Rok 1993. 15-letni Kobe Bryant bierze udział w konkursie wsadów organizowanym w szkole średniej w Lower Merion. Nagranie pokazuje z jak ogromną pewnością siebie młody chłopak wykonuje kolejne popisy, gdzie po każdym z nich słychać grupkę dziewczyn wiwatującą na jego cześć. Lider licealnej drużyny wygrywa ten konkurs mając na sobie za długie spodenki Los Angeles Lakers. Gra w tym klubie była dla Kobego spełnieniem marzeń, które miał już dużo wcześniej.
Znakomite wyniki egzaminu SAT pozwoliłyby Bryantowi wybrać dowolną uczelnię w kraju do dalszego rozwijania swojego talentu koszykarskiego oraz zdobywania potrzebnej wiedzy. Kobe, mając 17 lat, zdecydował się jednak na dużo bardziej odważny krok i od razu po szkole średniej przystąpił do draftu NBA.
Jerry West śledził karierę Bryanta w zasadzie od samego początku. Kiedy tylko było to możliwe, zaprosił go na jeden z treningów Lakers, na którym młodzieniec zrobił niezwykle duże wrażenie na wszystkich członkach sztabu i na samych zawodnikach. Pozyskanie Kobego stało się dla Westa celem, jednak nie byłoby to możliwe bez pomocy innego zespołu, ponieważ Lakers w drafcie 1996 roku mieli dopiero 24 wybór. Nie było żadnej opcji, aby Bryant spadł tak nisko.
Hornets na pomoc
Rękę do Lakers wyciągnęli Charlotte Hornets. - Podjęliśmy decyzję, że chcemy zwyciężać od razu, a nie inwestować w przyszłość - mówił Bob Bass, wiceprezydent operacji koszykarskich klubu z Charlotte. Lakers zaoferowali Hornets swojego centra, Vlade Divaca, jeżeli ci wybiorą dla nich zawodnika w drafcie, którego wskażą im "Jeziorowcy".
ZOBACZ WIDEO Michał Pol wspomina spotkania z Kobem Bryantem. "Szanował Polaków, uwielbiał AC Milan"
Czytaj także: Koszykarze w NBA zmieniają numery. To w hołdzie dla Kobe'ego Bryanta
Dla klubu z Los Angeles taka umowa miała jeszcze jeden ukryty cel. Ostrzyli oni sobie bowiem zęby na podpisanie w okresie letnim Shaquille'a O'Neala, a jedyną opcją na dokonanie tego było pozbycie się własnego centra z wysokim kontraktem. Hornets zgodzili się na propozycję Lakers, a o tym, kogo mają wybrać dowiedzieli się pięć minut przed ich kolejką. Nikt w Charlotte nie miał zatem odpowiednio dużej ilości czasu, aby przetrawić tę informację.
Ta historia mogła mieć jednak inny koniec niż się wszyscy spodziewali, ponieważ Divac na informację o odejściu z Los Angeles zagroził, że prędzej zakończy swoją karierę. Dave Cowens (ówczesny trener Hornets) porozmawiał jednak z Vlade, zaprezentował mu wizję zespołu, która spodobała się centrowi na tyle, że dołączył do Charlotte i pomógł im w osiągnięciu historycznego wyniku - 54 wygranych w sezonie regularnym.
John Calipari największym przegranym
Mało kto wie, że niewiele brakowało, a Kobe Bryant rozpocząłby swoją przygodę w NBA w ekipie New Jersey Nets, która była w posiadaniu ósmego wyboru w drafcie 1996. Wielkim fanem jego talentu był John Calipari, pierwszy trener zespołu, który zaczynał przygodę w Nets właśnie w tamtym okresie. Miał ogromną okazję, aby przywitać się z nowym klubem w najlepszy z możliwych sposobów.
Calipari miał okazję pracować z Kobem trzy razy przed draftem i jak sam wspomina, trzykrotnie było to doświadczenie nie z tej ziemi. - Jeżeli ktoś oglądał te treningi, to w głowie miał dwie myśli. Albo ten dzieciak został nauczony, żeby oszukać wszystkich, którzy na niego patrzą, albo jest niewiarygodny w tym, co robi - komentował Calipari.
Na dzień przed draftem, John spotkał się w restauracji z rodzicami Kobego, aby przedstawić im plan na rozwój ich syna. Joe i Pam byli zachwyceni, a Bryant mógł grać dla klubu, który wcale nie jest tak daleko od ich domu w Philadelphii.
Czytaj także: Allen Iverson okradziony na 500 tys. dolarów. Stracił plecak z drogocenną biżuterią
Calipari był już zatem zdecydowany, z "ósemką" miał zostać wybrany Kobe Bryant. O całej sytuacji dowiedzieli się jednak w Los Angeles i uraczyli trenera Nets bardzo przyjemnym telefonem.
- Jeżeli wybierzesz Bryanta to pierwsze, co zrobi, to zerwie z wami umowę i wróci grać do Włoch. On nie chce dla was występować, więc nie ma sensu, żebyście marnowali swój wybór na kogoś, kogo zaraz stracicie - Calipari wspomina, że usłyszał takie słowa przez słuchawkę. Szkoleniowiec nie zdecydował się powiedzieć "sprawdzam" i do New Jersey trafił ostatecznie Kerry Kittles.
Historia "8" i "24"
Dołączając do Lakers, pierwszą chęcią Kobego było występowanie na plecach z numerem "24", czyli liczbą, którą otrzymał jako pierwszą na swojej koszulce w liceum w Lower Merion. Ten numer był jednak zajęty przez George'a McClouda. Drugim wyborem miało być "33" - kolejna liczba, z którą występował w szkole średniej, jednak w tym przypadku nie mógł tego zrobić, ponieważ ten numer był przez Lakers zastrzeżony. Występował z nim Kareem Abdul-Jabbar.
Wybór padł na "8" z dwóch powodów. Pierwszym z nich była gra we Włoszech we wczesnych etapach kariery właśnie z tym numerem, jednak Kobemu udało się znaleźć jeszcze drugie powiązanie. Na kampach Adidasa przed draftem został przydzielony mu numer 143, co po dodaniu wszystkich cyfr również daje "8".
Zmiana numeru nastąpiła w 2006 roku, dwa lata po odejściu z zespołu O'Neala, który został wymieniony do Miami Heat. Kobe przyznał, że dla niego Lakers zmienili razem z tym ruchem kierunek, w jakim podążali i wykorzystał to, aby założyć na plecach swoją wymarzoną "24". Na jednym z amerykańskich portali można było przeczytać ironiczne stwierdzenie, że "gościu myśli, że będzie po prostu lepszy od Michaela Jordana".
Rzeczywiście, gdyby spojrzeć na to z nieco innej perspektywy, na pewno znajdą się fani teorii, że numery Bryanta w trakcie jego kariery mogły nawiązywać do legendy Chicago Bulls. Wiemy, że Michael był dla Kobego ogromnym wzorem, na YouTube można znaleźć film, który pokazuje, że zagrania Jordana były w zasadzie kopiowane przez Bryanta.
Jordan grał przez większość kariery z numerem "23" w NBA oraz "9" w reprezentacji USA. Kobe natomiast zdecydował się na "24" w NBA i "10" w reprezentacji. Można uznać to za szukanie powiązań na siłę, jednak na pewno jakieś odniesienie by się tutaj znalazło. W końcu gościu myślał, że będzie od niego lepszy.