Andrzej Paszkiewicz: Nie wiem, czy nadaję się na mentora

Materiały prasowe / zniczbasket.pl / Andrzej Paszkiewicz
Materiały prasowe / zniczbasket.pl / Andrzej Paszkiewicz

Andrzej Paszkiewicz w debiutanckim meczu w barwach Znicza Basket na dzień dobry zaaplikował Astorii 6 trójek, a jego nowy zespół rozbił rywali 105:56. - Szczerze, to nie pamiętam wygranej blisko 50-oma punktami - stwierdził jeden z autorów pogromu.

WP SportoweFakty: Z wielkim przytupem rozpoczął pan rozdział pt. "Znicz Basket Pruszków". Jak wrażenia po debiucie, w którym zmiażdżyliście swojego rywala?

Andrzej Paszkiewicz: Bardzo cieszy wygrana, szczególnie w takim stylu, jednakże zdajemy sobie sprawę, że ten mecz wyjątkowo nie wyszedł Astorii, zaś my w końcu zagraliśmy tak, jak się tego od nas oczekuje, choć nie ustrzegliśmy się prostych błędów.

[b]Przewagę, i to znaczną, mieliście od samego początku, ale po przerwie była to już istna kanonada - 62:25. Dzień konia?

[/b]

- Z tą znaczną przewagą bym nie przesadzał. Na tym poziomie rozgrywek 10 czy 15 punktów często nie przesądza o wygranej. Wystarczy chwila dekoncentracji, 3-4 trafione rzuty drużyny przegrywającej i karty się odwracają. Jak wcześniej powiedziałem, my zagraliśmy tak, jak tego od nas się oczekuje, szczególnie na dobrym procencie rzutów za trzy, co do tej pory u nas trochę kulało. Mam nadzieję, że to nie był jednorazowy pokaz naszej siły, a raczej krok w kierunku "normalności".

Grając w Legii, wielokrotnie wygrywaliście z rywalami zdecydowanie, ale czy pamięta pan jakiś mecz wyjazdowy, w którym pana zespół wygrałby aż tak wysoko?

- Szczerze, to moja pamięć w tym wieku już zawodzi i niewiele pamiętam z przeszłości, więc nie skłamię mówiąc, że nie pamiętam wygranej blisko 50-oma punktami.

Nie da się ukryć, że rzuty za trzy były jedną z największych bolączek pruszkowskiego zespołu. Przyszedł Andrzej Paszkiewicz i od razu ponad 50 proc. Myśli pan, że ze słabego punktu, to może stać się waszą bronią?

- Chciałbym, żeby to była jedna z naszych broni. Mamy bardzo szybkich i agresywnych graczy obwodowych. Jak widać mamy dobrych strzelców, ale także solidnych, walecznych podkoszowych. Fajnie jakbyśmy nauczyli się umiejętnie wykorzystywać to, w zależności od sytuacji na boisku. Nie wygra się meczu, opierając atak tylko na jednym elemencie, bo drużyna przeciwna zawsze w pewnym momencie znajdzie receptę na ograniczenie tej broni.

ZOBACZ WIDEO Ireneusz Mazur: Wszyscy kandydaci to dobrzy szkoleniowcy

Było widać, że młodsi koledzy po pana celnych rzutach nabierali pewności, rzucali i także trafiali. Będzie pan dla nich mentorem? Bo Marek Zapałowski podkreślał, że kogoś takiego na swoim pokładzie potrzebował.

- Miło to słyszeć. Nie wiem, czy nadaję się na mentora, bo w głowie ciągle fiu bździu, natomiast z pewnością będę się starał budować w kolegach pewność siebie. W tym meczu nie kto inny podejmował decyzje, czy oddawał rzuty, tylko oni. Mają umiejętności, mają talent. Jedyne, czego im trzeba, to wiary we własne możliwości i poczucia, że reszta drużyny też w nich wierzy i im ufa.

Nie zapominajmy, że sport to duże obciążenie fizyczne, ale też psychiczne, ciągłe oczekiwania, wyzwania. Są to młodzi chłopcy, ale bez względu na wiek, jakiekolwiek niepowodzenia są frustrujące i destrukcyjne, więc trzeba też umieć znaleźć powiedzmy "wentyl bezpieczeństwa", dzięki któremu możemy spojrzeć na nasze błędy przez pryzmat humoru. Śmiech rozładowuje złe emocje, dzięki czemu łatwiej jest stawiać czoła codziennym wyzwaniom.

Negocjacje z klubem nie trwały chyba długo, bo ledwo ukazała się informacja o pańskim odejściu z Legii, a niedługo po tym był pan już w Pruszkowie.

- Rzekłbym, że złożyło się na to kilka czynników. Niestety takie życie sportowca, że raz jesteśmy w klubie potrzebni, innym razem w innych realiach już nie; raz forma jest, raz jej nie ma. Nie pozostaje nic innego, jak przyjąć to na klatę i robić swoje dalej. Dla mnie tak się szczęśliwie złożyło, że akurat Znicz Basket szukał wzmocnienia obwodu, a ja szukałem klubu niedaleko domu. Reszta jest już znana.

W kolejnym meczu do Pruszkowa zawita Legia. Ma się rozumieć, że sentymentów nie będzie?

- Oczywiście, że będą. Dalej darzę sympatią całą ekipę Legii i na chwilę obecną to się nie zmienia. Jednakże chciałbym, by z tego meczu powstało fajne widowisko dla kibiców i jestem przekonany, że każda z drużyn zrobi wszystko, aby ten mecz wygrać. Mamy zupełnie różne cele jako drużyny, ale głód wygranej jest taki sam.

Przepis na sukces w tym meczu?

- Wykorzystanie słabych stron przeciwnika w danym dniu. Legia jest bardzo mocną drużyną, doświadczoną, teraz dodatkowo odmłodzoną, ale Znicz Basket z drugiej strony zyskał sporo doświadczenia (śmiech). Wygrana Legii w Pruszkowie nie przyniesie jej chwały, ale już wygrana Znicza z Legią? To by była kolejna sensacja i niespodzianka, a w sporcie o to chodzi, by raczyć kibiców emocjami i postaramy się to uczynić.

Ma pan jakiś osobisty cel w tym sezonie - po zmianie klubu?

- Osobiście chciałbym się sprawdzić na tle graczy, których do tej pory oglądałem bardziej z ławki. Lata już swoje mam, ale ten dreszczyk rywalizacji ciągle jest. Chciałbym być mocnym punktem drużyny i nie mówię tu nawet o zdobyczach punktowych. Jeśli faktycznie sama moja obecność sprawi, że koledzy będą szli od zwycięstwa do zwycięstwa, to mogę grać nawet epizody, wiedząc, że mam swój wkład w wygrane drużyny na inny sposób.

A cel zespołowy?

- Chciałbym, aby udało nam się zakwalifikować do play-offów. W tym sezonie przegraliśmy już pechowo kilka meczów i mam nadzieję, że do końca szczęście będzie po naszej stronie. Tak, by zająć minimum 8. miejsce w tabeli.

Derby Mazowsza padną łupem?

- Po jednej lub dwóch dogrywkach... Znicza Basket!

[b]Rozmawiał Dawid Siemieniecki

[/b]

Komentarze (0)