Na lekkoatletycznych halowych mistrzostwach świata, zakończonych w niedzielę, już dawno żadna reprezentacja nie musiała zmagać się z tak ekstremalnymi problemami. Wystarczy powiedzieć, że Ukrainki miały do dyspozycji zaledwie cztery stroje w narodowych barwach, które do Belgradu przywiozła ze sobą Maryna Bech-Romanczuk. Ona akurat mieszka najbliżej zachodniej granicy Ukrainy, więc w czasie ucieczki z kraju miała najwięcej czasu na zebranie myśli i zapakowanie do torby wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy. Reszta uciekła w tym, co akurat miała na sobie.
Wobec deficytu sprzętu w Belgradzie trzy zawodniczki wymieniały się jednym strojem w kolejnych dniach imprezy, a strój wieloboistki Julii Loban był kompletowany do kolejnych konkurencji w trakcie trwania zawodów.
- Do końca nie było wiadomo, czy my w ogóle wystartujemy, bo szef ukraińskiej federacji lekkoatletycznej zgłosił się do wojska i bierze obecnie udział w walkach wokół Kijowa - opowiada nam Wiaczesław Kaliniczenko, który w Polsce pracuje już 22 lata i szkolił najlepszych polskich tyczkarzy, a dziś jest jednym z trenerów reprezentacji Ukrainy.
- Ostatecznie jednak zawodniczki bardzo chciały reprezentować swój kraj. Moja podopieczna Jana Hladijczuk sama kupiła sobie bilety lotnicze do Belgradu, a ja zatankowałem busa i wrzuciłem na dach tyczki. Za paliwo zapłaciłem 1200 złotych i do końca nie byłem pewny, czy ktoś mi je zwróci. Na szczęście na miejscu okazało się, że koszt startów naszej reprezentacji wzięła na siebie światowa federacja lekkiej atletyki - dodaje szkoleniowiec.
Dostały dodatkową motywację
W Belgradzie reprezentacja Ukrainy zdobyła jeden złoty i jeden srebrny medal, a w klasyfikacji medalowej zajęła znakomite szóste miejsce. Sukces może dziwić tym bardziej, że żadna z sześciu reprezentantek nie przeszła prawdziwego okresu treningowego przed tą imprezą.
- W Ukrainie nie ma gdzie trenować, więc o żadnym okresie przygotowawczym nie mogło być mowy. Moja zawodniczka od 24 lutego aż do startu w zawodach miała okazję zrobić może dwa lekkie treningi, a podobnie było w przypadku pozostałych - przyznaje Kaliniczenko.
- Wszyscy w ostatnim czasie zajmowaliśmy się innymi sprawami, najpierw uciekaliśmy z kraju, a potem urządzaliśmy się w nowych warunkach. To, że w czasie mistrzostw udało osiągnąć się tak znakomite wyniki, to jakiś cud. Śmialiśmy się nawet z trenerami, że chyba odkryliśmy nową metodę treningową, która zakłada... brak treningów. Prawda jest jednak taka, że dziewczyny były niesamowicie zmobilizowane i wiedziały, że muszą walczyć o dobry wynik dla żołnierzy walczących na froncie. Dla każdej z nich największym marzeniem było wygrać zmagania i sprawić, by na hali zabrzmiał hymn Ukrainy - dodaje.
Motywacji nie mogło zabraknąć, bo reprezentanci Ukrainy cały czas otrzymywali informacje od bliskich odnośnie sytuacji na wojnie. Sam trener w czasie mistrzostw przeczytał sześć tysięcy wiadomości. W drużynie ustalono jednak, że w trakcie dnia wszyscy skupiają się na startach, a czas na czytanie kolejnych przerażających relacji był jedynie po zakończonym dniu we własnych pokojach. To właśnie wtedy każdy z ukraińskich sportowców przeżywał najtrudniejsze chwile.
- Jana ostatniego dnia mistrzostw dostała wiadomość, że budynek, który stał naprzeciwko jej rodzinnego domu został trafiony pociskiem balistycznym. Tragedia wydarzyła się niecałe 80 metrów od miejsca, w którym przebywali jej brat i ojciec. Ja też niemal codziennie otrzymuję sygnały, że moje ulubione miejsca w Kijowie po prostu przestają istnieć. Ulice nie mają asfaltu, wszędzie jest pełno trupów. Aż nie chce się wierzyć, że to wszystko może się dziać w Europie w XXI w. Jeszcze do niedawna otrzymywałem regularne wieści od sąsiadów, ale teraz to się skończyło, bo sąsiedzi albo zdecydowali się na ucieczkę z kraju, albo zaciągnęli się do wojska. Wielkie miasto praktycznie opustoszało - opisuje Kaliniczenko.
Jeśli nie chcesz, bym przekroczył granicę, musisz mnie zastrzelić
Mało brakowało, a trener także nie miałby szans pojechać na mistrzostwa. W dniu wybuchu wojny przebywał w Kijowie, dokąd pojechał śledzić krajowe mistrzostwa. Gdy na kraj spadły pierwsze bomby, miał zaledwie kilka minut na podjęciu decyzji o ucieczce ze stolicy.
- Byłem w takim szoku, że na początku mnie zamurowało. Wiedziałem, że trzeba uciekać, ale nie byłem w stanie zebrać myśli i biegałem po domu bez żadnego sensu. Czy ktoś kiedyś zastanawiał się, co trzeba zabrać z domu na wypadek wojny?! To coś, co nawet trudno sobie wyobrazić - wspomina.
Kolejny problem pojawił się tuż przy granicy z Polską, gdy żołnierz ukraiński oznajmił mu, że nie przepuści go na drugą stronę. W tej dramatycznej sytuacji pomogła jednak zdecydowana postawa trenera. - Powiedziałem do niego: jeśli nie chcesz, bym przekroczył granicę, musisz mnie zastrzelić.
Sąsiedzi błagali o pomoc
Po mistrzostwach część zawodniczek uda się na zgrupowanie do Portugalii, a część skorzysta z gościnności Turków. Z dala od swojego kraju będą chciały wrócić do codziennego treningu i przygotować się do sezonu letniego. Trener Kaliniczenko z kolei już jest w Bydgoszczy, gdzie na głowie poza codziennymi obowiązkami ma także opiekę nad 25-osobową grupą Ukraińców.
- Zaproponowałem schronienie mojej rodzinie, ale gdy ich sąsiedzi zorientowali się, że wyjeżdżają do Polski, zaczęli do mnie dzwonić i błagać o to, bym przyjął także ich. To były niewiarygodne apele totalnie zdesperowanych ludzi. Oczywiście nie mogłem nikomu z nich odmówić, więc oprócz rodziny przyjechało do mnie mnóstwo innych osób. Sam nie dałbym rady poradzić sobie z tym wszystkim, ale bardzo pomógł mi polski lekkoatleta Rafał Jerzy, który udostępnił swoje mieszkanie i zaangażował się w pomoc wszystkim gościom, a teraz szuka im pracy - mówi.
To jednak może być dopiero początek, bo miejsca do schronienia w Polsce wciąż szuka wielu lekkoatletów, a bydgoska grupa niedługo może się powiększyć.
Większość zamiast trenować, biega z bronią
Sportowcy ukraińscy mają olbrzymi dylemat, bo część z nich nie wyobraża sobie trenowania, gdy na ich ulicach toczą się krwawe walki. Z drugiej strony każdy wie, że najbardziej może pomóc swojej ojczyźnie poprzez dumne reprezentowanie jej barw w zawodach międzynarodowych. Obecnie wciąż nie ma zgody na to, by Ukrainę mogli opuszczać mężczyźni powyżej 18. roku życia, a to sprawia, że duża grupa sportowców postanowiła walczyć o wolność swojego kraju.
- W samym środowisku lekkoatletycznym znam wiele osób, które dziś chwyciły za broń, a wśród nich jest też sporo zawodników, którzy jeszcze niedawno występowali na igrzyskach w Tokio. Niestety w kilku przypadkach dowiedziałem się już o śmierci kolegów. Niedawno wstrząsnęła mną informacja o śmierci byłego znakomitego tyczkarza Władysława Drewienki, który zginął podczas ucieczki z Kijowa. Jego samochód został ostrzelany przez Rosjan, zginął na miejscu. Ranna została jego teściowa i cztery psy. Wciąż nie wiadomo, co dzieje się z jego żoną, bo podróżowała z nimi samochodem, ale prawdopodobnie została porwana i do dziś nikt nie potrafi jej znaleźć - relacjonuje znany trener.
Czytaj więcej:
Boniek utwierdza zakłamany obraz Rosji?!
Krzyknąłem do żołnierza żeby strzelał