WP SportoweFakty: Może to stan przejściowy, a może i nie, ale mimo wszystko rzadko zdarza się, aby beniaminek w danej klasie rozgrywkowej był, nawet przez chwilę, liderem tabeli. Brzmi to dla was dumnie?
Stanferd Sanny: Sam osobiście jestem zdziwiony, a tym samym podekscytowany i zmotywowany do dalszej gry. Myślę, że cały zespół jest "głodny" dobrej koszykówki w kolejnych spotkaniach. Czeka nas ciężka przeprawa z uwagi na to, że jesteśmy młodzi i że jesteśmy beniaminkiem, aczkolwiek wiem, że będziemy dawać z siebie wszystko na parkiecie.
Ten sezon jest dla pana debiutanckim na zapleczu ekstraklasy. Była trema przed pierwszym podrzutem piłki w Bydgoszczy?
- Tak, jest to mój pierwszy sezon w pierwszej lidze. Tremy specjalnie nie było, natomiast miałem określone zadania, z których realizacji średnio jestem zadowolony. Chyba za bardzo skupiłem się na kilku kwestiach.
ZOBACZ WIDEO: Sektor Gości 46. Bartosz Kapustka: euforia była niesamowita, po meczu aż zgubiłem telefon [2/3]
[b]Trudny mecz z Astorią za wami. Starcie z rezerwami wicemistrza kraju, czyli Rosy, także. Było tak łatwo, jak mogło to wyglądać z trybun?
[/b]
- Jesteśmy po dwóch meczach i mamy bilans 2-0, ale gramy dalej! Ostatni łatwy mecz grałem chyba w kadetach, kiedy to drużyna przeciwna trenowała 3 lata krócej niż my. Do każdego meczu wychodzimy skoncentrowani i skupiamy się na realizacji założeń trenera. Spotkanie przeciwko Astorii z perspektywy trybun było pełne emocji i trzymało w napięciu chyba do ostatniej chwili. W spotkaniu z Rosą Radom, mimo że udało nam się zrobić różnicę punktową, cały czas ograniczał ją Mateusz Szczypiński rzutami z dystansu.
Sezon w drugiej lidze przeszliście jak burza. Klasę wyżej także zaczęliście z wysokiego C. Patrząc z boku, trudno byłoby powiedzieć, że jesteście w I lidze nowicjuszami.
- To dopiero początek. Tak jak mówiłem, wygraliśmy dwa spotkania, ale jeszcze wiele przed nami. Faktycznie, sezon w drugiej lidze był specyficzny i bardzo miło go wspominam. Wiadomo, że wygrana napędza atmosferę w drużynie i w całym klubie. Oby w tym sezonie było ich jak najwięcej.
W okresie przygotowawczym rozegraliście najwięcej, bo aż 12 sparingów. Można w tym upatrywać przyczyny waszej formy? Że po prostu łatwiej dzięki temu było wam wejść w rytm meczowy w lidze?
- Byliśmy zmęczeni okresem przygotowawczym, ale uważam, że owocuje to w lidze. Trenerzy obrali pewien schemat działań, a my jako zawodnicy im ufamy. Tak, osobiście łatwej jest mi wejść w sezon po takiej ilości sparingów.
Poprzeczka rośnie. W 3. kolejce udacie się do Warszawy. Można tam wygrać z pozycji tego w teorii słabszego, co pokazał dwukrotnie Biofarm Basket Poznań. Zapewne chcecie pójść w jego ślady?
- Ciężko pracowaliśmy przez ostatni tydzień. Wiem też, że ciężko będzie w Warszawie. Jest tam wielu doświadczonych zawodników, którzy grają u siebie. Ale tak, jak pan wspomniał, zawodnicy z Poznania wygrali w stolicy, a my chcemy pójść w ich ślady.
Łukasz Pacocha, o ile wychodzi obok Łukasza Wilczka, Grzegorz Kukiełka, Michał Aleksandrowicz czy Piotr Robak będą w tym meczu pańskimi vis-à-vis. Wyzwanie na pewno spore, bo wszyscy to świetni strzelcy, ale też już I-ligowi wyjadacze.
- Dokładnie. Są to doświadczeni gracze i jako drużyna zdajemy sobie sprawę, że będzie nam bardzo ciężko wygrać przed warszawską publiką. Musimy trzymać się wcześniej ustalonych założeń i bić o każdą piłkę.
Z przekorą - przepis na zwycięstwo w stolicy?
- Hmm... Z przekorą w moim przypadku będzie ciężko. Chyba nie ma gotowej recepty na zwycięstwo. Uważam jednak, że jest zbiór walorów takich jak determinacja, wola walki, koncentracja i jakby nie patrzeć pokora, które musimy wykorzystać. Nawet jeśli nie odniesiemy zwycięstwa to po dobrej walce możemy wrócić do Leszna.
Rozmawiał Dawid Siemieniecki