MMA. Daniel Omielańczuk: Na ogół nie płaczę, ale się wzruszyłem

Materiały prasowe / ACA / Na zdjęciu: Daniel Omielańczuk
Materiały prasowe / ACA / Na zdjęciu: Daniel Omielańczuk

- Za chwilę Pola przecież zapyta: "Tatusiu, mamusiu, dlaczego nie mogę biegać jak Marcysia?". Ale mój mózg nie przyjmuje tekstów w stylu: "Będzie źle" - opowiada nam Daniel Omielańczuk, zawodnik MMA, którego córka jest ciężko chora.

Daniel Omielańczuk to czołowy zawodnik mieszanych sztuk walki (MMA) w Polsce. Przez lata walczył w najlepszej federacji na świecie - UFC. Obecnie jest w jednej z najsilniejszych organizacji sztuk walki - ACA. Omielańczuk do tej pory nie mówił publicznie o chorobie jednej z córek. Pola ma dziecięce porażenie mózgowe. Beata, żona zawodnika, upubliczniła zbiórkę na pomoc córce organizowaną przez fundację "Zdążyć z Pomocą". - Pomóżmy Polusi, bo chodzić musi - pisze Beata Omielańczuk.

Daniel Omielańczuk opowiada o trudnych momentach po narodzinach córek. Oddajemy mu głos:

Zmiany w mózgu

Mamy bliźniaczki: Polę i Marcysie, już ponad dwuletnie. Są wcześniakami. Urodziły się w trzydziestym tygodniu - dziesięć przed czasem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tego talentu Chalidowa nie znaliśmy. Co za umiejętności!

Pola pierwszą operację miała w dziewiątej dobie życia. Po ośmiu miesiącach od porodu wszystko wskazywało na to, że ma dziecięce porażenie mózgowe. Po tamtej dziewięciogodzinnej operacji, znieczuleniu i tym wszystkim, nastąpiły zmiany w jej mózgu.

Nie siada, sama nie może chodzić. Nie raczkuje, pełzać za bardzo nie umie. Na szczęście już się przekręca. Rusza rączkami i nogami, ale gdy chce cokolwiek zrobić, pojawia się tak zwany przykurcz - napięcie mięśniowe. Sztywnieje.

Polcia ma dokładnie porażenie mózgowe czterokończynowe, kurczowe.

Operacja ostatecznością 

Na zeszłą wiosnę (2020 r. - przyp. red.) po ćwiczeniach były superefekty. Nasz główny rehabilitant powiedział nawet, że jest szansa, że Polcia będzie chodzić. Ale po pierwszym lockdownie, trzech miesiącach bez zajęć, bardzo się pogorszyło. Do tego nasza córcia szybko rośnie. Nie wiadomo teraz, czy w ogóle kiedykolwiek będzie chodzić.

Chcielibyśmy kupić Polci wózek elektryczny. Specjalistyczny, żeby mogła usiąść. Bez oparcia przechyla się na jedną stronę, drugą. Do przodu i do tyłu. Sama kółek nie może pchać. Jedna ręka "nie działa". Prawidłowo funkcjonuje tylko prawa dłoń. Z lewą jest i tak lepiej, ale nie jest jeszcze w pełni władna.

Operacja to ostateczność, gdy popsują się Poli biodra. Rehabilitacja będzie jej towarzyszyła prawdopodobnie całe życie. Wygląda to trochę jak z treningiem - w momencie, gdy przestajesz ćwiczyć, forma spada.

Cieszymy się, że Polcia umysłowo rozwija się fajnie.

Szóstka w totka

Mamy bliźniaczki jednojajowe. Problemy zaczęły się w dwunastym tygodniu ciąży. Całe szczęście, że mieliśmy dobrą prowadzącą. To, że one przeżyły do szesnastego tygodnia, nazwała wygraną szóstki w totolotka.

Jedna córka "podjadała" drugą. Bliźniaki jednojajowe mają jedną żyłkę, z której czerpią jedzenie. Pola zabierała jedzenie Marcysi. Często jest tak, że dziecko "podjadane" umiera już w brzuchu. U nas Marcysia miała taką wolę walki, że wygrała życie.

Gdy córki dożyły szesnastego tygodnia, żona pojechała do Gdańska na zabieg. Masz do wyboru: albo ratuje się jedno dziecko, albo drugie. Lekarze mogą próbować uratować oboje, ale prawdopodobieństwo sukcesu jest dużo mniejsze. Do operacji nie doszło, bo pojawiły się inne komplikacje. Na szczęście.

Żona ostatnie pięć tygodni ciąży leżała w szpitalu. Nasza prowadząca, doktor Dębska, nalegała na badanie USG. Wyszło, że popsuły się między innymi przepływy żylne. W trzydziestym tygodniu trzeba było córki wyciągać cesarskim cięciem.

Silne dzieci 

Marcysia też miała problemy. Z oskrzelami, ale na szczęście z wiekiem jej to przeszło.

U wcześniaków jest tak, że po urodzeniu nie zamyka się żyła odpowiedzialna za oddychanie. Pola miała rozcinane plecy i zamykaną żyłę z tyłu. Marcysia tę żyłę miała zamykaną na udzie, korkiem. W krótkim czasie Pola miała trzy poważne operacje. Była pocięta z przodu i tyłu.
Był taki okres, że córki leżały w dwóch innych szpitalach w Warszawie i kursowaliśmy. Marcysia na bielańskim, a Pola na Żwirkach. Pola wróciła ze Żwirek, to Marcysia tam trafiła. Na Żwirkach dostała sepsy. Usłyszeliśmy: wcześniaki sepsy nie przeżywają.

Ale Marcysia żyje.
Silne dzieci.

Radość

Trochę było roboty. Jakbyśmy się z żoną załamali, to już w ogóle. Dzieci strasznie czują emocje. Jestem w szoku, jak bardzo. Staramy się, żeby złych emocji nie widziały.

Pola już wie, że coś jest nie tak. Byliśmy u rodziny na święta, Marcysia biegała i bawiła się z innymi dziećmi. Pola nie mogła. Ale mimo to cieszyła się, że jest obok.

Jest bardzo pozytywnym dzieckiem.

Zaczną się pytania

Wstaję wcześnie rano, idę z Polą na rehabilitację na 9.00, odprowadzam do domu i jadę na trening. Tak mamy od poniedziałku do niedzieli. Jeździmy jeszcze na konie. Pola nie może jeździć, ale karmi je, głaszczę. To pomaga.

W soboty przychodzi do nas psycholog. Za chwilę Pola przecież zapyta: "Tatusiu, mamusiu, dlaczego nie mogę biegać jak Marcysia?". Im wcześniej zaczniemy pracować, tym łatwiej będzie później. Nie chcemy, żeby nasze dziecko zamknęło się w sobie.

Marcysia też musi zrozumieć, że siostra jest niepełnosprawna. Podobno tak jest, że dziecko w pewnym momencie zaczyna się wstydzić swojego niepełnosprawnego rodzeństwa. Bez względu na to, jak jest wychowywane. To taki okres, który trzeba przejść.

Na razie jest fajnie. Marcysia jest bardzo rozwinięta. Mówi, śpiewa, liczy. Gdy idzie po coś do kuchni, zawsze przyniesie też dla Polusi.

"To dla Polusi, dla Polusi" - powtarza.

Marzenia? Trudno

Nigdy się nie załamuję. Mój mózg nie przyjmuje tekstów w stylu: "Oj, będzie źle". Gorzej ma żona. Siedzi 24 godziny z dziewczynami. Poświęciła się w stu procentach. I tak sobie świetnie radzi, jest twardą babką. Ale miewa chwilę załamania.

Oprócz fizjoterapeutów i specjalistów żona nie widzi w końcu żadnych osób. Z nikim się nie spotyka, bo nie ma na to czasu.

Bliscy wiedzieli o chorobie córki, nie ukrywaliśmy tego. Nie afiszowaliśmy się jednak szerzej. Znajomi namawiali dłuższy czas, by nagłośnić sprawę.

Miałem odłożone pieniądze na wymarzony dom. Lata oszczędzania. Wszystko, co zarobiłem na walkach, odkładałem. Oszczędności przeznaczyliśmy na ratowanie Poli.

Także na razie będziemy dalej wynajmować.

Koszty rosną

Na rehabilitację wychodzi około kilkudziesięciu tysięcy złotych. Miesięcznie. Koszty niestety rosną. Pola rehabilitację ma codziennie.

Fizjoterapeuci od razu namawiali nas na założenie subkonta, by można było przeznaczyć na pomoc Poli 1 procent z podatku. A wydatki miały rosnąć z roku na rok: na sprzęt, rehabilitację. Pomyślałem, że dopóki walczę w MMA i zarabiam, to nie chce zabierać innym dzieciom. Dopiero później lekarze wytłumaczyli mi, jak funkcjonują fundacje.

W zeszły piątek (8 stycznia - red.) żona udostępniła link do zbiórki na facebooku. W trzydzieści minut tak to się rozeszło, że mnie zatkało. Zobaczył to kolega kolegi z Rosji, który ma swoją organizację MMA. Też zgłosił się, by wpłacić pieniądze.

Wzruszenie

Walczymy dalej. Wróciłem do treningów, leczę drobne kontuzje. Na początku kwietnia tego roku wrócę do klatki.

Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się nam pomóc. Na ogół nie płaczę, ale po odzewie tylu osób naprawdę się wzruszyłem.

Tutaj znajdują się dane do zbiórki na pomoc Poli

Źródło artykułu: