W piątek wieczorem premier Mateusz Morawiecki poinformował, że od niedzieli zatrzymany zostaje w Polsce cały ruch samolotowy i kolejowy. Ma on obowiązywać przez 10 najbliższych dni i w razie potrzeby będzie przedłużony. Decyzja rządu dla tysięcy naszych rodaków przebywających za granicą oznaczała konieczność przyspieszonego powrotu do kraju. Wśród nich znalazło się wielu sportowców.
Najliczniejsza grupa znajduje się w Portugalii, gdzie przebywają lekkoatleci (Monte Gordo), wioślarze oraz kajakarze (Lago Azul). W sumie ponad 70 osób. Odwołane loty do Polski utrudniły im powrót do kraju, ale z pomocą przyszło im Ministerstwo Sportu i Turystyki. Minister Danuta Dmowska-Andrzejuk od piątku organizowała rządowy czarter, który w niedzielę wieczorem zabierze z Lizbony 66 osób. Na jego pokład nie wsiądzie część kadry kajakarskiej, która postanowiła zostać za granicą.
Małachowski na odsiecz ministerstwa nie czekał. Gdy zamknięto ośrodek, w którym trenowali nasi reprezentanci, dłuższy pobyt w Monte Gordo uznał za bezcelowy.
- Kiedy w piątek przyszliśmy na trening zobaczyliśmy kartki, że z powodu koronawirusa zamykają ośrodek. Trzeba było wracać do Polski. Razem z moim trenerem Gerdem Kanterem szybko przebukowaliśmy bilety, które mieliśmy wykupione na 20 marca. W sobotę popołudniu wylądowałem w Warszawie - opowiada wicemistrz olimpijski z Pekinu (2008) i Rio de Janeiro (2016).
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Małachowski napisał na grupie, na której komunikują się lekkoatleci, że są jeszcze miejsca w samolocie, który odlatuje z Lizbony do Warszawy w sobotę o 6 rano. Pozostałe 28 osób postanowiło jednak zaczekać. Już wtedy krążyła wśród nich informacja, że w niedzielę do Portugalii przyleci rządowy czarter.
- Prezes PZLA Henryk Olszewski zadzwonił do mnie z pytaniem czy z niego skorzystamy. Powiedziałem, że nie, bo z Gerdem chcemy wracać do rodzin, nie będziemy czekać do niedzieli i już kupiliśmy bilety na sobotę - relacjonuje utytułowany dyskobol.
- W samolocie z Faro do Lizbony było kilka osób, tym z Lizbony do Warszawy leciało sporo ludzi, ale zostało trochę wolnych miejsc. Po wylądowaniu musiałem wypełnić kartę, zmierzono mi temperaturę. Wszyscy pasażerowie byli zdrowi - dodaje 36-letni zawodnik.
Jako że mistrz świata z Pekinu z 2015 roku wrócił jeszcze przed zamknięciem granic, nie musi przechodzić obowiązkowej kwarantanny. - Nikt z rządu nie musi mnie jednak do niej zmuszać. Jestem dorosły, rozsądek nakazuje mi siedzieć w domu z żoną i dzieckiem. Niech nie będzie u nas tak jak we Włoszech, że ludzie się spotykali, imprezowali, bo nie musieli iść do szkoły czy pracy. Musimy być świadomi, że zagrożenie jest. My jesteśmy młodzi, raczej nic nam nie grozi, ale powinniśmy też myśleć o naszych rodzicach czy dziadkach - zaznacza Małachowski.
- Kilka dni na pewno zostanę w domu. Będę obserwował czy nie mam gorączki, duszności, kaszlu. A potem zdecyduję, czy mogę podjechać na AWF i porzucać. Dyski mam, więcej mi nie potrzeba. Nie będę się z nikim spotykał, więc mogę wyjść na powietrze i oddać kilka rzutów. To dla mnie najważniejsze w przygotowaniach, z siłownią na pewno się wyrobimy - podkreśla.
Jeden z najbardziej doświadczonych polskich lekkoatletów popiera radykalne środki podjęte przez władze na różnych szczeblach w obliczu zagrożenia epidemią koronawirusa.
- Jeśli chodzi o zamknięcie Centralnych Ośrodków Sportu i innych ośrodków treningowych, to po prostu trzeba to zrobić, żeby szybciej uporać się z wirusem. Uważam też, że zamknięcie granic jest bardzo dobre, bo to minimalizacja ryzyka. Kiedy takie środki zastosowali Chińczycy, liczba zachorowań w tym kraju z dnia na dzień zaczęła spadać, więcej osób wracało też do zdrowia. My damy sobie radę. Sport sportem, ale chyba nie mamy w życiu nic ważniejszego, niż właśnie to życie - kończy Małachowski.
Czytaj także:
Koszykówka. Wznowiono ligę w Japonii. Dobry znak przed IO Tokio 2020
Koronawirus. Maja Włoszczowska wróciła do domu. Rozpoczęła dwutygodniową izolację