PGE Turów Zgorzelec, pomimo sinusoidalnej formy w ostatnich tygodniach, był murowanym faworytem pojedynku ze Startem Lublin. I na parkiecie w hali Globus potwierdził tę tezę, deklasując rywala aż 101:78.
- To było jedno z tych spotkań, które po prostu musieliśmy wygrać ze względu na nasze miejsce w tabeli. Wszyscy wiemy w jakim jesteśmy położeniu, mamy dziewięć porażek i choć inne zespoły też mają tyle, to jednak mają również więcej zwycięstw od nas. Dlatego bardzo ważne było dla nas, aby tutaj wygrać - powiedział po zakończeniu spotkania trener PGE Turowa, Piotr Ignatowicz.
Zgorzelczanie pokazali wielki potencjał w ataku - w każdej z kwart rzucili przynajmniej 20 punktów, za dwa trafili aż 38 z 58 rzutów, a łącznie z gry przekroczyli 56 procent. Zresztą, w ataku PGE Turów gra solidnie już od kilku tygodni. Drużyna Ignatowicza po raz ostatni zdobyła mniej niż 70 punktów 10 grudnia. W ostatnich sześciu spotkaniach koszykarze z przygranicznego miasta każdorazowo przekraczali barierę 80 oczek.
- Cieszę się, że byliśmy skoncentrowani, choć dwa takie momenty przestojów, w drugiej i trzeciej kwarty, nam się przydarzyły. Dlatego generalnie mogę być zadowolony, bo udało nam się ograniczyć podstawowych zawodników, którzy dotychczas byli mocno eksploatowani - stwierdził Ignatowicz, mając na myśli np. Daniela Dillona, Filipa Dylewicza (obaj poniżej 25 minut) czy Mateusza Kostrzewskiego (15).
Łącznie, cała dwunastka koszykarzy, która pojawiła się na parkiecie w hali Globus, zapisała się w kolumnie punktowej, a pięciu z nich przekroczyło dwucyfrową barierę. 21 oczek rzucił Kirk Archibeque.
- Zagraliśmy naprawdę nieźle w ataku, choć słabiej w obronie. To jednak pierwsze nasze tak okazałe zwycięstwo i przyznam, nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, aby bronić 30 punktów przewagi. Dlatego ta koncentracja momentami uciekała. Mimo wszystko jednak jestem zadowolony z tego, jak zaczynamy wyglądać - zakończył trener PGE Turowa.