzi udowadniający, że jest życie po Zlatanie Ibrahimoviciu, a nawet być może, że teraz zaczyna się prawdziwa jego część. Dali przykład, że futbol nieco archaiczny, a na pewno nudny dla postronnych kibiców, nie odszedł w siną dal i nadal może być skuteczny. Mocni byli także Duńczycy, których wyprzedziliśmy w eliminacjach, a odpadli z mistrzostw dopiero po rzutach karnych, sporo radości swoim kibicom dali Japończycy - tak lekceważeni przed mundialem - byli blisko awansu do najlepszej ósemki, a w grupie potrafili wygrać z Kolumbią.
Mundial kocha niespodzianki, a tych w Rosji nie brakowało. Niemcy, którzy zostali w grupie - to prawdziwa sensacja, Hiszpanie strzelili sobie w stopę zwalniając trenera tuż przed turniejem, a Argentyńczycy nie wzięli go na mundial w ogóle, bo Jorge Sampaoli nie był dla swoich piłkarzy żadnym autorytetem. Bez fanfarów w kraju przywitano także Brazylijczyków, którzy jak zwykle wzięli udział w mundialu tylko po to, żeby go wygrać. Zderzyli się z Belgią, zostaną zapamiętani z leżącego na boisku Neymara. Na pewno się jednak nie skompromitowali - chociaż odpadli rundę wcześniej niż cztery lata temu - ale przynajmniej udało im się uniknąć porażki, która tak jak wtedy ta z Niemcami 1:7, zapisałaby kartę wstydu. Neymar pożegnał się z turniejem w ćwierćfinale, rundę wcześniej dwaj inni galaktyczni: Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Mistrzostwa świata nie są dla zmęczonych, nie są też dla sytych sukcesów.
Na koniec zostawiam Polskę, która chociaż według oficjalnych wyliczeń zajęła na turnieju 25. miejsce, to w wyobraźni kibiców z całego świata nie zaistniała nawet przez chwilę, a swoich zawiodła całkowicie. Adam Nawałka udowodnił tezy już sprawdzone: nie można wyjść z grupy nieprzygotowaną drużyną, nie można żonglować składem i taktyką w każdym meczu i nie można mieszać piłkarzom w głowach. Do pięknego i kolorowego turnieju w Rosji nie pasowaliśmy pod żadnym względem. Jeśli pokazaliśmy jakąś drogę, to tylko taką, którą iść nie wolno. Kiedy inni szukali tej do szczęścia, my stosując niski pressing w spotkaniu z Japonią, wybraliśmy tę do śmieszności.
ZOBACZ WIDEO Mundial w Katarze wyznaczy nowe trendy?