Ze słowami Jakuba Karolaka trudno się nie zgodzić, gdyż w sobotnim spotkaniu na Kociewiu kibice zobaczyli dwie twarze zespołu Turowa. Goście mecz rozpoczęli bardzo nerwowo, oddawali sporo chaotycznych rzutów. Należy przyznać, że zdecydowanie gorzej niż Polpharma radzili sobie z trudnymi warunkami, z jakimi przyszło im się mierzyć, czyli brakiem zegara mierzącego czas. Sprawiło to, że po dwudziestu minutach gry Farmaceuci prowadzili 34:26 i dużo wskazywało na to, że to Kociewskie Diabły będą mieć szansę na drugie zwycięstwo w sezonie.
- Szczerze mówiąc z tym zegarem była bardzo dziwna sytuacja, ale nikt nie sprzeciwiał się - kontynuuje rozmowę Karolak. - Musieliśmy wyjść i grać jak w normalnym meczu, chociaż nie mogliśmy kontrolować czasu, było ciężko, ale udało nam się przeskoczyć ten problem - dodaje.
- Słaba skuteczność raczej nie wynikała z tego, że nie działał zegar - śmieje się koszykarz. - Wydaje mi się, że weszliśmy w mecz trochę rozkojarzeni, lecz z biegiem czasu koncentracja wróciła i zaczęliśmy grać lepiej - podkreśla zadowolony.
Po przerwie podopieczni Piotra Ignatowicza ruszyli do odrabiania strat, a impuls ku temu dał Cameron Tatum. Amerykanin w ważnym momencie trzeciej kwarty zdobył 8 punktów z rzędu i od tego czasu walka się wyrównała. W końcówce pojedynku wygraną przyjezdnym zapewnił za to Filip Dylewicz. Weteran polskich parkietów imponował spokojem i pewnością siebie i mógł wraz z kolegami cieszyć się z piątego triumfu w tegorocznych rozgrywkach.
- Wiedzieliśmy, że pierwsza połowa nie poszła po naszej myśli i musieliśmy o niej jak najszybciej zapomnieć - mówi Jakub Karolak, który w Starogardzie Gdańskim zanotował 7 punktów. - Po słabszej pierwszej połowie rzeczywiście musieliśmy gonić wynik. Wydaję mi się, że dwie celne trójki Camerona Tatuma dały impuls. Po tych rzutach złapaliśmy wiatr w żagle i dowieźliśmy zwycięstwo - kończy.