Zbigniew Bródka: Trenujemy dwa razy krócej niż Niemcy. Jestem zirytowany

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zbigniew Bródka dwa lata przed igrzyskami olimpijskimi w Pjongczang jest bez formy. Panczenista jednak uspokaja. Powodów do niepokoju nie ma. - Tylko taka sinusoida daje szansę wejścia na najwyższy poziom - wyjaśnia w rozmowie z WP SportoweFakty.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Z mistrzostw świata wraca pan bez medalu. Bieg drużynowy zakończył się ostatnim, ósmym miejscem. Co się stało w Kołomnie?

Zbigniew Bródka: Nie ukrywam, że liczyliśmy na medal. Zrezygnowaliśmy ze startów indywidualnych i postawiliśmy wszystko na drużynę. To zakończyło się klapą. Czuję niesmak i niedosyt. Słabo zaczęliśmy, a w dalszej części dystansu - gdy wiedzieliśmy, że jedziemy na słaby rezultat - po prostu się pogubiliśmy. Zabrakło jazdy drużynowej.

Kiepski wynik nie jest więc efektem niskiej formy. Problemem były raczej głowa, podejście, taktyka?

- Myślę, że tak. Oczywiście w tym momencie ciężko jest to precyzyjnie wymierzyć, bo nie mieliśmy dokładnej analizy. Na to przyjdzie czas po sezonie. Oceniam po prostu ten występ jedynie z mojej perspektywy.

Mówimy o analizie wyników drużyny. A jak ocenia pan ten sezon, jeżeli chodzi o starty indywidualne? Mistrz olimpijski startujący podczas Pucharów Świata w dywizji B nie może być zadowolony.

- Liczyłem, że mistrzostwa świata będą przełomem. Zima zaczęła się słabo, co było efektem świadomych działań podjętych przeze mnie podczas przygotowań. Nie było oczywiście tak, że latem odpuściłem z treningiem. Wręcz przeciwnie. Przyjąłem po prostu, że ten sezon będzie inny. Postanowiłem zaryzykować, wprowadzić pewne zmiany. Żałuję, że w najważniejszym starcie się nie udało.

Na czym polegały zmiany, które wprowadził pan latem?

- Przede wszystkim my zawsze eksperymentujemy, szukamy nowinek. Tego lata wprowadziłem korekty w treningu siłowym. To przyniosło efekt, bo jestem silniejszy, ale na razie nie widać przełożenia na jazdę. Nie jest jednak powiedziane, że nie da to efektu za rok albo za dwa.

Wygląda na to, że nie tylko pan nie do końca trafił z przygotowaniami. Lato dawało duże nadzieje, rekordy życiowe u wszystkich kadrowiczów sypały się jak z rękawa. Ale przyszedł sezon, zaczął się Puchar Świata i wyników nie było.

- Ja osobiście nie nastawiałem się na super rezultaty. Okres przygotowawczy był ciężki, nigdy nie zrobiłem takiej objętości treningowej. Wiedziałem, że nie da to wszystko efektu tu i teraz. Ma on być widoczny podczas igrzysk olimpijskich w Pjongczang.

Czyli przygotowania do obrony olimpijskiego złota już trwają.

- Dokładnie tak. Cykl olimpijski ma cztery lata i to jest czas przygotowań. Spójrzmy chociażby na Amerykanów, którzy są znakomici na IO, a po nich właściwie nie istnieją. W ten sposób kierują treningiem, jego objętością. Tylko taka sinusoida daje szansę wejścia na najwyższy poziom. [nextpage]Kilka dni temu mieliśmy rocznicę pana złotego występu na olimpiadzie. Była okazja wrócić do tamtych momentów, do tamtego biegu? To musi pozytywnie nastrajać, pomagać w ładowaniu akumulatorów.

- Jesteśmy w połowie drogi między jednymi igrzyskami i drugimi. To uświadamia pewne rzeczy. Widzę, jak dużo zrobiłem i jak dużo jeszcze zrobić mogę. To daje motywację, jest światełkiem w tunelu. Z Vancouver wróciłem z dwudziestym siódmym miejscem, podczas Pucharów Świata byłem w drugiej dziesiątce. Formę na Soczi budowałem powoli, sukcesywnie. Nie od razu wygrywałem.

Trwający sezon jest kwalifikacją do Klubu Polska. Kiepskie wyniki mogą przełożyć się na finansowanie przygotowań do olimpijskiego startu?

- Tak, niestety. Jesteśmy rozliczani z wyników. Niebawem zostaniemy ocenieni przez ministerstwo i zobaczymy, jak duże środki zostaną przeznaczone na łyżwiarstwo szybkie. Mam nadzieję, że wystarczą nam one na odpowiednie przygotowania. Na pewno nie będzie tak, jak po Soczi, kiedy niczego nam nie brakowało.

Ministerstwo w planie finansowania na 2015 rok nie znalazło miejsca na zadaszenie toru łyżwiarskiego w Warszawie. To historia, która ciągnie się od lat. Jak odebrałeś tę informację?

- Jestem zirytowany. Po medalach w Soczi wszyscy obiecywali nowe obiekty. Ja podchodziłem do tych zapowiedzi z dystansem. Obecnie ta sytuacja mnie już trochę męczy. Mówimy o potrzebach, a ciągle nic się nie dzieje. Walczymy przecież o tę halę nie tylko dla siebie. Walczymy o nią dla naszego sportu. Dla naszych następców. Po brązie Heleny Pilejczyk na kolejny olimpijski medal czekaliśmy pięćdziesiąt lat. Mam nadzieję, że teraz taka przerwa się nie powtórzy.

Bo ustalmy sobie jedno: ostatnie sukcesy to nie jest efekt rozbudowanej bazy i zaawansowanego systemu szkolenia. Po prostu szczęśliwie w jednym miejscu, jednym czasie spotkała się znakomita grupa utalentowanych, pracowitych ludzi.

- Coś w tym jest. Pracujemy razem od lat, napędzamy się. Ta grupa, która zdobywała medale w Soczi, powstała jeszcze przed Vancouver. Ciężka praca oraz determinacja w dążeniu do celu dały efekt.

Ciężko porównywać się do Holendrów, dla których panczeny do sport narodowy. Jak wypadamy w takim razie na przykład na tle naszych zachodnich sąsiadów? Przez ile dni w roku trenuje młody Niemiec, a przez ile dni młody Polak?

- Niemiec ma zazwyczaj trzy-cztery tygodnie zgrupowania w lipcu, a potem od września do marca zajęcia na własnych obiektach. Polak na zgrupowanie pojedzie tylko, jeżeli jego klub będzie na to stać. Później na lodzie jest od grudnia do marca. W ciągu roku jest to mniej więcej dwa razy krócej. Nie wspominając już o samej jakości lodu. Mam nadzieję, że ten nowy obiekt powstanie i młodym będzie łatwiej. Bez odpowiednich warunków do treningu nigdy nie dogonimy czołówki. Przepaść pozostanie.

Rozmawiał Kamil Kołsut

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: Bin Challange Wisły Kraków

Źródło: WP SportoweFakty

Źródło artykułu: