Wszystko zaczęło się od wrześniowej konferencji prasowej, w trakcie której minister sportu przedstawił uproszczoną analizę modelu operacyjnego polityki sportowej. W trakcie spotkania z dziennikarzami padło również pytanie o organizację Fame, a więc zjawisko, które ze sportem ma niewiele wspólnego. Początek wypowiedzi Sławomira Nitrasa nie był kontrowersyjny.
- To nie jest sport. To na pewno nie jest uczciwa i szlachetna rywalizacja. Nie można pozwolić na to, by były to wzorce dla młodego pokolenia. Jeżeli człowiek ma naturalną potrzebę rywalizacji, to musimy stworzyć warunki, by te szlachetne dyscypliny się rozwijały, żeby tam były nakłady finansowe, żeby młodzież była tam przyciągana - tłumaczył minister.
Z każdym kolejnym zdaniem Sławomir Nitras brnął jednak w ślepą uliczkę. Zamiast piętnować patologiczne zachowania podczas "konferencji" Fame, mylił dyscypliny sportu i wrzucał do jednego worka organizacje typu "freak-fight" i te zajmujące się sportem.
- Jak się dowiedziałem, że taka gala (Fame - przyp. red.) jest na Stadionie Narodowym, to poprosiłem, żeby to było ostatnie wydarzenie. Stadion Narodowy to jest miejsce święte, a nie takie, w którym jeden człowiek drugiemu kolanem rozbija nos - wypalił.
Wypowiedź ministra sportu była szeroko komentowana, krytykowana, a nawet wyszydzana. W mediach społecznościowych wytykano sternikowi polskiego sportu brak wiedzy, mieszanie pojęć i stawianie znaku równości pomiędzy patologią i sportem.
Rykoszetem oberwała między innymi organizacja KSW, która dwukrotnie gościła na PGE Narodowym. Fani sportów walki żartowali nawet, że Sławomir Nitras zamknął drogę na stadion organizacji UFC.
Nic więc dziwnego, że o spotkanie z ministrem już od dłuższego czasu zabiega Martin Lewandowski. W najnowszym wywiadzie dla magazynu "Klatka po klatce" potwierdził chęć spotkania ze Sławomirem Nitrasem. Lewandowski podkreślił jednak, że nie ma w planach zapraszania ministra na listopadową galę XTB KSW 100.
Zobacz cały wywiad w "Klatka po klatce"
- Nie wystosowałem takiego pisma, bo uważam, że ono nic nie przyniesie - wyjaśnił Lewandowski. I dodał. - Jako szef Stowarzyszenia MMA Polska próbuję się umówić z panem ministrem sportu od czasu, kiedy piastuje to zacne stanowisko. Nie znajduje dla mnie czasu w grafiku, żeby się spotkać, ale rozumiem, że dla ministra są ważniejsze rzeczy niż spotykanie się z nowym petentem.
Szef KSW i prezes MMA Polska zapowiedział jednak, że będzie dążył do spotkania, które będzie miało charakter edukacyjny.
- Przyszedłbym właściwie tylko po to, żeby opowiedzieć historię MMA nie tylko w Polsce, ale i na świecie, żeby pokazać, że te zjawiska, które zlewają się w wypowiedziach, znacznie się od siebie różnią. Wszędzie gdzieś pojawia się ta końcówka MMA, więc rozumiem, że ktoś w temacie może się pogubić. Dlatego oferuję krótkie spotkanie i chciałbym mieć możliwość pokazania tych różnic - wyjaśnił Lewandowski.
W wywiadzie dla "Klatka po klatce" nie obwiniał jednak ministra sportu za to, że ten postawił znak równości pomiędzy KSW i Fame. Przyznał jednak, że do negatywnego odbioru MMA w Polsce przyczyniły się organizacje typy "freak-fight".
- To, co mnie boli osobiście, jako Martina Lewandowskiego, to fakt, że doszło do pewnego nadużycia, do wykorzystania sportowych aspektów, jakie niesie ze sobą dyscyplina MMA, do tego, żeby promować coś, co MMA nie jest. Doszło do przegięcia i mamy teraz tego konsekwencje. Dziwię się, bo wiele osób ze środowiska sportowego w jakimś stopniu to normalizowało. Dziś, po 20 latach musimy tłumaczyć ludziom, co to jest MMA lekki szlag mnie trafia - stwierdził Lewandowski.
Pytany o to, czy słowa ministra zamykają drogę KSW na PGE Narodowy odpowiedział stanowczo.
- Nie mamy takiego zakazu, ale chciałbym doprowadzić do tego spotkania, żeby jednak pokazać, że nie mamy się nijak do tego, do czego zostaliśmy porównani. Stąd właśnie jest mi potrzebna 20-minutowa rozmowa.
Artur Mazur, WP SportoweFakty