Co prawda na razie przyczyna śmierci nie jest jeszcze znana, ale miejscy urzędnicy w Los Angeles twierdzą, że nie musiało to być utonięcie - czytamy w serwisie "New York Post".
Kilka dni temu, po przeanalizowaniu materiału wideo z marcowego maratonu w Los Angeles, Frank Meza został zdyskwalifikowany.
Teoretycznie 70-latek pokonał dystans w rekordowym w tej kategorii wiekowej czasie (2 godziny, 53 minuty i 10 sekund). Maratończykowi jednak zarzucono, że zszedł z wyznaczonej trasy i skrócił sobie drogę do mety.
Meza zaprzeczał jednak takim informacjom. Co prawda potwierdził, że zszedł z trasy, ale tylko po to, żeby znaleźć łazienkę. Zapewniał, że nie skrócił sobie drogi do mety. "Bieganie było bardzo ważne dla mojego męża i był wstrząśnięty zarzutami" - stwierdziła żona 70-letniego maratończyka w amerykańskich mediach.
Czytaj także: wygląda na więcej niż 17 lat. Afera z wiekiem kenijskiego biegacza
W czwartek, wychodząc z domu, Frank Meza powiedział żonie, że idzie pobiegać. Nie wrócił jednak do swojego mieszkania. W piątek rano jego ciało wyłowiono z rzeki w pobliżu parku.
Czytaj także: Caster Semenya grozi IAAF
"237 z nich skróciło sobie Czytaj całość