Michał Fałkowski: Czy to był najlepszy mecz obecnego sezonu w ogóle?
Marko Brkić: Nie mam pewności, bo przecież nie grałem we wszystkich, ale z tego co staram się śledzić na bieżąco - chyba było to najbardziej dramatyczne spotkanie, w którym emocje sięgały zenitu do samego końca. Prokom to fantastyczny zespół, który na każdej pozycji ma po dwóch równorzędnych graczy, nie ważne czy to Polak czy koszykarz zagraniczny. Zespół ten prezentuje euroligowy poziom, a już awans do fazy TOP 16 mówi sam za siebie. Tym bardziej więc takie zwycięstwo smakuje lepiej. Cieszę się również, że mi udało się dołożyć cegiełkę do tego sukcesu.
Wynik 95:91 kibicowi, który nie widział meczu, powie tyle, że obie drużyny koncentrowały się tylko na zdobywaniu punktów. Tak było rzeczywiście?
- Nawet jeśli czasami zakładasz sobie, że będziesz starał się zmusić rywala do zdobycia mniej niż, powiedzmy, 60 oczek, to i tak wszystko weryfikuje boisko. Zaraz na początku spotkania dużo rzutów wpadało do kosza, bo obie drużyny były nieźle dysponowane ofensywnie. Nikt nie zastanawiał się czy zagrać trochę bardziej statecznie czy spokojnie. Walka wyzwoliła w nas pokłady energii, a te zamieniały się na punkty. Nie można jednak powiedzieć, że w meczu zabrakło solidnej obrony. Zarówno my, jak i Prokom, staraliśmy się bronić twardo i szczelnie, lecz jak już powiedziałem, to był wyjątkowo dobry dzień, jeśli chodzi o dyspozycję strzelecką poszczególnych graczy.
Podczas tak równego meczu wylewa się zdecydowanie więcej potu na parkiecie niż podczas spotkania, w którym prowadzi się różnicą kilkunastu oczek. Czy trener Griszczuk da wam choć trochę wolnego?
- Nie spodziewam się niczego niezwykłego, choć jutro rano treningu mieć nie będziemy, jak po każdym meczu. Organizm potrzebuje nabrać trochę świeżości. Ja jednak jestem głodny gry i mógłbym grać więcej i więcej. Ostatnio miałem przecież kontuzję, która wyłączyła mnie z treningów na około miesiąc i myślę, że ten odpoczynek zdecydowanie mi wystarczy.
Wracając do meczu. Czym Anwil pokonał aktualnego Mistrza Polski?
- Zespołowością. Można mówić różne rzeczy i podawać różne szczegóły - że byliśmy lepiej dysponowani z dystansu, że przeciwnik nie trafił wielu rzutów wolnych, że popełnił zbyt wiele strat. Prawda jest jednak taka, że wygraliśmy dzięki temu, że graliśmy jak prawdziwy zespół. Kolektywnie i szukając siebie nawzajem na parkiecie. Oczywiście, gdybyśmy nie trafiali nasza zespołowość nie dałaby żadnych efektów, lecz myślę, że owa skuteczność była skutkiem mądrej i cierpliwej gry właśnie.
Rzeczywiście, Anwil grał bardzo cierpliwą koszykówkę, lecz nie brakowało również rzutów pod impulsem. Jak chociażby pańskie dwie trójki w ciągu niespełna trzydziestu sekund...
- Czasami tak jest, że mając piłkę w rękach masz świadomość, że jak oddasz szybki rzut, to trafisz. To się po prostu czuje i ten, kto nie grał nigdy w koszykówkę, raczej tego nie zrozumie. Ja właśnie tak czułem się w tamtych dwóch akcjach. Dostałem dobre podania i mimo obecności obrońcy przy mnie, przymierzyłem. Już w locie wiedziałem, że piłka wyląduje w koszu (śmiech). Muszę przyznać, że nawet przez sekundę nie zastanawiałem się, czy zrobić coś innego. I to pomimo tego, że moja pierwsza próba za trzy w tym meczu nie dotknęła nawet obręczy.
No właśnie. Raczej rzadko zdarza się by pan przestrzelił w ten sposób, żeby nie powiedzieć nigdy...
- Zgadzam się - nigdy - trzymajmy się tej wersji (śmiech). No ale jak widać, jednak nie nigdy. Nie wiem co się stało. Z mojej perspektywy piłka leciała idealnie prosto, tyle że użyłem za dużo siły. Myślę, że wpływ miała niesamowita atmosfera w Hali Mistrzów, a ja po prostu za bardzo chciałem. Od początku spotkania miałem również świadomość, że jestem sam na pozycji numer cztery, bo cały czas kontuzjowany jest Stipe Modrić. Chyba trochę zbyt nerwowo wszedłem w ten mecz.
Rozumiem, że trzeba poprosić kibiców Anwil by przestali podgrzewać atmosferę przed takimi meczami?
- Nie! To nie tak! Ten tłum, to wszystko co się działo podczas meczu… Trudno to opisać słowami. Kiedy przyjeżdżałem do Włocławka na mecze ćwierćfinałowe, jeszcze w barwach Polpaku, myślałem, że większego tumultu już nie da się zrobić. Dziś przekonałem się jednak, że dla fanów Anwilu nie ma rzeczy niemożliwych. Te wszystkie flagi, kartoniki, konfetti i głośne "Anwil, Anwil, Anwil!" na rozgrzewce naprawdę zrobiły niesamowite wrażenie. Jestem pewien, że takiej publiczności może pozazdrościć nam każdy zespół w lidze, na czele z Asseco Prokomem.
Atmosfera nie zrobiła jednak większego wrażenia na graczach Prokomu, którzy w pierwszej kwarcie byli lepsi od was...
- Przede wszystkim, podczas takich spotkań, gdzie wynik jest na styku, bardzo ciężko jest utrzymać grę na tym samym poziomie przez czterdzieści minut. W którymś momencie musi przyjść lekki kryzys, kiedy piłka nie chce wpaść do kosza. Prokom zaczął bardzo dobrze, ale od początku drugiej kwarty to my przejęliśmy inicjatywę. I choć oni zbliżali się do nas wielokrotnie w następnych fazach meczu, za każdym razem umieliśmy wyjść obronną ręką. Co do naszej postawy w pierwszej odsłonie, powtórzę to, co już powiedziałem. Weszliśmy w mecz trochę zbyt spięci. Bardzo szybko zaczęliśmy popełniać faule i nie kończyliśmy wielu akcji. Wraz z nadejściem drugiej kwarty wszystko jednak obróciło się na naszą korzyść.
To był bardzo udany mecz całego zespołu, lecz nie da się nie zauważyć postawy Milosa Paravinji. Niedawno kontuzjowany, dziś chorwacki środkowy zagrał po raz drugi przed włocławską publicznością i z pewnością zaprezentował się z bardzo dobrej strony.
- Tak, Milos zagrał naprawdę świetnie. Podziwiam jego nastawienie, przecież ta kontuzja mogła wykluczyć go z gry do końca sezonu. Tymczasem on wrócił i jak widać, po urazie nie ma już żadnego śladu, więc na pewno będzie ważnym graczem w zespole. A dziś zagrał po prostu tak, jak prezentuje się na co dzień na treningach.