Początku 2008 roku nie możecie zaliczyć do udanych. W sobotę ponieśliście dotkliwą porażkę z Basketem Pleszew. Co zaważyło o tak wysokiej przegranej?
- No na pewno nie możemy zaliczyć tego meczu do udanych. Jechaliśmy tam z nadzieją w zwycięstwo. Jednak jak się szybko okazało, nie byliśmy w stanie dorównać naszym rywalom. Gospodarze wykorzystywali każdy nasz błąd. Zbierali niemalże wszystkie piłki z tablicy i ponawiali akcje. Tak jak jeszcze w pierwszej kwarcie sobie jako tako z nimi radziliśmy, to już w następnych szansa na wywiezienie korzystnego rezultatu z biegiem czasu była coraz mniejsza. Basket, mimo, że w składzie ma tak doświadczonych graczy jak Parzeński i Nizioł, bardzo dobrze grał szybkim atakiem, przez co zdobywał bardzo łatwe punkty. My nie trafialiśmy z czystych pozycji, dlatego nie mogło to się skończyć inaczej niż wysoką wygraną Pleszewa.
No właśnie. W czwartej kwarcie rywale dosłownie zmietli Was z parkietu.
- Czwarta kwarta to cała seria naszych nieudanych zagrań i łatwe punkty Basketu. Mimo, że mieliśmy wolne pozycje, to jakoś nie mogliśmy się wstrzelić. Zdobyliśmy przez to zaledwie sześć punktów. Natomiast zawodnicy z Pleszewa cały czas grali z kontry i stąd taki wynik.
W meczu z Basketem zdobyłeś trzy "oczka", w protokole odnotowano osiem, natomiast w mediach w ogóle nie podano Twojej zdobyczy punktowej. Czym spowodowane są takie błędy organizacyjne? W Twoim przypadku to już nie pierwsza taka sytuacja.
- Dokładnie. Z Basketem zdobyłem tylko trzy punkty i nie mam zielonego pojęcia dlaczego w protokole wpisane jest osiem. Może komuś odjęto i przez pomyłkę mi dodano? W każdym bądź razie te punkty są bez znaczenia, ponieważ przegraliśmy mecz. Najważniejszy jest wynik zespołu, a nie to ile punktów zdobyli poszczególni zawodnicy.
Ten mecz miał wiele dodatkowych podtekstów, jak choćby fakt, że Jakub Parzeński zagrał przeciwko swojemu ojcu - Dariuszowi. Czy młody zawodnik Śląska mobilizował się jakoś specjalnie przed tym spotkaniem?
- I to nie był jedyny podtekst tego meczu, ponieważ kiedyś w Pleszewie grał ojciec Tomasza Prostaka. Ciężko powiedzieć, bo "Parzyk" nie jechał razem z nami autokarem, tylko przyjechał na mecz z ojcem. Zobaczyliśmy się dopiero w szatni, gdy już nie było na nic czasu. Trzeba było się przebrać, wyjść i porzucać, by przyzwyczaić się do koszy.
Za tydzień czeka Was trudny mecz u siebie z AZS-em Szczecin. Czego można się spodziewać po tym zespole?
- Jak pokazał mecz w Szczecinie, nie będzie to łatwy rywal. Ma kilku doświadczonych graczy w składzie. Jednak, jeśli zagramy tak jak z Lesznem, czy Opolem, możemy sprawić niespodziankę. Musimy przez całe czterdzieści minut być skoncentrowani i dobrze bronić, bo niestety w ataku nam ostatnio nie idzie. A jak w obronie będzie dobrze, to i atak w końcu zaskoczy.
Szczecinianie wygrali jednak ostatnio z MKKS-em Zabrzem, od którego przed świętami dostaliście solidną lekcję.
- Ta liga jest nieobliczalna. Każdy może wygrać z każdym. Najlepszym przykładem jesteśmy my. Jednego dnia potrafimy wygrać z liderem z Opola, by kilka dni później przegrać z Zabrzem. Wszystko zależy tylko od nas samych. Jeśli będziemy skoncentrowani, powinno być dobrze.
Jakie cele noworoczne stawia przed sobą Piotr Magdziarz?
- Na pierwszym planie są cele drużynowe, czyli utrzymanie się w II lidze. W juniorach starszych czeka nas bardzo trudne zadanie, ale po cichu liczę na jakiś medal. Natomiast, co do mojego rocznika (1990 dop. redakcja) plan jest tylko jeden - zdobyć Mistrza Polski. W tym celu ogrywamy się w juniorach starszych i II lidze. Do tego dochodzi jeszcze jeden cel, który stawiam przed sobą, a mianowicie dostać się do kadry Polski do lat 18.
Czy po przerwie świątecznej trudno jest wrócić do optymalnej formy kondycyjnej?
- Na pewno nie jest to łatwe zadanie. Jednak po to codziennie trenujemy, żeby szybko odrobić zaległości treningowe i wrócić do formy. Zresztą, jeśli ktoś traktuje to poważnie, to nie spędził całych świat przed telewizorem, tylko wychodził wieczorami pobiegać, by utrzymać przynajmniej formę kondycyjną.