Finałowe starcie bardzo dobrze rozpoczęło się dla Amerykanek, które wykorzystując błędy rywalek prowadziły 6:1. Brazylijki miały bardzo duży problem z atakiem, jedyny punkt tym elementem zdobyła Sheilla, która otworzyła wynik spotkania. Ta sama zawodniczka przełamała niemoc swojej drużyny (4:9). Gra Canarinhos nie układała się, mimo bardzo dobrego przyjęcia. W każdej akcji słabość Brazylijek ulegała pewności siebie Amerykanek, które chciały jak najszybciej zakończyć premierową partię. Z czasem dużym osiągnięciem siatkarek z Ameryki Południowej stało się zdobycie więcej niż dziesięciu punktów. Udało im się to dzięki asowi serwisowemu Fernandiny, która chwilę wcześniej pojawiła się na boisku.
Po sromotnej porażce brazylijski trener wystawił do walki w drugim secie ten sam skład, co w pierwszym. O dziwo, teraz Canarinhos rozpoczęły od 3:0. Szło im tak dobrze, że przy stanie 6:3 Hugh McCutcheon poprosił o czas. Dzięki atakowi Fe Garay Brazylijki zdobyły jedenasty punkt, czyli wyrównały wynik z poprzedniej odsłony. Grały o wiele lepiej, więc taki rezultat nie był już zaskoczeniem, ale diametralna zmiana tak. Na parkiecie toczyła się wyrównana walka, która była o wiele bardziej emocjonująca niż dominowanie jednej drużyny, a w niedługim czasie wynik zaczął oscylować w okolicach remisu, ale na drugiej przerwie technicznej znowu prowadziły czterema punktami.
Z letargu obudziła się Sheilla, której ataki dawały cenne punkty, dzięki którym reprezentacja Brazylii budowała swoją przewagę. Tylko cud mógł uratować Amerykanki, które z roli pogromczyń stały się pokonanymi.
Brazylijki grały coraz lepiej, przy dopingu kibiców napędzały się pozytywna energią coraz bardziej, a ich rywalki nie mogły liczyć na pomoc ze strony libero Nicole Davis, która miała problemy w przyjęciu. Bardzo dobrze prezentowała się Jaqueline, która była liderką swojej drużyny na skrzydłach, natomiast na środku fantastycznie spisywała się Fabiana. Trener McCutcheon zdecydował się wprowadzić na parkiet najbardziej doświadczoną w swoim zespole siatkarkę, 40-letnią Danielle Scott-Arrudę. Jeszcze przed drugą przerwą techniczną Canarinhos wypracowały sobie pięciopunktową przewagę, która za sprawą dobrych akcji rywalek topniała, by niemal natychmiastowo wzrosnąć. Gdy końcówka zapowiadała się na zaciętą, to Amerykanki swoimi prostymi błędami pomogły zakończyć tę odsłonę.
Zawodniczkom José Roberto Guimarãesa brakowało już tylko jednego seta do obrony tytułu mistrzyń olimpijskich. Ich rywalki by doprowadzić do tie-breaka musiałyby poprawić przyjęcie, zagrywkę i przede wszystkim popełniać mniej błędów, ale również liczyć, że rozpędzone Brazylijki zagrają słabiej. Początkowo Amerykanki były w stanie prowadzić wyrównaną walkę, ale z biegiem czasu ich gra stawała się mniej efektowna. Natomiast ich rywalki rozpędzały się, wykorzystując błędy Amerykanek, zdobywały punkty na kontrach. Reprezentantki USA prezentowały się blado na tle przeciwniczek, które pewnie zmierzały do zwycięstwa. Nic nie mogło odebrać im złotych medali.
Nie było więc rewanżu za finał sprzed czterech lat, Brazylijki obroniły tytuł mistrzyń olimpijskich, wywalczony w Pekinie. Dokonały tego mimo fatalnego otwarcia spotkania, a w dodatku wygrały takim samym stosunkiem jak cztery lata temu, czyli 3:1.
Brazylia - USA 3:1 (11:25, 25:17, 25:20, 25:17)
Brazylia: Fabiana, Dani Lins, Thaisa, Jaqueline, Sheilla, Fe Garay, Fabi (libero) oraz Paula, Adenizia, Tandara, Fernandinha.
USA: Berg, Larson, Harmotto, Tom, Akinradewo, Hooker, Davis (libero) oraz Hodge, Scott-Aruda, Haneef-Park, Miyashiro.