Taki scenariusz nieco zasmucił gospodynie, które włożyły mnóstwo serca w rywalizację. Po nieudanym starcie umiały odrobić straty i co równie istotne prezentowały ciekawy dla oka basket. - My tak naprawdę to początek przespaliśmy. W pierwszej kwarcie straciliśmy 23 "oczka", zdecydowanie za dużo. Przeciwniczki osiągnęły kilkanaście punktów przewagi, a my potem poświęciliśmy mnóstwo energii na pościg - wspomina trener "Pszczółek", Krzysztof Szewczyk.
Faworytki publiczności dopadły MKS. Stąd w drugiej połowie towarzyszyły duże emocje. Mało tego, drużyna ze wschodniej części Polski nawet przechyliła szalę zwycięstwa na swoją korzyść, tyle że ostatecznie radość okazywali goście. - Trzy ostatnie akcje nie potoczyły się wedle naszych życzeń. Trzeba mieć szczęście. Tym razem dopisało rywalkom - dodaje.
AZS nie musi spuszczać głów. Jeśli będzie grać na podobnym poziomie, triumfy bez wątpienia nadejdą. Sympatycy liczą, że zespół zdoła podskoczyć w górę tabeli, chociaż wyprzedzające go bezpośrednio Basket Gdynia czy Ślęza Wrocław na razie twardo trzymają się swoich miejsc.
W następnej kolejce klub z Lublina powinien dopiąć swego. Zmierzy się bowiem z MKK Siedlce, zespołem zamykającym całą stawkę ekstraklasy.