Wszystko rozegrało się podczas ostatniego akcentu sobotniej gali XTB KSW 94, która odbyła się w Ergo Arenie. W klatce spotkali się panujący mistrz dywizji półśredniej Adrian Bartosiński i pretendujący do tytułu Igor Michaliszyn. Po dwóch rundach prowadził pierwszy z nich, ale walka - delikatnie rzecz ujmując - do porywających nie należała. Było dużo klinczu, pracy zapaśniczej i niewiele akcji.
Po dwóch odsłonach w hali pojawiły się nawet gwizdy, a publika zaczęła wspierać pretendenta. Wtedy to wyraz swojego niezadowolenia pokazał Maciej Kawulski. Współwłaściciel KSW w niewybrednych słowach zwrócił się do narożnika mistrza, sugerując, że obrana przez niego taktyka jest niegodna walki mistrzowskiej.
- Są walki, które toczą się w nieciekawej płaszczyźnie, ale nadal się toczą. Są też takie, których przebieg wskazuje, że raczej jedna ze stron próbuje do niej nie dopuścić, ale nadal robi to w sposób legalny. Uważam to za formę kunktatorstwa. Jako człowiek, który zajmuje się rozwojem tego sportu od 20 lat, nie godzę się na to, żeby takie rzeczy działy się w klatce KSW - wyjaśnia w magazynie "Klatka po klatce" Kawulski.
ZOBACZ CAŁY WYWIAD Z MACIEJEM KAWULSKIM:
W trzeciej odsłonie do głosu, ku zadowoleniu fanów w hali, doszedł Michaliszyn, który obalił Bartosińskiego i zaczął przejmować inicjatywę. Mistrz pokazał jednak klasę i wygrał przez poddanie (balacha na kolano).
Co więcej, po walce okazało się, że taktyka Bartosińskiego przypadkowa nie była. Na sześć tygodni przed walką mistrz doznał złamania nosa z przemieszczeniem. Pojedynku odwołać nie chciał, ale pójście na pełną wymianę z mocno bijącym Michaliszynem mogło się dla niego skończyć tragicznie.
Tuż po gali Bartosiński zdradził, że słów Kawulskiego pomiędzy rundami nie słyszał, ale przekazali mu je trenerzy.
- Powiem tak: to niech mnie zwolnią. Oceniać jest łatwo. Tylko najpierw niech ktoś wejdzie w moją skórę i zobaczymy, ilu zawodników wejdzie ze złamanym nosem do walki i będą się bili w stójce. Nie słyszałem tych słów. Powiedział mi narożnik i jestem bardzo zły, bo łatwo jest powiedzieć. Ale jak nie jest w mojej sytuacji, to co może powiedzieć? - mówił wyraźnie zniesmaczony Bartosiński.
Maciej Kawulski głowy w piasek nie zamierza chować. W "Klatka po klatce" przyznał otwarcie, że jako promotor posunął się za daleko. I nie ma znaczenia fakt, że Bartosiński wyszedł do klatki z poważnym urazem.
- Bez względu na to, czy wiedziałem o złamanym nosie, czy nie wiedziałem, nie mam prawa jako organizator wstawać i komentować sytuacji na głos do kornera. I przepraszam za to "Bartosa" i jego narożnik, co zresztą już zrobiłem następnego dnia. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle, że przez 20 lat mi się to nie zdarzyło w tak ordynarny sposób. Po prostu nie wytrzymałem - tłumaczy Kawulski.
Współwłaściciel KSW nie wycofuje się jednak ze stwierdzenia, że pojedynek mistrzowski był słaby.
- Prawda jest obiektywna. To jest matematyka. Nikogo nie oszukasz, że to był dobry pojedynek. Nikogo też nie oszukasz, że moja reakcja była właściwa. Obie te rzeczy z matematycznego punktu widzenia były słabe. I trzeba sobie o tym szczerze powiedzieć - mówi.
Współwłaściciel KSW zwrócił się jednocześnie do wszystkich zawodników, którzy mają aktualny kontrakt z organizacja.
- Dawajcie zaj...e walki, bo ludzie za to płacą. Zera w rekordzie zniszczyły boks i sprawiły, że jest tu, gdzie jest, czyli nigdzie. Jeżeli będziecie walczyć o piękne walki, będziecie wielkimi wojownikami. Jeżeli będziecie walczyć o "piękne rekordy", to będziecie umierać wraz z momentem, w którym zakończycie karierę - wyjaśnił.
Artur Mazur, dziennikarz WP SportoweFakty