"To było uwłaczające". Kiedyś walczył za 800 złotych, dziś spełnia marzenia

Materiały prasowe / KSW / Na zdjęciu Piotr Kuberski
Materiały prasowe / KSW / Na zdjęciu Piotr Kuberski

Za pierwszą zawodową walkę dostał 800 złotych. Za drugą - tysiąc. Żeby rywalizować w klatce, zapożyczał się u żony. - To było uwłaczające - mówi o początkach kariery Piotr Kuberski, który za chwilę zmierzy się z Michałem Materlą.

Do elektryzującego pojedynku pomiędzy były mistrzem organizacji FEN i żywą legendą KSW dojdzie 16 marca w Gorzowie Wielkopolskim. Dla Kuberskiego będzie to drugi pojedynek po zwakowaniu pasa mistrza FEN i transferze do KSW. Jeszcze nie tak dawno zawodnik poznańskiego Ankosu nie wierzył w taki scenariusz i tłumaczył, że "nazwisko Kuberski jest za małe, żeby walczyć z Materlą".

- To nie jest tak, że nie wierzę w siebi, ale miałem takie przekonanie, że muszę wykonać dużo pracy, żeby z nim zawalczyć. Tak myślałem, a to się dzieje. Fakt, że stanę naprzeciwko niego, to jest dla mnie coś, co mnie mocno emocjonuje - wyjaśnia.

Kuberski zrobił jednak wystarczająco dużo. Ma za sobą serię 11 zwycięstw z rzędu (10 walk MMA i jedna w boksie), a ukoronowaniem tej drogi było sięgnięcie po wspomniany pas. Wrażenie zrobiły nie tylko kolejne wiktorie, ale również styl. "Qbear" dał się poznać jako zawodnik obdarzony nokautującym ciosem.

ZOBACZ CAŁY WYWIAD Z PIOTREM KUBERSKIM W MAGAZYNIE "KLATKA PO KLATCE"

- Staram się nie czytać komentarzy, ale wielu moich przyjaciół podsyła mi screeny. Było wiele takich komentarzy, w który ludzie pisali, że Kuberski zamiast pięści ma wmontowane cegły lub młoty. Porównują mnie do polskiego Roberto Soldicia. No tak mi to prostu wychodzi, ale to nie jest tak, że ja celuję w nokaut. Za każdym razem nastawiam się na 15 minut trudnej walki - tłumaczy.

Pomimo imponującej serii Kuberski nie lekceważy Materli. Były mistrz KSW stoczył wiele ringowych wojen, niejednokrotnie padał na deski po ciosach rywali, wygrywał, przegrywał, ale zawsze zostawiał w klatce całe serce.

- On nadal jest bardzo niebezpieczny i ma cegłówki w tych rękach. Znokautował wielu zawodników i pamiętajmy, ile serducha wkłada w te walki. Dopóki nie padnie, to będzie chciał upolować moją szyję i się w nią wgryźć. Michał wielokrotnie był podłączony, ale on wie, jak się odnaleźć w tym środowisku - mówi Kuberski.

Walczy nie tylko dla siebie

On również zostawia serce w klatce i walczy nie tylko o kolejne zwycięstwo. Podczas występów na galach FEN "Qbear" starał się wspierać osoby potrzebujące pomocy. Po wygranych przejmował mikrofon, żeby zaapelować o pomoc dla kogoś, kto jej potrzebuje.

- To mnie nic nie kosztuje. W momencie, kiedy patrzy na mnie kilkaset tysięcy ludzi, to jest sytuacja, kiedy mogę komuś pomóc. Była kiedyś taka sytuacja, że dziecko potrzebowało pieniędzy na operację serca. Kilka dni po tym, jak zaapelowałem w klatce o pomoc, napisała do mnie mama dziewczynki: dzięki panu uzbieraliśmy 40 tysięcy złotych. Mnie to kosztowało 10 sekund, dla kogoś może to być nowe życie. I ja wybieram tę drogę - tłumaczy.

Skąd w zawodniku poznańskiego Ankosu MMA tyle empatii? Kuberski nie ukrywa, że sam znalazł się na zakręcie i był zmuszony zawiesić sportową karierę aż na sześć lat.

- Miałem taki okres, że było mi megaciężko i był w tym wszystkim sam. Wychodząc do jakiejkolwiek walki, chce oddać całe swoje serce, pokazać się z jak najlepszej strony, bo wiem, że dużo lat mi uciekło. Chciałbym nadrobić ten stracony czas i myślę, że to widać - mówi wyraźnie wzruszony.

"Weronika, ja ci to wszystko oddam"

Bo kariera Kuberskiego różami usłana nie była. Kiedy miał kilka lat, uświadomił sobie, że chce rozpocząć treningi sportów walki. Poprosił nawet o pomoc ojca, ale musiał przełknąć gorzką pigułkę.

- Nie było takiej sposobności, bo mieszkałem na jakiejś pipidówce i nie było pieniędzy. Trzeba był za małolata zbierać jagody, żeby zarobić na bilet do Poznania i pojechać potrenować - wspomina.

Po latach treningów rozpoczął zawodową karierę. Za pierwszą walkę dostał 800 złotych, za drugą - tysiąc. Na dodatek wypłatę otrzymał w biletach, które musiał rozprowadzić.

- To było uwłaczające. Byłem głową rodziny, miałem żonę, dziecko. Co miesiąc trzeba było płacić za wynajem mieszkania, a ja tych pieniędzy nie miałem. Trzeba było kupić coś do jedzenia, a ja tych pieniędzy nie miałem. Wszystko kupowała żona, a ja jako facet czułem się, za przeproszeniem, jak takie gówno. Myślałem: robię coś, poświęcam się w 100 procentach, a tu 2 tysiące wypłaty za walkę - wspomina.

Nie wiadomo, jak potoczyłaby się kariera Kuberskiego, gdyby nie pomoc żony Weroniki.  To ona wykładała pieniądze, żeby mąż mógł trenować.

- Oczywiście cały czas dorabiałem na bramkach, ale wiadomo, jakie tam były pieniądze. Wystarczało na jeden czy dwa treningi personalne. Zalegałem jej nawet kilkanaście tysięcy złotych. Zazwyczaj było tak, że wkładałem 5 tysięcy w przygotowania, a wynagrodzenie wynosiło 3 tysiące, bo takie były w Polsce realia. Za chwilę miałem kolejną walkę i znów pożyczałem, tłumacząc: Weronika, ja ci to wszystko oddam, obiecuję. Na zero wyszedłem dopiero po walce na gali UAE Warriors (w styczniu 2020 roku - red). Tam zarobiłem pierwsze godne pieniądze i mogłem spłacić dług - mówi zawodnik.

Spełnienie marzeń

Wkrótce kariera nabrała rozpędu. Po kolejnych zwycięstwach przyszedł transfer do organizacji FEN. Od momentu zdobycia mistrzowskiego pasa, Kuberski poczuł, że ten sport może być również sposobem na prowadzenie godnego życia. W końcu mógł realizować trzy największe marzenia.

- Miałem na przygotowania do walki, miałem na wakacje, miałem na życie. Dążyłem do tego cały czas. Nie było łatwo, ale mówiłem sobie: k...a, muszę dać z siebie wszystko, żeby zapewnić byt sobie i mojej rodzinie. Na tę chwilę to wszystko się udaje. Jestem tak niezmiernie szczęśliwy i spełniony jako człowiek, że tego nie da się opisać - mówi 35-latek, który od dwóch tygodni nie dojeżdża już na trening rowerem. Przesiadł się do auta, chociaż ta zmiana jeszcze nie końca do niego dotarła.

- Ostatnio pojechałem do sklepu. Wróciłem do domu i chciałem znieść do auta piwko, które obiecałem koledze, bo byłem z nim umówiony na seminarium. Zszedłem na dół, ale samochodu nie ma. Zadzwoniłem na 112 i mówię: auto mi ukradli. Okazało się, że z przyzwyczajenia wróciłem do domu na piechotę, a auto zostawiłem pod sklepem - śmieje się Kuberski i wierzy, że kolejne zwycięstwa pozwolą mu spełnić jeszcze jedno marzenie.

- Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, kiedy za to poświęcenie, będę mógł sobie kupić mieszkanie w bloku.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty