Choć Asseco Prokom Sopot dysponuje zdecydowanie szerszym składem a pensją koszykarzy z pierwszej piątki można by obdzielić kilkudziesięciu graczy z innych ligowych zespołów, Anwil Włocławek walczy z mistrzem Polski jak równy z równy. I właśnie słowo "walczy" jest tu kluczowe. Podopieczni Igora Griszczuka nie grają - oni walczą tak, jakby każdy mecz był ostatnim w sezonie.
Mają jednak ku temu powody. Na tym etapie, przy tak wielkiej intensywności gry, grając jedynie siódemką zawodników (nie licząc marginalnej roli Michała Gabińskiego), koszykarze Anwilu muszą bić się o każdą możliwą piłkę, gdyż tylko w taki sposób mogą wyrwać zwycięstwa Asseco Prokomowi. Nie ma co naciągać rzeczywistości. To sopocianie są w dalszym ciągu murowanym kandydatem do gry w finale i jedna wygrana włocławian w sobotę tego nie zmieni. Chyba, że trener Griszczuk ponownie wymyśli coś, co pomoże jego zespołowi w odniesieniu zwycięstwa.
W sobotę dobrym pomysłem była zmienna, kombinacyjna defensywa i płynne przechodzenie z obrony indywidualnej do strefowej. Nijak z tym system nie mógł poradzić sobie David Logan. Amerykanin trafił co prawda dwie trójki, kiedy wynik był na styku w drugiej połowie, lecz w większości przypadków jego rzuty nie dosięgały celu i zakończył spotkanie ze skutecznością 6/16 z gry.
Anwilowi w sobotę pomógł również szkoleniowiec gości, Tomas Pacesas. Litwin nakazał swoim zawodnikom odpuszczać środkowego włocławian, Paula Millera, gdy ten dostawał piłkę na półdystansie bądź z linią 6,25. Efekt? Amerykanin już w pierwszej połowie rzucił 20 punktów, a w całym pojedynku uzbierał 26 oczek i poprowadził gospodarzy do zwycięstwa. - Rzeczywiście ich plan był taki, by zmusić mnie do rzucania z dalszych odległości. W ten sposób chcieli uniknąć penetracji naszych rozgrywających i gry pick and roll. Pewnie mieli nadzieję, że nie będę trafiał, ja jednak czułem się w tym meczu wyjątkowo pewnie - opowiadał po spotkaniu Miller.
Tym razem jednak nie będzie tak łatwo. Asseco Prokom przyjechał do Włocławka z nastawieniem wygrania w najgorszym przypadku tylko jednego meczu. Skoro ta sztuka nie udała się w sobotę, teraz sopocianie rzucą wszystkie siły by całą serię móc zakończyć u siebie w domu. Największą siłą ekipy jest oczywiście Qyntel Woods. Amerykanin nie wyszedł ostatnio w pierwszej piątce, lecz kiedy pojawił się na parkiecie defensorzy Anwilu mieli pełne ręce roboty. I choć nie grał z taką łatwością jak w sopockiej Hali 100-lecia, i tak po ostatnim gwizdku sędziego przy jego nazwisku w rubryce punkty widniała liczba 21. - Logan i Woods zawsze zdobędą swoje punkty. Na to nie ma recepty. W każdym meczu wykonują sporo rzutów i jeżeli obrona nie jest dostatecznie skoncentrowana - sporo wpada do kosza. My chcieliśmy by rzucali z maksymalnie trudnych pozycji - zauważa Bartłomiej Wołoszyn, który w wygranym meczu dał dobrą zmianę. W obliczu wąskiej rotacji, być może zmianę na wagę zwycięstwa. Razem z Ianem Boylanem wykonali wielką pracę w defensywie.
- Wygraliśmy dzięki świetnej obronie. Oni naprawdę mieli problemy z naszą defensywą i nie trafiali wielu rzutów, a my tym razem byliśmy uważni i nie pozwalaliśmy im ponawiać akcji. Jeśli tylko zagramy tak samo w poniedziałek, wszystko będzie dobrze. Nie ma sensu zmieniać czegokolwiek, zresztą nie ma nawet na to czasu - rozważa Miller. Trener Pacesas twierdzi, że zdobędzie Halę Mistrzów. Halę, której jeszcze nie udało mu się zdobyć, odkąd jest na ławce trenerskiej Asseco Prokomu. Szczegółów zdradzać jednak nie zamierza, odpowiadając lakonicznie, że jego podopieczni muszą zagrać po prostu lepiej, gdyż nie może się im zdarzyć drugi tak słaby mecz pod rząd.
Czwarty mecz półfinału play-off pomiędzy Anwilem Włocławek i Asseco Prokomem Sopot zostanie rozegrany w poniedziałek, o godz. 18:00 we Włocławku. Bezpośrednią transmisję ze spotkania przeprowadzi TVP Sport.