Mateusz Stępień: Sezon w tym roku rozpoczęła pani z małym opóźnieniem, które było spowodowane kontuzją ścięgna Achillesa. Na początku uraz ten nie wyglądał
źle, jednak później okazało się,że jest on jednak poważniejszy.
Marta Chrust-Rożej: - Zgadza się, sezon rozpoczęłam z opóźnieniem, które początkowo miało być niewielkie. Ból ścięgna wydawał się po prostu zwykłym przeciążeniem po długim zgrupowaniu w RPA, które minie wraz ze zmniejszeniem obciążeń treningowych. Niestety w praktyce okazało się, że wystartowałam miesiąc później niż zakładałam. Maj i czerwiec, miesiące poświęcane na specjalistyczny trening płotkarski i starty w zawodach, minęły mi pod znakiem wizyt u kolejnych specjalistów. Problemy ze ścięgnem Achillesa należą do częstych u sportowców i wcale niełatwych do wyleczenia. A mój uraz nie został do końca zaleczony, ponieważ za wszelką cenę chciałam wrócić na bieżnię do Mistrzostw Polski. Co prawda ból jest zdecydowanie mniejszy, ale w dalszym ciągu jest to balansowanie na jego granicy.
Zaraz po wyleczeniu kontuzji wystartowała pani w zawodach, które odbywały się w Częstochowie. Z czasem 58.62 odniosła pani zwycięstwo w tym mitingu, jednak bardziej chciałbym zapytać o osiągnięty rezultat, który określiła pani wówczas jako przeciętny. Dlaczego? Czyżby założenia przed rozpoczęciem zawodów były wyższe?
- Odnośnie pierwszego biegu "na płotkach", nie miałam żadnych założeń wynikowych, to był bieg, który miał mnie wprowadzić w sezon startowy po długiej przerwie (poprzedni start odbył się ponad 12 miesięcy wcześniej). A rezultat ten określiłam jako przeciętny, ponieważ wynik 58 sekund na płotkach przy moim rekordzie życiowym, takim właśnie dla mnie jest. Nie lubię i nie potrafię ubarwiać na siłę.
Cztery dni później wystartowała Pani w kolejnych zawodach, tym razem w Memoriale Edwarda Listosa we Wrocławiu. Odniosła pani kolejne zwycięstwo,
jednak czas (59,01) był już nieco gorszy od tego, osiągniętego na mitingu w Częstochowie. Czy wówczas przeszła pani przez głowę taka myśl, że nie zdąży
odpowiednio przygotować się do Mistrzostw Polski?
- Bieg we Wrocławiu był kolejnym samotnym biegiem, na dodatek w ogromnej ulewie, która trwała w czasie startu i całej rozgrzewki. Nie są to komfortowe warunki dla konkurencji sprinterskich, a zalana deszczem bieżnia grozi poślizgnięciem przy zejściu z płotka. Ale muszę przyznać, że i tak liczyłam na lepszy rezultat. Nie zrażałam się jednak i czekałam na kolejne zawody z myślą, że będzie lepiej. Staram się bowiem zawsze myśleć optymistycznie, choć w tej sytuacji nie było o to łatwo. A taki wariant startowy przygotowań wybraliśmy z powodu małej ilości czasu, zamiast treningów tempowych - startowałam. Teraz niestety mogę sobie tylko gdybać, czy byłoby większym pożytkiem trenować do samych Mistrzostw Polski w Szczecinie.
Próbą generalną przez Mistrzostwami Polski były zawody Tamex Cup w Bydgoszczy. W międzynarodowej stawce uzyskała pani czas 58.73. Co prawda
był on lepszy, od tego osiągniętego na wcześniejszych zawodach we Wrocławiu, jednak zadowolona z niego pani z pewnością nie była.
- Liczyłam na dobry bieg w swoim wykonaniu w Bydgoszczy, że powalczę w silnej stawce o jak najlepszy rezultat. Ogólnie nie czułam się w tym dniu najlepiej, co uwidoczniło się w czasie startu. Kilka błędów rytmowych, a do tego brak mojego najsilniejszego atutu - mocnej "końcówki" zaważyło o wyniku na mecie. Widać nie da się oszukać organizmu.
Zawody Tamex Cup były pierwszą imprezą, która odbyła się na nowo zmodernizowanym obiekcie w Bydgoszczy. Jak pani oceniłaby ten stadion po
przebudowie?
- Stadion w Bydgoszczy był zawsze lubianym przeze mnie stadionem, na nim zdobyłam swój pierwszy medal na Mistrzostwach Polski Juniorów i na nim zostałam mistrzynią Polski w 2006 roku. W tej chwili stał się obiektem z prawdziwego zdarzenia, który z powodzeniem może konkurować z wieloma na świecie. Jest jedynym stadionem w Polsce, na którym można rozgrywać imprezy mistrzowskie ( i jedynym, który posiada tartanowy stadion rozgrzewkowy). Prezentuje się rewelacyjnie, co potwierdzali wszyscy, nie tylko zawodnicy i trenerzy, ale także kibice. No właśnie, Bydgoszcz ma również świetną publiczność, która zasiada na trybunach współtworząc z zawodnikami emocjonujące widowisko.
Na bydgoskim stadionie wymieniony został także tartan na niebieski. Na ile, w skali od 1 do 10 oceniłaby pani tą nową nawierzchnię, która po raz
pierwszy przeszła tak poważny sprawdzian?
- Położona nawierzchnia w kolorze niebieskim prezentuje się świetnie, jest raczej miękka i zapewne idealna do treningu. Wielu zawodników wolałoby mondo, twardsze i "szybsze". Moja ocena to 8.
Podczas Mistrzostw Polski w Szczecinie wywalczyła pani brązowy medal, który z jednej strony cieszy, z drugiej zaś może smucić, bowiem nie udało się wywalczyć tym startem wyjazdu do Pekinu na Igrzyska Olimpijskie.
- Po tych kilku biegach zdawałam sobie sprawę, że minimum na Igrzyska na obecną chwilę nie jest w moim zasięgu. Potrzebowałabym czasu na spokojny trening i odbudowę tego, co sukcesywnie traciłam przez półtora miesiąca kontuzji. Nie miałam możliwości, aby nadrobić tak dużych zaległości w trzy tygodnie. Poza tym po takich problemach wprowadzenie w trening też było bardzo ostrożne. A medal zdobyty w Szczecinie niestety nie jest medalem, który cieszy, jak wszystkie poprzednie. Co do rezultatu to myślę, że byłby lepszy, gdyby nie zbyt odważne rozpoczęcie biegu (było zdecydowanie szybsze niż w biegu, w którym biłam swój rekord życiowy), a tym samym większe zmęczenie na ostatniej prostej wymusiło dwa błędy na dziewiątym i dziesiątym płotku. Jak już wspomniałam wcześniej, straciłam swój atut na finiszu, jakim była zawsze mocna "końcówka".
W ostatecznym rozrachunku nie wystartuje pani w Igrzyskach Olimpijskich. Jak duży na to wpływ miała kontuzja, z którą wcześniej się pani borykała?
- Kontuzja miała wpływ decydujący, zdeterminowała całe przygotowania od początku maja do końca czerwca. Wiem, że byłam świetnie przygotowana do tego sezonu, ponieważ potwierdzały to rezultaty osiągane na treningach i sprawdzianach kontrolnych. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że stało się to tuż przed samym sezonem. Może gdyby stało się to wcześniej, miałabym więcej czasu, może zdążyłabym… Cztery lata temu, w roku olimpijskim bijąc rekord życiowy na Memoriale Kusocińskiego zabrakło mi 37 setnych sekundy, aby wystartować w Atenach na dystansie płotkarskim. Niewiele, ale wtedy zamiast rozgoryczenia była we mnie pewność, że kolejną szansę wykorzystam na pewno. Niestety tak się nie stało, i to nie z powodu braku chęci czy umiejętności. Muszę nad tym przejść do porządku dziennego, bo to jest wpisane w życie sportowca. Sukcesy przeplatają się wraz z potknięciami. I oby bilans okazywał się dodatni na rzecz tych pierwszych.
Jakie są pani najbliższe plany?
- W tej chwili trenuję we Wrocławiu, mam nadzieję, że uda mi się wykonać mocniejszą pracę. W Pekinie nie wystartuję, ale nie oznacza to, że znikam z bieżni. Wprost przeciwnie, mam zamiar dobrze przygotować się do drugiej części sezonu. Nie chcę "odcinać kuponów" od tego, co do tej pory udało mi się osiągnąć. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz zaskoczę kibiców swoim dobrym biegiem. Bo, jak napisałam na swojej stronie internetowej (www.martachrustrozej.ludziesportu.pl): "dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą".