Wychodzimy z dołka - rozmowa z Marcinem Stefańskim, skrzydłowym PGE Turowa

Koszykarze PGE Turowa pokonali w piątek Kotwicę 83:72. Drugie spotkanie w barwach zgorzeleckiej drużyny rozegrał Marcin Stefański, ale tym razem punktów nie zdobył.

Damian Chodkiewicz: PGE Turów odniósł drugą z rzędu wygraną. Zespół wychodzi z dołka?

Marcin Stefański: Na pewno, a te ostatnie zwycięstwa są ku temu dowodem, bowiem wygraliśmy zarówno na wyjeździe, jak i u siebie. Szczególnie ważny był piątkowy mecz z Kotwicą, ponieważ kołobrzeżanie, tak samo jak my, walczą przecież o czołowe lokaty, więc są naszym bezpośrednim rywalem. Myślę, iż w jakiś sposób wyszliśmy z dołka - przyszedł Edney, była zmiana trenera i teraz trzeba pozytywnie myśleć, aby pokonać Anwil.

Kluczem do wygranej z Kotwicą była osoba Tyusa Edney’a?

- Edney na pewno zagrał dobre zawody i chcę go pochwalić, ale znakomitą pracę wykonała jednak cała drużyna, więc nie chciałbym wychwalać pojedynczych graczy, ale na pewno Edney, Daniels, Drobnjak, Miljkovic i Witka zagrali dobrze. Naprawdę mógłbym wymienić wszystkich. Każdy dołożył do tej wygranej swoją cegiełkę.

Trzeba jednak dodać, iż przewagę osiągaliście jedynie w momencie, gdy Amerykanin przebywał na parkiecie.

- Dokładnie. Wszystko wyglądało zdecydowanie lepiej, gdy Tyus Edney przebywał na boisku. Czekamy, aż do gry wróci Bryan Bailey i będziemy mieć do dyspozycji dwóch nominalnych rozgrywających. Trener Turkiewicz obecnie ma problem, bowiem Damir Miljkovic jest bardziej rzucającym niż rozgrywającym. Należy jednak cieszyć się ze zwycięstwa, bo Kotwica jest dobrym zespołem, który przed samym meczem był na wyższej pozycji w ligowej tabeli od nas. O ile dobrze się orientuję, to teraz ich wyprzedziliśmy.

Przewagą Turowa nad Kotwicą w piątkowym meczu były cierpliwość i celne rzuty z dystansu?

- Zdecydowanie cierpliwość. Mieliśmy wyprawowe pozycje, z których zawodnicy trafiali otwarte rzuty, a właśnie osiągnięcia takich pozycji zabrakło Kotwicy. Edney (Tyus - przyp. red.) zrobił swoje, bowiem prowadził szybki atak i ta gra, gdy Amerykanin przebywał na boisku, wyglądała dobrze. Moim zdaniem widoczna była także przewaga pod koszem, ponieważ nasi podkoszowi mieli więcej pozycji po akcjach pick&roll, po których padały punkty.

Co się stało w trzeciej kwarcie? Ostatnie dwie minuty przegraliście aż 11:1. Wyszedł wówczas brak drugiego rozgrywającego?

- Nieustawiona gra w końcówce trzeciej kwarty i brak koncentracji spowodował taki, a nie inny przebieg tej końcówki odsłony meczu. Kotwica zaczęła trafiać, a my przestaliśmy kontrolować grę i nie graliśmy tego, co mieliśmy.

Rozegrał Pan drugie spotkanie w barwach Turowa. Co sądzi Pan o swoim nowym zespole?

- Uważam, że jest to drużyna z bardzo dużym potencjałem i moim zdaniem możemy bić się o jak największe cele, czyli nawet finał. Trener Turkiewicz jest młodym, ale dobrym szkoleniowcem, więc myślę, iż możemy najpierw powalczyć o finał, a później zobaczymy. Nie chciałbym wyciągać jakichś pochopnych wniosków, ale przyszli nowi zawodnicy, więc wszystko układa się jakby od nowa i możemy powalczyć o medal. Trzeba być pozytywnie nastawionym i z meczu na mecz powinno być coraz lepiej.

Nie jest Pan jednak kluczową postacią w przygranicznej drużynie. Z czego wynika niezbyt duża ilość otrzymywanych minut do gry?

- Na mojej pozycji występuje Krzysztof Roszyk, który zresztą jest Polakiem i wychodzi w pierwszej piątce, a ja jestem jego zmiennikiem. W drugiej kwarcie na boisku przebywać musi młodzieżowiec, a trzeciej jest tak, że albo się zafunkcjonuje, albo nie - jeśli ktoś pokaże się z dobrej strony, to pozostanie na parkiecie, a jeśli nie, to usiądzie na ławce rezerwowych. Tak to wygląda.

Komentarze (0)