Igrzyska olimpijskie w Londynie cały czas trwają. Niestety polscy tenisiści pożegnali się z nimi bardzo szybko. Dosyć liczna ekipa wygrała łącznie dwa mecze. Porażka? Klęska? Niekoniecznie. Tenis jedną z niewielu dyscyplin sportowych, dla których igrzyska nie są najważniejszą imprezą w sezonie. Nie przygotowują się do niej przez cały rok, czy tym bardziej - tak jak niektórzy - całe czterolecie. W tenisie nie ma również drugiej szansy, tak jak w dyscyplinach, gdzie system rozgrywek jest grupowy czy istnieją repasaże. Jak powinie ci się noga, to koniec. Dlatego według mnie to nie tenisiści powinny znaleźć się teraz w ogniu krytyki. Inne dyscypliny zawiodły dużo bardziej.
Dwa nasze deble, Marcin Matkowski i Mariusz Frystenberg oraz Alicja Rosolska i Klaudia Jans-Ignacik, przegrały swoje pierwsze mecze. Przeciwników mieli jednak bardzo wymagających i tego, że nie walczyli absolutnie zarzucić im nie można. Łukasz Kubot przegrał z utalentowanym Bułgarem Grigorem Dimitrowem, któremu wielu ekspertów wróży szybkie wejście do czołowej dziesiątki rankingu. Kubot uległ mu już dosyć gładko w Szwajcarii, tuż przed Londynem. Porażka naszego reprezentanta była przykra, ale na pewno nie była mega niespodzianką. Walki na pewno było więcej niż w poprzednim pojedynku.
Urszula, młodsza z sióstr Radwańskich, w pierwszym meczu w dobrym stylu pokonała groźną Niemkę Monę Barthel, która osiągała w tym roku, szczególnie na jego początku, rezultaty imponujące. W II rundzie krakowianka miała pecha: trafiła na Serenę Williams. Jak trudną rywalką jest Amerykanka, nikomu tłumaczyć nie trzeba. Ula zaprezentowała się bardzo przyzwoicie, na pewno dużo lepiej niż bardziej znana i utytułowana Rosjanka Wiera Zwonariowa (w środę Williams rozgromiła ją 6:1, 6:0). W deblu siostry Radwańskie rozbiły Słowaczki Hantuchovą i Cibulkovą, by w następnej rundzie stanąć naprzeciw Lisy Raymond i Liezel Huber, doświadczonych specjalistek od gry podwójnej, numeru jeden rankingu deblowego. Ich umiejętności deblowego są na razie dużo większe niż sióstr Radwańskich, ale wynik Isi i Uli (4:6, 6:7) ujmy im nie przynosi. Tak jak powiedziały Amerykanki: powinniśmy być z nich dumni.
Naszą największą nadzieją na medal na pewno była Agnieszka Radwańska. Pewnie dlatego to na jej głowę posypały się największe gromy ze strony zawiedzionych kibiców. Przyczyn jej porażki na pewno było kilka. Przede wszystkim Julia Görges to naprawdę groźna przeciwniczka. Szczególnie w pierwszym meczu turnieju. W I rundzie tenisistki i tenisiści zawsze wolą spotkać się z łatwiejszym rywalem, żeby spokojnie wejść w zawody, uspokoić nerwy, które na początku towarzyszą nawet najlepszym. Niemka to zawodniczka, którą osiągała już wielkie wyniki, ogrywała zawodniczki z czołówki. W rankingu jest koło dwudziestego miejsca, ale gdy ma dzień to śmiało można powiedzieć, że gra jak zawodniczka co najmniej z Top 10. Z Agnieszką zagrała wyśmienicie: 20 asów i ponad 50 winnerów muszą robić wrażenie. Isia swojego dnia nie miała. Nie zagrała bardzo słabo, ale dobrze też nie. Był to średni pojedynek w jej wykonaniu. Co się stało? Ciężko jednoznacznie wytłumaczyć.
Po porażce powstało wiele teorii, niektóre całkiem sensowne, niektóre - no cóż... Może nie wytrzymała presji? Jeden ze znanych polskich trenerów stwierdził, że być może Agnieszka nie zdążyła się zregenerować fizycznie i psychicznie po Wimbledonie. Nie da się ukryć, że było to dla niej wielkie przeżycie pod każdym względem. Niektórzy wrócili do tematu klątwy, ale tego komentować nie będę. Inni zauważyli obecność ojca Agnieszki w loży. Nie chcę się zagłębiać w rodzinne sprawy Agnieszki, ale wydaje mi się, że pan Radwański nie znalazłby się tam wbrew córce. Na pewno można jednak sprzeciwić się tym, co twierdzą, że Agnieszka przegrała, bo jej nie zależało i odpuściła mecz. Gdy ktoś przegrywa mecz po trzech ciężkich, wyrównanych setach, to można mu zarzucić wszystko, ale na pewno nie brak walki i chęci zwycięstwa. Isia robiła miny? Kibice, którzy oglądają Agnieszkę więcej niż dwa razy w roku wiedzą, że starsza z sióstr tak reaguje zawsze, gdy przegrywa piłkę, którą w swoim mniemaniu powinna zagrać lepiej. Nawet wtedy, gdy wysoko prowadzi. Jedni łamią rakiety, drudzy krzyczą, inni strzelają piłkami, a Agnieszka wyraża swoje emocje mimiką. Może to się komuś podobać lub nie, ale nie można na tej podstawie zarzucić braku zaangażowania.
Występ Radwańskiej na igrzyskach mocno skrytykował Marek Plawgo. Naszemu lekkoatlecie nie spodobał się wywiad, jakiego Agnieszka udzieliła po przegranym mikście. Znalazło się tam kilka sformułowań, które wyrwane z kontekstu faktycznie mogły wzbudzić kontrowersje. Plawgo zarzucił naszej tenisistce, że była antyolimpijską chorążym, że jej zaangażowanie nie było stuprocentowe, czym na pewno uraziła sporą cześć polskich sportowców, dla których igrzyska to najważniejszy start w karierze. Nie spodobało się to, że Agnieszka powiedziała, że za tydzień lub dwa będzie będzie następny turniej. Chcę podkreślić, że pana Marka Plawgo bardzo szanuję. Jest jednym z moich ulubionych lekkoatletów i gdy biega, zawsze mocno mu kibicuję. W tej materii nic się nie zmienia i mam nadzieję, że niedługo wróci do formy. Doceniam również szczerość wypowiedzi, jednak w tej kwestii nie mogę się nim zgodzić. Myślę, że problem wynika z tego, że dyscypliny, które uprawia ta dwójka naszych wybitnych sportowców bardzo się różnią między sobą.
Jak już wspominałam, igrzyska dla tenisistów tak ważne jak dla innych sportowców nigdy nie były i chyba nie będą. Nie znaczy to jednak, że Radwańska medalu dla Polski zdobyć nie chciała. Marzyła o nim, szczególnie w singlu. Porażka była bolesna i jak powiedział jej trener, Tomasz Wiktorowski, Agnieszka bardzo ją przeżyła. Sama zawodniczka przyznała, że nastawiała się na medal w singlu, może dlatego po przegranym mikście nie darła szat przed dziennikarzami. Nie da się ukryć, że pod pewnymi względami tenis jest ciężką dyscypliną, ale jego niewątpliwą zaletą jest to, że za jakiś czas zawsze jest następny turniej, na którym można się poprawić. Taka jest specyfika tego sportu. Agnieszka powiedziała to głośno, może w złym momencie, i tym podpadła. Nie powiedziała jednak niczego, co by nie było prawdą. Tak jak Plawgo przyznała szczerze, co myśli. Zresztą, ma to w zwyczaju.
"Antyolimpizmem" nazwałabym stosowanie dopingu czy postawę badmintonistek, które zostały zdyskwalifikowane za bezczelną próbę ustawiania meczu. Radwańska, choć nie poszło jej tak, jak wszyscy byśmy chcieli, ale na korcie zostawiła sporo zdrowia, na taką opinię nie zasłużyła. Za trzy tygodnie rusza US Open. Chyba żaden tenisowy kibic nie chciałby, żeby porażka Agnieszki Radwańskiej w turnieju olimpijskim rzuciła cień na występ naszej najlepszej tenisistki w ostatnich w roku zawodach wielkoszlemowych. Chcę przypomnieć, że krakowianka wielokrotnie podkreślała, że niesienie polskiej flagi było dla niej wielkim zaszczytem i honorem. Powiedziała także, że jeśli zostanie poproszona o to za cztery lata, równie chętnie podejmie się tego zadania. Mam nadzieję, że zdania nie zmieniła.