Final Four Euroligi: Ioannis Bourousis debiutuje po siedmiu latach

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

To już siódmy sezon z rzędu Ioannisa Bourousisa w Eurolidze, w tym trzeci z Olympiakosem Pireus. Tyle lat musiał więc czekać grecki środkowy, by znaleźć się w gronie najwybitniejszych koszykarzy Starego Kontynentu i wraz ze swoim zespołem awansować do turnieju Final Four. Grek podkreśla, że do Berlina Olympiakos jedzie nie tylko po to by uczestniczyć w imprezie, ale by zdobyć najważniejszy laur.

W tym artykule dowiesz się o:

Odkąd zespół Olympiakosu Pireus przejął trener Panagiotis Yannakis, drużyna zmierza ku lepszemu. Widać to nie tylko na krajowym podwórku, gdzie na koniec rundy zasadniczej ekipa wyprzedziła największego rywala z Aten, ale i po występach w Eurolidze - Olympiakos po raz pierwszy od ponad dekady weźmie udział w turnieju Final Four. Praca szkoleniowca nie byłaby jednak tak efektywna, gdyby nie wykonawcy. Jednym z nich jest potężny środkowy Ioannis Bourousis, który obecnie notuje przełomowy sezon. - Nie ma co robić z tego wielkiej afery. Ja po prostu pomagam mojemu zespołowi na tyle, na ile umiem. Nie ukrywam oczywiście, że mam wielką satysfakcję z tego, że i moja cegiełka przydała się w tegorocznym sukcesie zespołu. A takim jest na pewno sam awans do Final Four - ripostuje koszykarz.

Faktów jednak się nie da oszukać. W zeszłym sezonie Bourousis w Eurolidze spędzał na parkiecie około dwóch kwart i w tym czasie notował około 6 oczek i 5 zbiórek. W obecnych rozgrywkach średnie te podskoczyło do 11,7 punktu oraz 7,4 zbiórki na mecz. A czas na spędzany na parkiecie się nie zmienił. Sam zainteresowany pozostaje jednak nieugięty. - Ja naprawdę tylko robię to, co do mnie należy i to, czego wymaga ode mnie trener Yannakis. Niebagatelną rolę odgrywają moi partnerzy, którzy mi ufają i widzą we mnie gracza, któremu warto podać piłkę - tłumaczy 26-letni Grek.

Dla niego to już siódmy sezon na euroligowych parkietach. W ostatnich trzech przywdziewał trykot Olympiakosu, ale wcześniejsze cztery lata spędził w AEK Ateny. Czym zatem jest dla niego debiutancka przygoda z Final Four? - Przede wszystkim to dla mnie wielki zaszczyt. I nie tylko dla mnie, bo dla całego klubu z Pireusu: wszystkich graczy, trenerów, asystentów, lekarzy, skautów i tak dalej. Naprawdę ciężko pracowaliśmy przez ostatnie, nawet nie miesiące, ale lata i teraz nasze marzenia się realizują. W poprzednich sezonach byliśmy blisko, ale zawsze czegoś brakowało - wspomina zawodnik, dla którego minione lata to niekończące się pasmo porażek i rozczarowań. Oczywiście w kontekście niepowodzeń całego zespołu.

Koszykarz nie ukrywa, że w półfinale wolałby zmierzyć się z innym zespołem, niż z Panathinaikosem Ateny, ale wierzy, że tym razem los będzie po stronie graczy z Pireusu. Tym razem, bowiem w trzech tegorocznych starciach tych dwóch ekip, ateńczycy triumfowali dwukrotnie. Olympiakos wygrał raz i to w dodatku różnicą zaledwie dwóch oczek. - To wielkie derby. Chyba największe i najbardziej dramatyczne derby w Europie. Jednak tylko jeśli jesteś uczestnikiem tego wydarzenia, możesz to pojąć w pełni. Ja tego nie rozumiałem, gdy grałem w AEK, innym stołecznym zespole. Dopiero gdy wystąpiłem w nich po raz pierwszy, jako gracz Olympiakosu, zrozumiałem wszystko - opowiada Bourousis swoje wrażenie i jednocześnie prognozuje najbliższe spotkanie. - Na pewno będzie to ciężki mecz. Wierzę jednak, że zwyciężymy. Nie ma innego wyjścia, jeśli chcemy wygrać cały turniej. Kłopot w tym, że i oni mają ten sam cel. Myślę, że wygra ta ekipa, która włoży w to spotkanie więcej serca i będzie bardziej skoncentrowana. Umiejętności mamy przecież wszyscy podobne - dodaje zawodnik.

Kończąc swoją wypowiedź, grecki center ma jeszcze jedną ciekawą teorię. - Mówi się, że najlepsza liga to hiszpańska. Wielkie kluby grają również w lidze włoskiej, a największe pieniądze są w Rosji. Jednakże to Grecja, odstawiona gdzieś na bok, ma dwóch przedstawicieli Final Four w Berlinie. Szkoda tylko, że któryś z nich będzie musiał szybko pożegnać się z tą imprezą - wnioskuje Bourousis, dodając po chwili. - Mam więc nadzieję, że to nie będziemy my.

Źródło artykułu: