Koźmiński dla SportoweFakty.pl: Awans nie jest jeszcze rzeczą straconą

Były obrońca reprezentacji Polski, Marek Koźmiński, po porażce polskiej reprezentacji z Irlandią Północną w Belfaście jest zdania, że biało-czerwoni spisali się w tym spotkaniu bardzo słabo. Dziwi się też, że selekcjoner Leo Beenhakker w sytuacji, gdy Polska przegrywała dwoma bramkami nie wprowadził na plac gry ofensywnego zawodnika, który byłby w stanie wesprzeć w linii ataku Ireneusza Jelenia.

- Zagraliśmy bardzo słaby mecz. Nasza gra wyglądała słabo w każdej formacji; ciężko było doszukać się jakiegokolwiek sensu w naszej grze - powiedział w rozmowie z naszym portalem Marek Koźmiński. - Do słabego obrazu gry drużyny dochodziły jeszcze błędy indywidualne, które zaważyły o wyniku. Piłka jest jednak grą błędów i takie sytuacje się zdarzają. Nie można powiedzieć, że spotkanie to jest przegrane przez jednego zawodnika - dodał.

- Nie umiem się doszukać sensu zmian, jakich dokonał selekcjoner. Gdy drużyna przegrywa na plac gry wpuszcza się zazwyczaj zawodnika ofensywnego, a w tym przypadku miejsce miała zmiana obrońcy za obrońcę. Wyglądało to tak, jakby trener chciał pokazać, że wina za taki a nie inni obraz gry spoczywa na Michale Żewłakowie. Trzeba jednak powiedzieć, że nie podjęliśmy walki ze słabą drużyną, bo Irlandia to przeciętna drużyna, która w tym meczu wygrała przez to, że popełniła mniej błędów - ocenił Koźmiński.

Były reprezentacyjny obrońca, który zazwyczaj występował na lewej stronie defensywy docenił dobrą grę Ireneusza Jelenia: - Myślę, że jednym z niewielu pozytywów w grze Polski w tym meczu była postawa Irka Jelenia, który dziwnym trafem był w kadrze traktowany jako ten niechciany, a tymczasem w meczu z Irlandią pokazał, że gdyby nie on, to nasza gra i wynik spotkania wyglądałyby znacznie gorzej - stwierdził.

Rozczarowała go natomiast postawa formacji defensywnej: - Przed meczem wydawało się, że jeśli w ogóle mamy się o cokolwiek obawiać to bardziej o konstruowanie akcji ofensywnych niż grę w destrukcji. Gra naszej defensywy to na pewno bardzo niemiłe rozczarowanie i tutaj ciężko na gorąco wyciągnąć wnioski z tego, dlaczego tak, a nie inaczej się stało. Zawodnicy ci przyzwyczaili nas do solidnego poziomu, a w tym meczu wyglądało to dużo poniżej oczekiwań. Myślę jednak, że nie można obarczyć winą za to spotkanie jednego czy dwóch zawodników, bo cała drużyna zagrała słabo - zaznaczył Koźmiński.

- Nie można powiedzieć, że nic w tym meczu się nie stało, bo praktycznie wynik tego spotkania tak pokrzyżował plany, że teraz praktycznie albo wygramy wszystko, albo nas w RPA nie będzie - dodał po chwili.

Marek Koźmiński ocenił też sytuację, po której padła bramka samobójcza: - Myślę, że Michał Żewłakow zagrał piłkę troszeczkę niebezpieczną, ale to nie było nic takiego, za co można by go postawić pod ścianą i rozstrzelać. Zagrał taką piłkę jaką zagrał, ale nie ukrywajmy, że fatalny błąd Artura Boruca doprowadził do straty tej bramki. Jednak jak wspomniałem wcześniej w piłce takie przedziwne sytuacje się zdarzają i nie chciałbym tutaj rozgrzeszać Artura, ale każdemu się taki śmieszny wręcz kiks może przydarzyć. Boisko było jakie było, ale po tej bramce przede wszystkim brakowało mi pozytywnej reakcji drużyny. Powinna się w niej obudzić sportowa złość, a Polska dostała pierwszy, drugi cios i nie zareagowała. Co prawda w końcówce nasza drużyna się trochę przebudziła, ale gra była nadal nieco senna - dowodził 45-krotny reprezentant kraju.

Zdaniem byłego obrońcy m.in. Brescii i Udinese Calcio problem kadry może leżeć w osobie jej selekcjonera: - Nie jestem wielkim fanem Leo Beenhakkera na stanowisku selekcjonera polskiej reprezentacji i tego nie ma co ukrywać. Selekcjoner popisał się bardzo dziwnym zachowaniem w ostatnim czasie. Najpierw nawiązuje współpracę z Feyenoordem, potem wdaje się w jakieś przepychanki wewnątrz związku z wiceprezesem Piechniczkiem. To jest dziecinne, bo do tej pory jakoś udało mu się z tej sytuacji wykręcić. Poza tym myślę, że sam pan Beenhakker pokazał niejednokrotnie, że jakoś szczególnie zadowolonym ze swojego pobytu w Polsce nie jest - zauważył popularny "Koza".

- Doszły mnie głosy, że kibice obawiają się o zwycięstwo w meczu z San Marino. Nie przesadzajmy i nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Wygramy z San Marino i na ten temat nie trzeba w ogóle podejmować dyskusji. Ta reprezentacja to typowy dostarczyciel punktów w tej grupie i każda drużyna przed meczem z nimi zakłada trzy punkty w ciemno. Zostawmy San Marino, bo jest to zupełnie inny poziom. Przegraliśmy mecz z Irlandią, który był dla nas spotkaniem o sześć punktów. Wygrywając ten mecz mogliśmy być na samej górze tabeli. Nawet spotkanie to remisując bylibyśmy cały czas w tej ścisłej grupie, która się tam uformowała. Awans jednak nie jest jeszcze rzeczą straconą - zakończył Marek Koźmiński.

Komentarze (0)