Marcin Tybura: Stójka jest bardziej efektowna, wolę bić się w tej płaszczyźnie

WP SportoweFakty / Marcin Tybura
WP SportoweFakty / Marcin Tybura

Marcin Tybura w najbliższy weekend spróbuje przełamać passę... pojedynków, do których nie doszło. Jeden z najlepszych polskich ciężkich w ostatnich miesiącach miał zawalczyć trzy razy, ale wszystkie starcia zostały odwołane. Teraz ma być inaczej.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Przyleciał pan do Las Vegas kilka dni temu. Udało się coś zwiedzić?

Marcin Tybura: Zwiedziliśmy główną ulicę Las Vegas, a oprócz tego byliśmy na Zaporze Hoovera i oglądaliśmy Wielki Kanion. Ten ostatni zrobił na mnie ogromne wrażenie, chyba największe wrażenie ze wszystkich miejsc, które widziałem w życiu.

Mógłby pan powiedzieć nieco więcej odnośnie zamieszania związanego z ostatnim pojedynkiem? pana menedżer wspominał, że zanim opuściliście Nowy York, już wiedzieliście, kiedy dojdzie do kolejnej walki.

- Już po 4-5 godzinach od informacji o odwołaniu walki, wiedziałem, kiedy znów się będę bił. Nowy matchmaker UFC przyszedł do mojego menedżera Pawła Kowalika, poinformował, że starcie jest odwołane, ale już szukają możliwości, gdzie mógłbym stoczyć kolejny pojedynek. My daliśmy znać, że możemy się bić gdziekolwiek i z kimkolwiek, byle jak najszybciej. Nie było miejsca na tych mniejszych galach po drodze, ale znalazło się na UFC 209. Luis Henrique też się od razu zgodził, tym bardziej, że ma teraz problem, żeby dostać licencję na walki w niektórych stanach.

ZOBACZ WIDEO Damian Janikowski o przepaści jaka dzieli MMA i zapasy: to bardzo przykre

Chcąc nie chcąc, stał się pan specjalistą od odwołanych pojedynków w UFC. Mógłby Pan powiedzieć kilka słów o tym, jak wygląda taka procedura?

- Zależy od gali. Kiedy odwołali mi walkę w Manili, to też dowiedział się o tym mój menedżer, od razu do nas zadzwonił, to było około 2 w nocy. Wtedy odwołano całą galę, dlatego Paweł dał nam tylko znać, że przygotowuje już bilety powrotne do domu. Ostatnio dowiedziałem się o odwołanej walce na porannym ważeniu. Byliśmy chyba na badaniach u lekarza i przyszedł do nas matchmaker i poinformował, że przeciwnik trafił do szpitala, więc walka zostanie odwołana, ale szukają alternatywy. Wiadomo było, że na nowojorskiej karcie już się mi nie uda zawalczyć, ale szukali miejsca na najbliższych galach, dlatego musieliśmy poczekać kilka godzin na informacje. Potem zostało już tylko wieczorne ważenie, na które nie musiałem już jechać z oczywistych powodów. Na tym moje obowiązki się skończyły. Dostaliśmy jeszcze bilety na galę, a potem mogliśmy wracać do domu.

Nie wydaje się to panu śmieszne, że ten sam zawodnik w Nowym Jorku zostaje niedopuszczony do walki z powodów zdrowotnych, a trzy tygodnie później nie ma problemów z uzyskaniem pozwolenia na walkę w innym stanie, w tym wypadku w Nevadzie?

- Jest to pewna abstrakcja, ale nie od dziś wiemy, że każdy stan rządzi się swoimi prawami, dlatego mnie to tak bardzo nie dziwi. Bardziej jestem zaskoczony tym, że Komisja Sportowa Stanu Nowy Jork aż tak restrykcyjnie podchodzi do tych tematów. Nawet Dana White narzekał na to, że w tej Komisji jest bardzo trudno uzyskać pozwolenie na walkę. Myślę, że jest to podejście na wyrost. W końcu może dojść do sytuacji, że nikt nie będzie mógł walczyć w Nowym Jorku, bo każdy zawodnik MMA ma jakieś małe urazy. Powinni zmienić podejście na bardziej tolerancyjne.

Na poprzedniej gali w Nowym Jorku, na której ostatecznie pan nie zawalczył, sędziowie oddelegowani przez tę właśnie Komisję popełnili sporo błędów w kliku pojedynkach. Cieszył się pan, że jednak do walki nie doszło, bo mogłoby się wydarzyć coś kontrowersyjnego na pana niekorzyść?

- Sędziowanie na tej gali rzeczywiście było bardzo dziwne. Na przykład w walce Jima Millera z Dustinem Poirierem ten drugi wygrał zdecydowanie, a jeden z sędziów wypunktował remis. Ale spójrzmy też na ostatni pojedynek Marcina Helda, tam w mojej ocenie doszło do strasznej "przewał ki". Niezależnie zatem od tego, czy to jest Nowy Jork, czy inny stan, sędziowie punktowi ostatnio mają coraz większe problemy, żeby wypunktować dobrze walki. Uważam, że po prostu trzeba zawsze dążyć do skończenia starcia przed czasem.

Chyba jednak nie powinno być tak, żeby zawodnicy wchodzą do klatki z myślą, że jeśli nie skończą walki przed czasem, to ich pojedynek może być wypunktowany źle przez niekompetentnych sędziów?

- Możliwe, że nie powinno tak być, ale my niewiele możemy z tym zrobić. Chyba jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby protest odnośnie werdyktu sędziów punktowych został rozpatrzony pozytywnie. Nawet, kiedy zostaniesz ewidentnie oszukany, to niewiele możesz z tym zrobić. Nie pozostaje nic innego, jak kończyć pojedynki przed czasem.

Wracając do zamieszania związanego z pana walkami, tym razem też nie obyło się bez kłopotów, ale już podczas samej drogi na galę. Mieliście problem z przylotem na miejsce?

- Mieliśmy krótki czas na przesiadkę w Londynie, a pogoda była bardzo kiepska, dlatego wylecieliśmy później z Warszawy. Spóźniliśmy się na kolejny lot około 15 minut, więc nie mogliśmy już lecieć bezpośrednio do Las Vegas. Przebukowali nam bilet na taki do Nowego Jorku, tam spędziliśmy noc w hotelu i potem przylecieliśmy już na miejsce. Nie było to aż problematyczne, tym bardziej, że dzięki przerwie między lotami, mogliśmy sobie trochę odpocząć.

Co może pan powiedzieć o swoim nowym-starym rywalu Luisie Henrique?

- Wywodzi się z zapasów, ma też czarny pas w brazylijskim jiu-jitsu, ale jego główną bronią są zapasy. Walczy dość agresywnie, podchodzi blisko, skraca dystans ciosami, schodzi do klinczu i tam próbuje obalać. Podejrzewam też, że jest dość silny jako były zapaśnik, ma też dobrą kontrolę z góry.

Będzie pan za wszelką cenę utrzymywał walkę w stójce, czy parter Henrique nie jest aż tak straszny?

- Zawsze staram się jak najdłużej walczyć w stójce i rozwijać tę płaszczyznę. Jeżeli nadarzy się okazja, żeby go wywrócić i poddać, to tak zrobię. Mogę też sam wylądować w parterze, bo wiadomo, że w walce może stać się wszystko. Natomiast ja chciałbym toczyć bój w stójce, bo to jest też bardziej widowiskowy styl walki. Nie chcę tutaj chwalić się moimi umiejętnościami stójkowymi, ale w tej płaszczyźnie mogę mieć przewagę. Jeśli ktoś będzie skracał dystans i próbował obalać, to będzie to raczej Luis.

Na ważeniu przed UFC 208 zaprezentował pan chyba najlepszą sylwetkę w dotychczasowej karierze. Czy udało się zatrzymać tak dobrą formę przez kolejne trzy tygodnie?

- Nie wiem, czy się udało, bo rzadko staję przed lustrem i się oglądam (śmiech). Moja aktualna sylwetka to zasługa dietetyczki Pauli Gałęzowskiej i trenera Jeleniewskiego oraz jego treningów wytrzymałościowych. Wydaje mi się, że teraz jest jeszcze trochę lepiej. Nic nie straciłem na tym, że walka została przesunięta o trzy tygodnie. Czuję się świetnie, już na miejscu podczas treningów nie czułem jet lagu.

W każdym sporcie formę szykuje się na konkretne wydarzenie, w MMA będzie to dzień walki. Jak pracowaliście nad tym, żeby utrzymać szczytową formę przez trzy tygodnie od UFC 208 do teraz?

- Formy nie robi się nigdy na konkretny dzień, ona przeważnie utrzymuje się nawet kilka tygodni, więc to nie był problem. Nasze treningi nie różniły się za bardzo od tych, które robimy w innych sytuacjach. Wróciliśmy do Polski w poniedziałek i wieczorem robiłem już delikatny rozruch, żeby wypocić to, co nabrałem podczas lotu. We wtorek odbył się już bardzo mocny trening ze stacjami, żeby organizm przestał łapać formę szczytową. Przed wylotem w poniedziałek i środę robiliśmy jeszcze ciężkie sparingi, aby nie wychodzić ze skupienia przed starciem. Na każdym treningu czułem, że forma jest bardzo dobra, więc myślę, że trener Jeleniewski bardzo dobrze poprowadził ten ostatni okres. Moim zdaniem jest jeszcze lepiej niż w ostatnich dniach przed niedoszłą walką w Nowym Jorku. Nigdy nie lubię rozwodzić się za dużo na temat mojej formy w walce, ale tym razem czuję, że naprawdę będzie dobrze.

Czego możemy się zatem spodziewać po pana występie na UFC 209?

- Spodziewajcie się skończenia walki na moją korzyść przed czasem. Takie mam założenia i do tego będę dążył.

Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć panu, żeby w końcu doszło do tej walki.

- Wiemy, że mój przeciwnik jest już też w Las Vegas. Mój menedżer kontaktował się z jego menedżerem i upewniał się, że wszystko jest w porządku. Z tego, co wiem, Luis nie zbija do 120 kilogramów, więc to też nie powinien być problem, inne wymówki też nie wchodzą w grę.

Rozmawiał: Dominik Durniat

Komentarze (0)