AZS był faworytem starcia z GTK Gliwice. Zaczął mecz dobrze - grał szybko i skutecznie. W drugiej kwarcie prowadził nawet 40:28. To na niewiele się zdało. Goście szybko odrobili straty, a o losach meczu decydowały pojedyncze akcje w ostatnich minutach.
- Teraźniejsza koszykówka jest tak szybką grą, że prowadzenie w pierwszej połowie nawet różnicą 12 punktów tak naprawdę o niczym nie znaczy. To są "wczesne" prowadzenia, a basket to gra serii - przekonuje Marek Łukomski.
- My zamiast pielęgnować przewagę czy ją podwyższyć, to poszliśmy troszeczkę drogą na skróty, a wiadomo, że drogi na skróty nie są łatwe, często mylące - dodaje.
ZOBACZ WIDEO Robert Kubica określił cel na sezon 2019. "Zawsze byłem kiepski w obietnicach"
GTK jeszcze przed przerwą zmniejszyło straty do trzech "oczek", a w drugiej połowie prowadziło nawet 73:63. - Zaczęliśmy grać indywidualnie i niedokładnie. Nie zastawiliśmy, nie postawiliśmy dobrze zasłony i rywale uwierzyli, że mogą wygrać ten mecz - wyjaśnia szkoleniowiec AZS Koszalin.
- Skupialiśmy się na rzeczach niepotrzebnych. Gdzieś zamiast kończyć akcje spod kosza gdzie nasz wysoki dostaje piłkę i jest sam, czeka na blok, faul zamiast kończyć akcję. Tutaj nie bierze się jeńców. Trzeba akcje kończyć z góry, a nie fałszywym lay-upem - dodaje.
Pomimo tego AZS zdołał się pozbierać, a nadzieje na sukces przywrócił Grzegorz Surmacz, który rozgrywał znakomite zawody. To on niemal w pojedynkę zniwelował dziesięciopunktową stratę. Na finiszu szczęście i skuteczność dopisały jednak rywalom z Gliwic, którzy w ostatnich dwóch minutach trafili m.in. dwie kluczowe "trójki".
- Tak naprawdę nie przegraliśmy tego pojedynku w końcówce, jednym posiadaniem - zakończył Łukomski. Jego AZS mógł odskoczyć na dwie wygrane od ostatniego w tabeli Trefla Sopot, a tak ma przed sobą kolejny "mecz o życie" - jak nazwał trener koszalinian mecz w Stargardzie ze Spójnią.