Wiślaczki w starciu z rosyjską potęgą nie miały większych szans na zwycięstwo. Przynajmniej patrząc na składy obu ekip. Jednak wypada oddać, że starały się zawiesić wysoko poprzeczkę i wykrzesać z siebie maksimum pozytywnych cech. Mimo, że po paru chwilach przyjezdne prowadziły 6:0 to Devereaux Peters oraz Katerina Zohnova wyrównały.
UMMC nie forsował zbyt szybkiego tempa. Najwięcej obowiązku dostały wysokie zawodniczki, m in. Sandrine Gruda i Brittney Griner. Każda warunkami fizycznymi wyróżniała się na tle mistrzyń Polski. Mimo tego defensywa tych ostatnich funkcjonowała całkiem poprawnie, przysparzając problemów największym gwiazdom żeńskiego basketu. Choćby Diana Taurasi nie mogła wstrzelić się w kosz dając wyraz frustracji. Dopiero pod koniec kwarty "odpaliła" i jej team wygrywał 20:15.
W drugiej partii rywalki bardziej odskoczyły. Spora tu zasługa wspomnianej Griner. Mierząca 206 cm wzrostu środkowa jeśli tylko odpowiednio się skoncentrowała robiła dosłownie co chciała. Nawet potrajanie nie dawało pożądanych efektów. Szczęśliwie dla miejscowych Rosjankom zdarzało się pudłować w wydawałoby się dogodnych sytuacjach, więc różnica punktowa nie wyglądała drastycznie. Sygnał do boju koleżankom w pewnym momencie dała Laura Nicholls. Emanująca pozytywną energią Hiszpanka wykonywała kawał pożytecznej roboty, a dodatkowo trafiała bardzo trudne rzuty. Dobrze spisywała się także Yvonne Turner, która wcześniej notowała małą obniżkę formy. Mądrze rozgrywała akcje i wreszcie wykorzystała swój największy atut, czyli szybkość. To przydawało się zwłaszcza przy okazji kontr. Tym samym wynik do przerwy brzmiał 33:37, co należało traktować pozytywnie wobec faktu, że naprzeciwko stał główny faworyt całych rozgrywek Euroligi.
Czar prysł w następnej odsłonie. Ekipa gości postanowiła dać próbkę umiejętności i za sprawą Sandrine Gruda błyskawicznie "odjechała". Proste, aczkolwiek skuteczne manewry reprezentantki Francji okazały się doskonałym pomysłem. Wsparcie postanowiła zagwarantować Taurasi przymierzając z dalszych odległości. Obie potrzebowały zaledwie kawałka wolnej przestrzeni, by zrealizować założenie. Krakowianki pierwsze "oczko" zanotowały dopiero w szóstej minucie tej części spotkania. Fatalną serię przełamała Zohnova, tyle że wtedy zespół z Jekaterynburga znajdował się już zupełnie gdzie indziej. Rezultat 56:36 mówi sam za siebie.
Podopieczne Olafa Lange poczuły się spokojniej. Wiedziały, że wystarczy tylko kontrolować boiskowe wydarzenia i nie pozwolić faworytkom publiczności ponownie uwierzyć we własnej możliwości. Zanim nastał finisz przypomniały o sobie Kristi Toliver oraz Nika Baric. Dwie obwodowe specjalnie nie zastanawiały się nad formą wykończenia zagrywki. Po prostu gdy przychodziła dogodna szansa umieszczały piłkę między obręczą śrubując zarazem ogólny rozrachunek. Generalnie kolektyw ze wschodu imponował jeśli chodzi o "strzały" za trzy. Cherepanova parokrotnie zachowała się niczym rasowy snajper, odciążając jednocześnie partnerki walczące pod tablicami.
Wiśle brakowało atutów, żeby zaskoczyć o wiele lepiej grającego oponenta. Zderzyła się ze ścianą i nawet ambicja w takich momentach nic nie daje. Niewykluczone, iż dała o sobie znać dość wąska rotacja, stąd dziewczyny przypuszczalnie czuły narastające zmęczenie. Ostatecznie złoty medalistka TBLK przegrał i wypada mu liczyć, że w przyszłości częściej pokaże oblicze, które oglądano podczas pierwszej połowy.
Wisła Can Pack Kraków - UMMC Jekaterynburg 52:88 (15:20, 18:17, 9:24, 10:24)
Wisła Can Pack: Nicholls 12, Turner 12, Zohnova 10, Peters 6, Misiuk 6, Ziętara 4, Żurowska-Cegielska 2, Ouvina 0.
UMMC: Gruda 15, Taurasi 14, Griner 13, Belyakova 8, Toliver 8, Lyttle 7 (13 zb), Barić 7, Cherepanova 6, Vieru 5, Petrakova 3, Nolan 2, Arteshina 0.