[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: W wieku 25 lat zdecydował się pan na wyjazd do Hiszpanii. Czy nie za późno zdecydował się pan na opuszczenie polskiej ligi? Jak to pan ocenia z perspektywy czasu?[/b]
Adam Waczyński, kapitan reprezentacji Polski i zawodnik Unicaji Malaga: Myślę że to był idealny wiek. Nie żałuję tej decyzji, byłem za granicą już uważany jako doświadczony, a nie jako młody zawodnik. Miałem solidny sezon w Polsce i na pewno było mi łatwiej znaleźć klub w Hiszpanii.
Jaką ma pan radę dla młodszych zawodników? Warto wyjeżdżać za granicę? Jeśli tak, to co należy brać pod uwagę?
Trzeba iść przede wszystkim do klubu, który zapewni ci rozwój. Każdy wyjazd zagraniczny jest tego wart. Wiadomo, żaden klub, ani trener nie powie ci wprost że będziesz grał, bo musisz dawać z siebie zawsze 100 procent, żeby zapewnić sobie minuty na parkiecie. Jak masz na swojej pozycji jeszcze jednego zawodnika, to naturalne jest, że chciałbyś grać od niego więcej i dawać drużynie więcej. Nie należy bać się wyzwań. Wyzwania często doprowadzają nas na wyżyny naszych umiejętności i dzięki temu stajemy się lepszymi zawodnikami.
ZOBACZ WIDEO: Pół roku zmarnowane przez Jerzego Brzęczka. "Weryfikacja nastąpi szybko"
Co jest kluczowe w pierwszych miesiącach w klubie zagranicznym?
Najważniejsza jest cierpliwość, wiara w to, co się robi. Skoro jakiś klub podpisał kontrakt z tobą, to znaczy, że cię chcą i widzą w tobie potencjał. Po słabszym meczu nie należy się załamywać, trzeba dalej pracować i mieć pewność, że każdy trening przynosi korzyść. Trenerzy widzą czy się starasz czy nie. Jeśli starasz się, ale nie wychodzi to na pewno będą cię wspierać. Oczywiście szybsza adaptacja, nauka języka również będą działać na twoją korzyść.
Co ma w sobie takiego klub z Malagi, że przedłużył pan z nim kontrakt na kolejne dwa lata?
(chwila zastanowienia) Wymieniłbym trzy takie elementy. To świetna organizacja klubu pod każdym względem, wysoki poziom ligi hiszpańskiej wraz z europejskimi pucharami i wysoki poziom życia w tym miejscu. Jak dostałem propozycję przedłużenia umowy, to nie zastanawiałem się długo. To była łatwa decyzja.
Od zawsze mówiłem o tym, że Hiszpania jest takim krajem, w którym chciałbym grać w koszykówkę. To było moje marzenie. Cieszę się, że mogłem je realizować. Dobrze czuję się w tym miejscu. Wraz z rodziną nauczyliśmy się języka, dzieci chodzą do szkoły.
To musi być magiczne miejsce, bo przed tym sezonem kluby z innych państw złożyły panu lukratywne oferty, a mimo wszystko wolał pan zostać. Taki euroligowy Anadolu Pilsen Stambuł kusił pana niezłymi zarobkami.
Było coś na rzeczy. Faktycznie moja przyszłość nie była do końca jasna. W pewnym momencie nie wiedziałem, w którym klubie będę kontynuował karierę. Wynikało to z faktu, że oferta z Malagi była początkowo na stole, ale później klub się z niej wycofał. Było lekkie zamieszanie, ale następnie, w wyniku różnych okoliczności, wrócono do rozmów ze mną i ostatecznie nowa umowa weszła w życie.
Wracając do tych ofert, o których wspomniałeś w pytaniu. Były to interesujące propozycje, ale też trzeba wiedzieć o tym, że nie byłem wolnym zawodnikiem, więc nie do końca miałem prawo negocjować z innymi klubami.
Dalsza gra w Eurolidze nie kusiła?
Wiele osób mi mówiło, że będę tęsknił za Euroligą ze względu na dużo większą liczbę meczów na wyższym poziomie. Uznałem jednak, że lepszą opcją będzie pozostanie w Maladze, która przystąpiła do EuroCupu. Z perspektywy czasu uważam, że podjąłem dobrą decyzję.
Czy fakt, że EuroCup nie koliduje z grą w reprezentacji w trakcie sezonu miał znaczenie?
Jak najbardziej. Ten argument bardzo poważnie brałem pod uwagę w trakcie podejmowania decyzji. Wszyscy wiemy, że drzwi do gry w MŚ w Chinach są szeroko otwarte, dlatego zależało mi na przyjeździe na zgrupowania kadry w trakcie rozgrywek.
W skali szkolnej jak pan oceni swoje występy w Eurolidze w minionym sezonie?
Czwórka z plusem, a może nawet piątka z minusem. Myślę, że nieźle wywiązywałem się ze swojej roli. Miałem prawie 50-procentową skuteczność z dystansu. Tego właśnie wymagano ode mnie w klubie. Miałem być gotowy do kończenia akcji w ten sposób. Nie lubię siebie oceniać, ale myślę, że w Eurolidze wypadłem całkiem nieźle.
W rankingu "Top 10 Showcase Shooters" przygotowanym przez Euroligę zajął pan dziesiąte miejsce. To wyróżnienie?
Ogromne wyróżnienie. To było wspaniałe uczucie znaleźć się na jednej liście z takimi zawodnikami jak Jaycee Carroll czy Sergio Rodriguez.
Miał pan obawy przed zderzeniem z Euroligą?
Dużo o tym myślałem. Przed sezonem wykonałem sporo pracy pod względem fizycznym, jak i mentalnym. Chciałem być jak najlepiej przygotowanym do gry w Eurolidze. Pamiętam pierwszy mecz z Fenerbahce. Był stresik, ale po pierwszej "trójce" poczułem swobodę w grze i było lepiej. Na pewno gra w Eurolidze była ogromnym doświadczeniem.
U pana chyba ważny jest ten pierwszy rzut w meczu?
Tak. Jestem takim zawodnikiem, że potrzebuje dobrego impulsu w ataku, żeby później grać na dobrym poziomie po obu stronach parkietu. Jeśli nie idzie w ofensywie, to jest mi nieco trudniej. Wiem, że nie jest to odpowiednie podejście, ale staram się nad tym pracować.
Adam Waczyński gra coraz częściej z piłką. Chce pan dodać coś nowego do swojego repertuaru?
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Myślę, że nie jestem tylko graczem rzucającym po zasłonach. Potrafię robić dużo więcej na boisku i chcę to stopniowo udowadniać. Ten sezon w Maladze ma być dla mnie przełomowy pod tym względem. Trener widzi mnie w takiej roli.
Z wiekiem rośnie odpowiedzialność za wyniki reprezentacji Polski?
Jak najbardziej. Czuję odpowiedzialność na swoich barkach. W końcu nie jestem już młodym zawodnikiem, mam jakieś doświadczenie koszykarskie, dlatego staram się to wykorzystywać. Zespół we mnie wierzy, kreuje mi pozycje, a ja staram się robić to, co potrafię najlepiej.
Kibice w Maladze często nazywają pana "King Kongiem". Skąd się to wzięło?
Pamiętam, że w trakcie jednego z meczów miałem dobrą serię w pierwszej połowie. Trafiłem chyba trzy albo cztery "trójki". Kibice, z którymi mam dobry kontakt, zaczęli do mnie krzyczeć "Vamos Adam ("dalej Adam, tak trzymaj" - przy. red.). W odpowiedzi zacząłem się klepać rękoma po klatce piersiowej. I wyszło, że klepie się jak King Kong. Ksywka przyjęła się. Przez to stałem się bardziej rozpoznawalny.
Po hiszpańsku udzieli pan wywiadu?
Tak. Od dwóch lat mówię nieźle po hiszpańsku. Wstyd byłoby nie mówić w tym języku, gdy w Hiszpanii przebywam już od pięciu lat.
Pana były kolega z Trefla Sopot Filip Dylewicz z powodzeniem gra w koszykówkę w wieku 38 lat. Pan też tak długo będzie chciał biegać za pomarańczową piłką?
Nigdy nie wiadomo, ale myślę, że raczej do 38 roku życia będzie ciężko. Szanuję "Dyla" za to, że w takim wieku tak dobrze się prezentuje na parkiecie. Nie ukrywam, że coraz więcej czasu przed i po treningu spędzam na zadbanie ciała.