Hlebowicki: Trzeba robić to, co się potrafi. Jarutis? Wprowadzi szybką, litewską koszykówkę [WYWIAD]

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Michał Hlebowicki (z prawej)
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Michał Hlebowicki (z prawej)

Michał Hlebowicki, Polak, mieszkający na Łotwie, coraz śmielej poczyna sobie w zawodzie trenera. Opowiada nam o pracy w Opolu, "inteligentnej" Polonii Warbud Warszawa z sezonu 2003/2004 i komentuje transfer Rolandasa Jarutisa, którego zna doskonale.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Patryk Pankowiak, WP SportoweFakty: Jeszcze do niedawna zawodnik, teraz już trener. Coraz śmielej poczyna sobie pan w tym zawodzie, gratuluję udanego sezonu w Opolu. Początkowo miał pan przeprowadzać z koszykarzami treningi indywidualne, ale pana rola w zespole znacząco urosła. [/b]

Michał Hlebowicki, koszykarz w latach 1993-2018, reprezentant m.in. Polonii Warszawa, Prokomu Trefla Sopot czy zagranicznych BK Falco Ryga, AEL Limassol, MBC Mikołajów i BK Jekabpils. Sezon 2020/2021 spędził w zespole Weegree AZS Polotechnika Opolska, debiutując w Polsce w roli trenera. Pełnił funkcję asystenta: Rzeczywiście, początkowo zostałem ściągnięty do Opola, żeby pracować indywidualnie z zawodnikami wysokimi i poprawiać ich umiejętności. Sytuacja uległa zmianie, kiedy drużynę z powodów prywatnych zmuszony był opuścić pierwszy trener, Rafał Knap.

Przejęliśmy jego obowiązki z trenerem Jędrzejem Sudą. Ja zostałem przesunięty na funkcję asystenta. Sytuacja była dynamiczna.

Ale niczym nowym to dla pana nie było. 

To prawda. Pracowałem już na Łotwie, gdzie mieszkam, jako asystent. Byłem też pierwszym trenerem grupy młodzieżowej. Uważam, że poradziliśmy sobie z trenerem Sudą całkiem dobrze. Wyniki zespołu pokazały, że daliśmy radę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: LeBron James z Legii Warszawa

Osiągnęliście solidny wynik. Powalczyliście w fazie play-off. Co było waszą siłą?

Stanowiliśmy prawdziwy kolektyw. Nie było gwiazd, wielkich nazwisk, ale wszystko funkcjonowało, jak należy, bo każdy dawał z siebie 120-proc. Nikt nie bał się włożyć głowy tam, gdzie niejeden zawodnik nie postawiłby nogi. Jeden wszedłby za drugim w ogień.

Ciężko było przewidzieć, kto u nas zaskoczy. Trudno było się na nas przygotować. Byliśmy nieobliczalnym zespołem. Znakiem firmowym była też obrona. Każdy z zawodników dołożył swoją cegiełkę do wyniku. Naszą specjalnością było, że graliśmy do końca i nie odpuszczaliśmy nawet przy beznadziejnym wyniku. Dużo meczów "wyciągnęliśmy", przegrywając już kilkunastoma punktami.

Dla pana był to w pewien sposób przełomowy rok? Jak wygadała pana droga do tego, żeby zostać trenerem?

Grałem w kilku solidnych klubach, u kilku naprawdę niezłych trenerów. Jako zawodnik myślałem, że w przyszłości obiorę ten kierunek. Starałem się już wtedy czerpać od poszczególnych szkoleniowców. Brać coś, co według mnie było przydatne. Uczyłem się tego, co w danym momencie odczuwam ja, co odczuwają moi koledzy. Chodzi o pewne reakcje.

Doświadczyłem wielu szkół trenerskich. Sposób prowadzenia zespołu w Polsce różnił się od tego, jak zespoły prowadzili trenerzy na Cyprze czy Ukrainie.

Wyklarował się jakiś jeden szczególny wzorzec trenerski?

Jeden może nie, ale są trenerzy, którym przyglądam się cały czas. Bardzo lubię słuchać, co mają do powiedzenia podczas time-outów.

Trzeba wiedzieć, do kogo mówić jakim tonem, jak się do kogo zwracać. Czy prowadzi się drużynę młodzieżową czy zawodową. Nie można mówić do dzieci tonem Sarunasa Jasikeviciusa. To taki przykład.

Bo przecież niedawno skończył pan grać. 

Dokładnie. Zaledwie trzy lata temu. Jeszcze grając na Łotwie, a później w R8 w Krakowie, nastawiałem się już na tę zmianę. Bardzo ważne jest, żeby trener pamiętał o tym, że skończył się już jego etap zawodniczy i teraz musi skupić się na swoich obowiązkach, inspirując zespół w inny sposób, z ławki rezerwowych.

Był taki zespół. Grał w nim między innymi pan, Arkadiusz Miłoszewski, Łukasz Koszarek, Jeff Nordgaard czy... Rolandas Jarutis. Wszystko prowadził Wojciech Kamiński. Wychodzi na to, że ten zespół był koszykarsko niesamowicie inteligenty. 

Tak, w tej drużynie był jeszcze Krzysiek Roszyk, który jest teraz asystentem w Treflu Sopot. Rzeczywiście, Polonia wychowała nie tylko zawodników, ale i trenerów. Do tego dochodzę teraz ja, troszkę później, niż moi koledzy.

Zobaczymy, jak Łukasz Koszarek poprowadzi swoją karierę, która dobiega, wszyscy żałujemy, ale ku końcowi. Liczę jednak, że Łukasz będzie jeszcze cieszył nasze oczy swoją grą. Zobaczymy, co później zdecyduje.

Rolandas Jarutis od razu podjął się sporego wyzwania, bo objął drużynę Kinga Szczecin. 

Tak jest. Było to na pewno zaskoczenie, że pojawił się w Polsce. Jesteśmy cały czas w kontakcie. Życzę mu jak najlepiej i myślę, że ma papiery, żeby być dobrym trenerem.

Już na parkiecie miał błysk, który przyda mu się teraz w pracy trenerskiej?

Może w tym momencie nie powiem dobrze o sobie (śmiech), ale generalnie mówi się, że rozgrywający zostają lepszymi trenerami, niż centrzy. Chociaż na przykład, nie szukając długo, zaprzecza temu Żan Tabak. Generalnie uważam, że na fakt bycia dobrym trenerem, składa się bardzo dużo czynników. Przede wszystkim zamiłowanie do koszykówki i poświęcenie. Jarutis? Tak, na pewno, dobrze się z nim grało.

Znacie się bardzo dobrze, odnosiliście razem sukcesy na Cyprze. Jakim będzie trenerem? "Kumplem" czy będzie trzymał drużynę mocno w ryzach?

Zdobywaliśmy wspólnie puchar i mistrzostwo Cypru. Graliśmy również razem w Polonii, która zdobyła wtedy brązowy medal. Spędziliśmy razem dwa sezony, później nasze drogi się rozeszły, bo ja wiązałem swoją przyszłość z Łotwą, a on Litwą.

Myślę, że Rolandas będzie preferował szybką, dynamiczną koszykówkę, czyli taką, jaką prezentował, jako zawodnik. Wiem, że ma doświadczenie z ligi ukraińskiej, do tego pracował w Chinach u boku bardzo dobrego trenera Jonasa Kazlauskasa. Można się spodziewać szybkiej, litewskiej koszykówki, opartej na rzutach za trzy punkty i dużo biegania. Tak, jak grają Litwini, a nie wolno zapominać, że oni są w tej dyscyplinie w światowej czołówce.

Jakim jest człowiekiem? 

Jest z polecenia od trenera Mindaugasa Budzinauskasa, który jest bardzo chwalony w Kingu i zrobił dla tego klubu kawał dobrej roboty, a wcześniej z powodzeniem prowadził też Polpharmę. Trener na pewno zna jego duże atuty i nie polecałby kogoś, kto jego zdaniem nie nadawałby się do polskiej ligi.

Jeśli chodzi o charakter, jest wesołym i pogodnym facetem. Jako zawodnik był trochę zwariowany w pozytywnym słowa tego znaczeniu. Nie boi się ciężkiej pracy. Ma już kilka lat doświadczenia na ławce trenerskiej, a teraz będzie przecierał nowe dla siebie szlaki. Jestem przekonany, że nie będzie bał się brać na siebie odpowiedzialności i jest gotowy na wyzwania.

A co teraz będzie z panem, po udanym sezonie w Opolu?

W tej chwili jestem już na Łotwie. Będę się starał znaleźć pracę tu. Taki jest priorytet, żeby być blisko domu. Zobaczymy, jak to wyjdzie. Jestem umówimy na kilka spotkań z czołowymi zespołami w lidze łotewsko-estońskiej. Liczę, że sprawy z pandemią trochę tu miną, bo gra tylko ekstraklasa. Rozgrywki młodzieżowe i II ligi w ogóle nie funkcjonowały w tym sezonie. Jeśli chodzi o Polskę, też nie wykluczam powrotu, bo już po tym sezonie pojawiły się oferty.

Jako ciekawostkę dodam, że jeszcze przed powrotem do Łotwy, zdążyłem się spotkać i odbyć rozmowę z jednym z trenerów, szefów polskiej akademii koszykówki młodzieżowej. Zaangażowanie się w ten projekt także rozważam.

Czyli w zawodzie trenera się pan widzi.

Zdecydowanie. Rozegrałem już 25 sezonów, jestem w koszykówce od 12 roku życia. Na tym znam się najlepiej. Jeśli rzeczywiście się to czuje, a w moim przypadku tak jest, chcę iść w tym kierunku. Trzeba robić to, co się potrafi i co się kocha.

Czytaj także: Chris Smith, czyli ostrowski Kawhi Leonard. "Trzeba potrafić zdobywać punkty na wiele sposobów" [WYWIAD]
Niespełnione marzenie. "Żeby pojechać do Tokio postawiłam na szali kontrakt w klubie" [WYWIAD]

Komentarze (0)