Gdyby spojrzeć na zawodników w kadrach dzisiejszych półfinalistów Francji i Belgii, 23 z nich, a więc dokładnie połowa, ma korzenie w Afryce. To czasem spotyka się z niezrozumieniem tzw. rdzennych mieszkańców Europy, zwłaszcza w krajach postkomunistycznych i homogenicznych, takich jak Polska, ale jest naturalną koleją rzeczy, wynikającą z historii tych krajów.
We Francji czarnoskórzy piłkarze z Afryki nie są nowością, choć kilkadziesiąt lat temu nie stanowili aż tak wysokiego odsetka. Jeszcze w słynnej drużynie francuskiej z lat 80., ledwie dwóch zawodników było czarnoskórych - Jean Tigana czy Marius Tresor (przy czym ten drugi pochodził z Karaibów), jednak to by było uproszczenie. Przecież również Michel Platini pochodził z rodziny imigrantów ekonomicznych, tyle że z Włoch. Pierwszym zawodnikiem afrykańskim w barwach Trójkolorowych był jeszcze w latach 30. Raoul Digne pochodzący z Senegalu, a więc części tzw. Afryki Zachodniej. Potem takich zawodników było jeszcze kilku, choć eksplozja nastąpiła w latach 90.
- Trzeba pamiętać, że imigranci zawsze szukali szansy w sporcie. Przecież w powojennej Francji bardzo mocną grupę we francuskiej piłce stanowili potomkowie polskich górników. Ich symbolem stał się Kopa, czyli Raymond Kopaczewski. Największym francuskim piłkarzem lat 80. był Michel Platini, zaś w latach 90. nadeszła współczesna fala imigracji - zaznacza Olgierd Kwiatkowski, dziennikarz, znawca francuskiego futbolu.
Symbolem wielkiej przemiany była drużyna mistrzów świata z 1998 roku. Miejscowi mówili o niej "Biało-Czarno-Szarzy" czyli o mieszance typowych Europejczyków, piłkarzy z czarnej Afryki oraz krajów Maghrebu.
Symbolem tej ekipy stał się potomek algierskich imigrantów, Zinedine Zidane. Z kolei w części tzw. białej byli m.in. Robert Pires (z rodziny imigrantów z Portugali) oraz Youri Djorkaeff, którego przodkowie uciekali z Armenii wskutek tureckiego ludobójstwa.
Trzeba pamiętać, że nie wszystkim się to podobało. Jean-Marie Le Pen, lider Frontu Narodowego, nazywał tę kadrę "mało francuską". Gdy drużyna zdobyła mistrzostwo świata a dwa lata później Europy, Le Pen był wyśmiewany. Ale czym innym chwilowe uniesienie, a czym innym twarda rzeczywistość. Dwa lata później polityk dotarł aż do drugiej tury wyborów prezydenckich. Piłkarze, jak Zidane czy Lilian Thuram, występowali wówczas publicznie i namawiali, by głosować na Jacquesa Chiraca.
Jeszcze w 2010 roku, gdy doszło do apogeum kryzysu we francuskiej piłce, zarzucano Francuzom, że są podzieleni na grupy, że piłkarze pochodzący z rodzin imigranckich z przedmieść nie uznają autorytetów, są agresywni. Przykładem miała być wulgarna odzywka Nicolasa Anelki do Raymonda Domenecha w przerwie meczu.
Efektem była wielka dyskusja na temat narodowości i akcja Laurenta Blanca, który rozdawał zawodnikom słowa hymnu narodowego i kazał uczyć się go na pamięć.
Tyle tylko, że z perspektywy czasu te oskarżenia brzmią niespójnie. Albo zmieniła się młodzież. Kylian Mbappe Lottin czy N'Golo Kante również pochodzą z imigranckich rodzin z przedmieść a jednak to piłkarze ułożeni, kulturalni.
Z kolei w Belgii pierwsi czarnoskórzy zawodnicy zaczęli pojawiać się w latach 50. tuż przed wielką dekolonizacją Afryki. Pierwsze duże gwiazdy to Paul Bonga Bonga ze Standardu Liege oraz Julien Kialunda z Anderlechtu. Kilka lat po wyzwoleniu Konga władze belgijskie ograniczyły możliwość gry afrykańskich zawodników w ich kraju, ale z czasem, w latach 80. politykę zmieniono i ułatwiono wręcz przyjazd imigrantów, a co za tym idzie przyszłych piłkarzy. Co więcej, ułatwiono przyjmowanie przez Afrykańczyków obywatelstwa, co z czasem musiało doprowadzić do kolejnej fali imigracji.
Dziś korzenie w Kongo, ponoć najokrutniej zarządzanej afrykańskiej kolonii (do tego stopnia, że Ryszard Kapuściński nazwał Belgów najgorszym narodem świata), ma aż 5 zawodników z kadry belgijskiej: Romelu Lukaku, Vincent Kompany, Dedryck Boyata, Youri Tielemans i Michy Batshuayi.
Choć powiedzenie, że dzięki imigracji odnoszą sukcesy, byłoby nadużyciem. Świetnie wytłumaczył to Ryszard Komornicki w niedawnym wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". Sprawa dotyczyła akurat Szwajcarii, której kadra również w znacznym stopniu składa się z imigrantów.
"W Polsce jest czterdzieści milionów ludzi. W Szwajcarii osiem. Zaczęli grać dobrze w piłkę, bo w latach 90. przyjechało do nich pół miliona Albańczyków? Nagle okazało się, że każdy z nich miał talent piłkarski? To Albania chyba powinna być piłkarską potęgą. Nie ma co tego tłumaczyć tym, że przyjechali Albańczycy czy Kosowianie. Niech przyjadą nawet Chińczycy. To nie ma znaczenia".
Podobnie jest z Belgią. Ekipa "Leopardów" czyli reprezentacja Konga, od połowy lat 70, gdy była lokalną potęgą, aż do czasów najnowszych, zdecydowanie nie zaliczała się do czołowych drużyn Czarnego Lądu. Dopiero ostatnio odnosiła sukcesy w Pucharze Narodów Afryki. Ale w klasyfikacji kontynentu, jest jej daleko do takich krajów jak Nigeria, Egipt, Kamerun, Ghana, Senegal czy kraje Maghrebu.
A przecież gdyby to było takie proste, że "Belgowie wzięli sobie imigrantów i idą po puchar świata", Kongo byłoby regionalną potęgą, podobnie jak Albania. Tymczasem ani jedni, ani drudzy nie zaliczają się do potentatów.
Na pewno odsetek zawodników z korzeniami imigranckimi można tłumaczyć częściowo biedą. Dlatego np. w reprezentacji Francji ponad 78 procent stanowią potomkowie imigrantów, podczas gdy w społeczeństwie stanowią niecałe 7 procent. Mniejsze dysproporcje są w Belgii. Ale wciąż są. 12,1 procent społeczeństwa to potomkowie imigrantów. W kadrze stanowią 47,8 procenta.
Grafika za @RefugeePL #WorldCup pic.twitter.com/aV7LIEkFtO
— Michał Szadkowski (@miszowaty) 6 lipca 2018
Tak w książce "Soccernomics" tłumaczył to Nourdin Boukhari, reprezentant Maroka, który wychowywał się w Holandii: "Dorastałem w domu, gdzie była ósemka dzieci. Nie było szansy na kieszonkowe. Więcej czasu spędzałem na ulicy niż w domu. Zobacz Robina Van Persie, Mounira El Hemdaoui czy Saida Boutahara (…). Graliśmy razem na ulicach Rotterdamu. Nigdy nie zapominamy skąd pochodzimy i tego, że mieliśmy jedną rzecz - piłkę".
Sprawa dotyczy większości bogatych europejskich państw. Również niemal 50 procent angielskich piłkarzy pochodzi z rodzin imigranckich. Francja i Belgia są oczywiście pewnym symbolem, gdyż w tych krajach oraz w Szwajcarii ta imigracja jest najbardziej widoczna. Nie ma wątpliwości, że Belgowie korzystają z tego "przypływu", który jest coraz większy.
Napływowa ludność często żyje biednie. A przecież często bieda pcha do sukcesu, zwłaszcza gdy środowisko stwarza ku temu okoliczności. Przykładem jest Romelu Lukaku. Co prawda jego ojciec, Roger, był zawodowym piłkarzem, jednak gdy zakończył karierę, okazało się, że na koncie zostało niewiele. Pieniądze topniały. Lukaku w wywiadzie dla "The Players Tribune" wspominał, że najpierw odłączono kablówkę, potem prąd. Rodzina zbankrutowała.
Jednak trzeba pamiętać, że większość zawodników Belgii w wyjściowej jedenastce wywodzi się z rodzin europejskich w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Należą do nich Thibault Courtois, Thomas Meunier, Toby Alderweireld, Jan Vertonghen, Kevin De Bruyne, Eden Hazard, Yannick Ferreira-Carrasco czy Dries Mertens.
- Nie można też sprowadzać sprawy imigrantów do chęci awansu społecznego. Francja stwarza możliwości dla wszystkich, otwiera furtkę do sportu, który staje się często alternatywą dla drogi przestępczej. Dzieci mają możliwość spróbowania swoich szans, mają do dyspozycji sprzęt, dobrych trenerów opłacanych przez państwo. I nie jest to tylko piłka nożna, ale cały system sportu. Podobnie jest w wielu zachodnich krajach. System edukacji sportowej wyciąga do ciebie rękę, pytanie czy zechcesz z tego skorzystać - mówi Olgierd Kwiatkowski.
ZOBACZ WIDEO Eksperci chcą polskiego trenera, ale nie widzą kandydata. "Federacje stawiają na nazwiska"
Ja mieszkać w Afryka, przyjechać do Jeŭrapiejski sajuz
Żeby studiować w waszym pięknym kraju
Skinheadzi mi tu jednak żyć nie dają
Ja uczyć się ciężko waMakumba, Makumba, Makumba ska ---Ha Ha Ha !!! Czytaj całość