NBA: Lakers gromią na inaugurację wielkiego finału

Orlando Magic z Marcinem Gortatem w składzie wyeliminowali już Boston Celtics i Cleveland Cavaliers. Po pierwszym meczu finału NBA wiadomo jedynie, że rywalizacja z Los Angeles Lakers będzie równie trudna. W inauguracyjnym pojedynku najważniejszej rozgrywki sezonu podopieczni Phila Jacksona triumfowali we własnej hali 100:75 i objęli prowadzenie 1:0.

W tym artykule dowiesz się o:

Tym razem to Goliat pokonał Dawida. 30-krotny uczestnik wielkiego finału i 14-krotny mistrz NBA nie dał żadnych szans drużynie, która istnieje dopiero od 20 lat i w najważniejszej rozgrywce sezonu znajduje się po raz drugi w historii. Los Angeles Lakers prowadzeni przez fenomenalnego Kobe’ego Bryanta rozgromili we własnej hali Orlando Magic 100:75, robiąc pierwszy krok w kierunku upragnionego trofeum. 40 punktów, 8 zbiórek i 8 asyst w wykonaniu "Czarnej Mamby" to jeden z najlepszych występów w finałach NBA w ciągu całej historii ligi. Jedynie Shaquille O’Neal (2002), Michael Jordan (1993) i Jerry West (1969) notowali osiągnięcia na podobnym poziomie.

Mecz wyrównany był tak naprawdę tylko przez kilkanaście pierwszych minut. Początek rywalizacji to dobra gra Hedo Turkoglu oraz Jameera Nelsona, który pojawił się na parkiecie po raz pierwszy od początku lutego. Rozgrywający Magików świetnie wkomponował się w drużynę, obsługując między innymi Marcina Gortata efektowną asystą. Nasz rodak spędził na parkiecie ponad 20 minut i spisywał się bardzo dobrze. Zdobył w tym czasie 4 punkty, 8 zbiórek, 4 bloki i 2 przechwyty. Niestety tego dnia jego koledzy nie grzeszyli skutecznością (30 proc), a lider zespołu Dwight Howard tylko raz w całym meczu trafił z gry!

Taki obrót sprawy szybko musiał wyjść na dobre gospodarzom, zwłaszcza że z minuty na minutę rozkręcał się Bryant. Jego 18 punktów w pierwszej połowie oraz solidne wsparcie od podkoszowych Lakers, momentalnie pozwoliło odskoczyć na 10-punktowe prowadzenie. Lider drużyny z Miasta Aniołów był nie do zatrzymania w ataku, zarówno przez Courtney’a Lee jak i Mickaela Pietrusa. Kilka zagrań w wykonaniu Bryanta było najwyższych lotów, a swoje zadowolenie rzęsistymi brawami wyrażali celebryci z Hollywood z Jackiem Nicholsonem, Leonardo DiCaprio i Kanye Westem na czele.

- Bardzo tego chciałem, naprawdę bardzo. Graliśmy całkiem dobrze, z dużą energią. Pozostali gracze wykonali kawał dobrej roboty. Musimy jednak szybko zapomnieć o tym spotkaniu i skupić się na kolejnej potyczce. Orlando to groźny zespół - powiedział Bryant, który dorzucił 18 punktów w trzeciej kwarcie, a przewaga Lakers urosła do 26 "oczek".

- On był świetny i niesamowity. Daliśmy mu zbyt dużo miejsca do gry, a on wykonywał dobrą robotę atakując nas. Wiem jednak jedno: jesteśmy znacznie lepsi od tego, co pokazaliśmy - przyznał Stan Van Gundy, szkoleniowiec gości. W jego zespole oprócz Howarda, zawiedli także strzelcy z dystansu. Zaledwie 8 "trójek" na 23 próby to wynik mocno przeciętny. Najlepszym strzelcem drużyny okazał się Pietrus, autor 14 punktów.

Phil Jackson, który zaciera ręce w oczekiwaniu na swój 10 mistrzowski tytuł, ma powody do radości. Prowadzone przez niego drużyny zawsze wygrywają serię, kiedy w pierwszym meczu odnoszą zwycięstwo. Działo się tak już 43 razy. Czy tym razem Magicy z Florydy będą w stanie przeciwstawić się potężnym Jeziorowcom? Zadanie bardzo trudne, choć wciąż jak najbardziej realne. Kolejny mecz w najbliższą niedzielę, podobnie w Staples Center.

Los Angeles Lakers - Orlando Magic 100:75 (22:24, 31:19, 29:15, 18:17)

Lakers: Kobe Bryant 40, Pau Gasol 16, Lamar Odom 11 (14 zb), Derek Fisher 9, Andrew Bynum 9, Luke Walton 9, Trevor Ariza 3, Josh Powell 3, Jordan Farmar 0, Shannon Brown 0, Sasha Vujacic 0, D.J. Mbenga 0.

Orlando: Mickael Pietrus 14, Hedo Turkoglu 13, Dwight Howard 12 (15 zb), Rashard Lewis 8, Courtney Lee 7, Rafer Alston 6, Jameer Nelson 6, Marcin Gortat 4, J.J. Redick 3, Tony Battie 2.

Stan rywalizacji: 1:0 dla Los Angeles Lakers

Komentarze (0)