Legenda PLK wspomina: Gra w Anwilu była dziwnym uczuciem

Newspix / Wojciech Figurski / Na zdjęciu: Goran Jagodnik
Newspix / Wojciech Figurski / Na zdjęciu: Goran Jagodnik

Goran Jagodnik jest legendą polskich parkietów. W kraju nad Wisłą rozegrał pięć sezonów - w tym czasie zdobył trzy mistrzostwa Polski. Ostatnio jego koszulka trafiła pod kopułę hali w Gdyni. - To miłe, że ludzie wciąż mnie pamiętają - mówi.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Jakie to uczucie, gdy koszulka ze swoim nazwiskiem jest wieszana pod kopułą hali?[/b]

Goran Jagodnik, były zawodnik Prokomu Trefla Sopot: Byłem wzruszony, ale i szczęśliwy, że klub uhonorował mnie w ten sposób. To super uczucie, że ktoś jeszcze pamięta to, co działo się ponad dziesięć lat temu. To były świetne czasy: pierwsze mistrzostwo, gra w TOP16 Euroligi. To był początek wielkiego Prokomu.

Które mecze wspomina pan najczęściej?

Najczęściej wspominam te mecze, w których graliśmy przeciwko zespołom prowadzonym przez Andreja Urlepa. To były bardzo trudne spotkania. Urlep jest świetnym trenerem, który potrafi motywować zawodników na te najważniejsze mecze. Było dużo nerwów.

Ostatnio mu nie poszło w Polsce. Jego Stelmet nie zdobył nawet medalu.

Obserwowałem jego pracę i byłem zaskoczony, że nic nie zdobył. Widziałem, że jeszcze przed końcem sezonu rozstał się z klubem. Teraz wrócił na Litwę. Życzę mu wszystkiego dobrego.

Lubi pan wracać do Trójmiasta?

Oczywiście. Irytuje mnie jedynie fakt, że przyjeżdżam tylko na 1-2 dni. To zdecydowanie za krótko, żeby odwiedzić wszystkich znajomych. Potrzebowałbym co najmniej tygodnia. Cieszę się, że cały czas jesteśmy w kontakcie. Często rozmawiamy.

Wracając do tematu koszulki pod kopułą hali. Sama uroczystość wzbudziła trochę kontrowersji, bo pan tak naprawdę nigdy nie grał w Gdyni. Jak pan podchodzi do tego rozłamu klubów?

Gdy ja byłem w Sopocie, to istniał jeden klub: Prokom Trefl. Kilka lat po moim odejściu nastąpił rozłam, ale trudno mi cokolwiek powiedzieć, bo nie mam aż takiej wiedzy, żebym się na ten temat wypowiadał. Ja mam przyjaciół w Sopocie i w Gdyni.

W 2014 roku był pan wybrany do najlepszej piątki "złotej dekady" Trefla Sopot.

Zgadza się, i to też była dla mnie wyjątkowa uroczystość. Minęło już tyle lat, odkąd ostatnio tu grałem, a ludzie wciąż mnie pamiętają. Zawsze fajnie wraca mi się do Trójmiasta, do miejsca, w którym jestem szanowany.

W Polsce grał pan jeszcze w Anwilu Włocławek, mimo że wcześniej mocno pan "zalazł za skórę" kibicom tego klubu.

Zacznę od tego, że wyjechałem z Prokomu Trefla Sopot do Rosji, ale śmiało mogę powiedzieć, że to była jedna z gorszych decyzji w mojej karierze. Powinienem zostać w Trójmieście. Po rozstaniu z ekipą z Rosji w trakcie sezonu nie miałem za dużo ofert. Trener Ales Pipan podpisał kontrakt we Włocławku i bardzo chciał mnie tam ściągnąć. To nie była łatwa decyzja. Musze powiedzieć, że to było dziwne uczucie, zresztą dla fanów z Włocławka także.

[b]

Od naszej ostatniej rozmowy, która miała miejsce dwa lata temu, za wiele się pan nie zmienił. Goran Jagodnik jest jak wino?[/b]

Tylko już biegać nie mogę (głośny śmiech). Moje całe życie było skupione wokół treningów, więc na formę nie mogę narzekać. Czuję się znakomicie.

Czym się pan teraz zajmuje w zespole KK Primorska Koper?

Jestem generalnym menedżerem. Na razie tym się zajmuję, ale nie ukrywam, że być może w przyszłości zostanę pierwszym trenerem. Mam zrobione wszystkie papiery, ale zdaję sobie sprawę, że to ciężki kawałek chleba. To bardzo odpowiedzialna robota. Trzeba myśleć o 12 zawodnikach.

Do Polski z pana polecenia trafił Stefan Balmazović. Goran Jagodnik jako agent koszykarski?

To bardziej jako hobby. Mam duże kontakty i staram się pomóc zawodnikom, którzy są moimi kolegami. Bycie agentem nie jest robotą dla mnie.

Zobacz inne teksty autora

ZOBACZ WIDEO: Urszula Radwańska: Mój cel to powrót do czołowej "30" światowego tenisa

Źródło artykułu: