Michał Kołodziejczyk z Wołgogradu
Jakub Błaszczykowski na mundialu w Rosji zagrał tylko 45 minut, pierwszą połowę meczu z Senegalem. Żeby zdążyć z formą na mistrzostwa świata ścigał się z czasem i walczył z bólem. Kiedy leczył kontuzję, plecy bolały go tak bardzo, że nie był w stanie wstać z łóżka. Na konferencję przed meczem w Wołgogradzie tylko wszedł pewnym krokiem, później mówił już tak, jakby głos miał mu się za chwilę załamać, a w oczach miały się pojawić łzy. Trzykrotnie powtórzył zdanie o przegranych marzeniach.
Nie tak miał wyglądać pierwszy i zapewne ostatni mundial w karierze Błaszczykowskiego, nie na taki scenariusz przygotowani byli kibice reprezentacji Polski. Nasza najlepsza drużyna ostatnich trzydziestu lat miała dać radość - przyniosła smutek i rozczarowanie. Miała iść przed siebie - zatrzymała się w grupie, na pierwszej przeszkodzie. Walczy teraz, by wynikiem na mistrzostwach świata dorównać choćby tym wyszydzanym reprezentacjom, które w 2002 i 2006 roku też przegrywały dwa pierwsze mecze na turnieju, ale ostatni udawało im się wygrać. O takich meczach przyjęło się mówić, że to gra o honor, ale tak naprawdę to gra dla prawdziwych facetów. Podnieść się z kolan, kiedy od kilku dni marzy się już tylko o tym, by koszmar się skończył - to wielka sztuka. Takich meczów nie wygrywa się tylko umiejętnościami, ale często siłą woli.
Zwycięstwo z Japonią teoretycznie nie ma żadnego znaczenia, Polacy i tak zaraz wyjadą z Rosji. Tylko od nich zależy jednak, czy zostaną zapamiętani jako drużyna, którą przerosły marzenia tak bardzo, że zamiast próbować je spełniać, schowała się pod kołdrę. Rozbudzone nadzieje świetnym występem na Euro spadły z wysokiego piętra i roztrzaskały się o chodnik. Duma z bycia polskim piłkarzem w pięć dni, jakie dzieliły mecze z Senegalem i Kolumbią, wróciła do czasów, gdy z naszych zawodników szydziły nawet gospodynie domowe. Teraz to nie ma, jak - po przebudzeniu - napluć na reprezentację w internecie. Na tę samą reprezentację, na którą dwa tygodnie temu nie można było powiedzieć złego słowa. Teraz szydzi się nawet z projektu "Łączy nas piłka", który przybliżał kibicom reprezentantów i nagle przestał zamieszczać vlogi ze zgrupowania kadry - tak jakby kiedykolwiek był projektem dziennikarskim, a nie marketingowym. Na kanale cisza, bo nie ma się z czego cieszyć, a że cisza jest bardzo głośna, nie ma się co dziwić, bo wcześniej kadra przyzwyczaiła do radości.
Śmieszne są zarzuty, że piłkarzom się nie chciało. Chciało im się bardziej niż kibicom i dziennikarzom. Zawiedli, spartaczyli turniej życia i będą musieli z tym żyć. Zwycięstwo z Japonią mogłoby zadziałać jak morfina, chwilowo uśmierzyć ból w tym najtrudniejszym momencie, kiedy trzeba będzie patrzeć, jak inni wciąż walczą o mistrzostwo świata. Ból piłkarzy i kibiców. Być może teraz czekają nas chude lata, czas pożegnań z reprezentacją ludzi, bez których jej sobie nie wyobrażaliśmy. Warto byłoby żegnać się z podniesioną głową.
Trener Adam Nawałka na konferencji w Wołgogradzie też wyglądał na przybitego. Stwierdził, że nie będzie już opowiadał o ofensywie i defensywie, bo liczą się czyny, a nie słowa. Z czynów zostanie rozliczony już po powrocie do Polski, teraz wypada trzymać kciuki za jego trzecią już koncepcję na trzeci mecz na mundialu - zapewne z Rafałem Kurzawą na skrzydle, znowu z czwórką obrońców, ale już z Bartoszem Bereszyńskim na lewej stronie i Kamilem Glikiem w środku i za Kamila Grosickiego, który wraca do pierwszego składu. Chcielibyśmy zobaczyć kadrę walczącą, z pasją, jak Maroko, które urwało punkt Hiszpanii, chociaż grało o nic, jak Arabia Saudyjska, która w ostatnim meczu o pietruszkę pokonała Egipt golem w ostatniej sekundzie. Chcielibyśmy, żeby kadra Nawałki zaczarowała nas ostatni raz.
Prezes Zbigniew Boniek w rozmowie dla TVP, którą powinien sponsorować producent landrynek, powiedział, że polskie piekiełko potrwa dwa tygodnie. Będzie trwało dłużej, a jeśli ma doprowadzić do zmian, które nie będą sprawiać, że będziemy drżeć z powodu kontuzji jednego zawodnika przed mundialem, może trwać i dziesięć lat. "Obszary absurdu", o których mówił prezes to opary radości z Euro, na których kadra dokończy ten mundial, a później pewnie się rozsypie.
Mecz Japonią rozpocznie się o godzinie 16 na stadionie w Wołgogradzie. Polska nie ma żadnego punktu, nasi rywale - cztery i ciągle walczą o awans do fazy pucharowej.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Emocjonalne wystąpienie Błaszczykowskiego. "Miał łzy w oczach"