Zatraciliśmy ogień - pomeczowy wywiad z Dante Swansonem, rozgrywającym AZS Koszalin

Dante Swanson był jednym z nielicznych jasnych punktów w ekipie Jeffa Nordgaarda podczas meczu z Anwilem Włocławek. Amerykanin rzucił 15 oczek, rozdał 5 asyst oraz miał 4 zbiórki, lecz jego zespół uległ w Hali Mistrzów różnicą aż trzydziestu trzech punktów - 114:83. Po meczu Swanson próbował wyjaśnić przyczyny takiego obrotu sprawy specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Jak oceniłby pan waszą grę w meczu z Anwilem?

Dante Swanson: Zła, po prostu zła. Wiesz, jeśli przegrywasz, to tak naprawdę nie ma znaczenia czy jednym punktem czy trzydziestoma trzema, jak w meczu przeciwko Anwilowi. Przegrana jest zawsze przegraną, na nasze kontro powędrowało tylko jedno oczko, a nie dwa. Koniec tematu. Jeśli zaś pytasz o styl - kompletna klapa. Chyba nie ma takich słów, które oddałyby w idealny sposób to, jak zagraliśmy. Dlatego może zakończmy na tym, że zagraliśmy źle w ofensywie i źle w defensywie.

Aż tak źle w ofensywie chyba nie było? Równie dobrze w innym meczu, przy rzuconych 81 punktach moglibyście śmiało myśleć o wygranej…

- Pewnie tak, ale co to zmieni? Każdy mecz jest inny. Raz można rzucić 50 punktów i wygrać, a innym razem, 81 tak jak dziś, i bardzo wysoko przegrać. Ponadto, jeśli spojrzysz na statystyki - zobaczysz, że nie trafiliśmy bardzo dużej liczby rzutów.

Czy dorobek 15 punktów, 5 asyst i 4 zbiórek osłodzi panu w jakiś sposób fatalną postawę zespołu?

- Indywidualne osiągnięcia nie mają nic do rzeczy. Pamiętam, że kiedy grałem swój pierwszy sezon w Polsce w ekipie z Bydgoszczy, wielokrotnie kończyłem mecze z dorobkiem dwudziestu punktów lub więcej, a mój zespół jednak często przegrywał. To nie jest nic miłego. Koszykówka to gra zespołowa, i lepiej jest wówczas, gdy każdy zawodnik wzbogaca konto drużyny o kilka punktów, zbiórek czy asyst, niż gdyby jeden koszykarz miał rzucać po kilkadziesiąt oczek oraz zbierać i asystować kilkunastokrotnie.

Powodów, dla których przegraliście tak wysoko z Anwilem, można by wymienić co najmniej kilka - słaba skuteczność, przegrane zbiórki i asysty. Który element według pana był najistotniejszy?

- Nie mam pojęcia. Może zbiórki? Ale tak naprawdę, które piłki my mieliśmy zbierać? Anwil prawie w ogóle nie pudłował, a już na pewno nie wówczas, gdy mieli otwarte pozycje do rzutu. A tak po za tym to pewnie każdy z wymienionych elementów miał duże znaczenie. Wiesz, to tak jak puzzle. Jeśli coś się układa, to w końcu zakończy się sukcesem. Gorzej, gdy jeden element nie pasuje do drugiego. U nas tak właśnie było. Co mogę więcej powiedzieć? Na pewno na treningach będziemy oglądać ten mecz na DVD, i to niejednokrotnie. Tak długo, aż naprawdę zdamy sobie sprawę z tego jakie, i w jakiej ilości, błędy popełniliśmy. Kiedy zaś już obejrzymy płytę z nagraniem i zaznajomimy się z tym, co robiliśmy źle - przystąpimy do bardzo, bardzo ciężkich treningów, by już więcej coś takiego nie miało miejsca.

Nie da się nie wspomnieć o tym meczu, nie zaznaczając przykrego incydentu z udziałem George’a Reese’a. Czy jego dyskwalifikacja miała wpływ na waszą porażkę?

- Przede wszystkim muszę powiedzieć, że konsekwencje tego zdarzenia tak naprawdę odbiją się na nas dopiero w następnym meczu. Póki co, jeszcze nie wiadomo, ale może być tak, że George zostanie zawieszony na jeden mecz i to będzie dla nas poważny problem. On jest bardzo ważnym członkiem tej drużyny i bez niego będzie nam o wiele trudniej. To jest w tej sprawie najgorsze. Co zaś się tyczy samego zajścia, nie mam pojęcia o co tam poszło, a z George’m o tym jeszcze nie rozmawiałem. Czasami tak jest po prostu, że komuś puszczają nerwy. Kiedy George zszedł my już przegrywaliśmy bardzo wysoko, więc chyba nie miało to większego znaczenia.

To już wasza trzecia porażka z rzędu. Po serii zwycięstw przegraliście ze Zniczem, derbowy mecz z Kotwicą i teraz z Anwilem. Co jest nie tak?

- Ciężko powiedzieć. Z jednej strony fizycznie czujemy się dobrze, więc wszystko powinno być w porządku. Tymczasem z drugiej, wygląda na to, że gdzieś straciliśmy ten ogień, który zapłonął w nas, od momentu kiedy Jeff (Nordgaard - przyp. M.F.) przejął stery na ławce trenerskiej. Wnioskuję więc, że po prostu trzeba zrobić wszystko, by ten ogień zapłonął ponownie…

Wszystko, czyli co? Jakie zmiany w waszej grze muszą zaistnieć, byście znowu zaczęli wygrywać?

- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. Przede wszystkim, nawet jeśli przegrywamy, musimy trzymać się razem. Bardzo prosto jest trzymać się razem i pozostawać w dobrych relacjach, kiedy się wygrywa. Sztuką jest nie rozdrabniać się, tylko stanowić jeden monolit, kiedy nie idzie po myśli. No i musimy dalej ciężko pracować na treningach. Na szczęście teraz odpoczywamy w lidze, więc będzie można skupić się na dopracowywaniu detali taktycznych.

Po raz kolejny przyjechał pan do Włocławka w barwach innego zespołu i po raz kolejny Hala Mistrzów przyjęła pana bardzo ciepło. To chyba miłe uczucie?

- Oczywiście. Wszyscy koszykarze cenią takie rzeczy, kiedy przyjeżdżają z nowym zespołem do miasta, w którym spędzili część swojej kariery i zostają serdecznie przyjęci przez fanów. Publiczność we Włocławku zawsze była nastawiona do mnie niesamowicie pozytywnie i bardzo ją za to szanuję. Mam wiele wspomnień, bardzo dobrych wspomnień z moich dwóch pobytów w tym mieście i w tej drużynie.

Komentarze (0)