Michał Fałkowski: Kiedy po raz pierwszy dowiedział się pan, że może zostać pierwszym trenerem PGE Turowa Zgorzelec?
Piotr Ignatowicz: Pierwsze, nazwijmy to, pozakulisowe sygnały zaczęły docierać do mnie po zakończeniu finału. Były one jednak bardzo nieoficjalne. Oficjalną, konkretną propozycję otrzymałem dopiero w poniedziałek. Wówczas spotkałem się z zarządem klubu i przyjąłem ofertę.
Wahał się pan?
- Absolutnie.
[ad=rectangle]
Ani przez moment nie zastanawiał się pan nad słusznością tego wyboru?
- Od kilku lat moim celem była posada pierwszego trenera w zespole ekstraklasy. Nie wahałem się ani chwili.
To będzie pana debiut w ekstraklasie.
- Tak, ale mam wrażenie, że przygotowywałem się do tego debiutu bardzo intensywnie. Najpierw jako grający trener w drugoligowej Rosie Radom, którą budowałem z panami Saczywko niemalże od podstaw. Następnie pracowaliśmy razem w 1. lidze. Ten okres dał mi wiele satysfakcji i jednocześnie otworzył przede mną kolejne drzwi: znalazłem się w sztabie szkoleniowym AZS-u Koszalin, aż wreszcie trafiłem do Zgorzelca. Można więc powiedzieć, że swoją karierę trenerską buduję krok po kroku i teraz czas sprawdzić się w warunkach najwyższej klasy rozgrywkowej.
Czyli to taki całkowicie naturalny krok dla pana?
- Planowałem ten krok od lat. Oczywiście, nie mogłem przewidzieć ile czasu mi to zajmie i w jakich klubach będę pracował, ale tak: stopień po stopniu wspinałem się po tej drabinie.
Po raz pierwszy weźmie pan odpowiedzialność za zbudowanie zespołu. To nie będzie łatwe zadanie, wszak drużyna PGE Turowa na sezon 2015/2016 będzie zdecydowanie tańsza od poprzedniej ekipy.
- Tamten zespół był budowany pod Euroligę i musiał pochłonąć znacznie więcej środków. Teraz jesteśmy w zgoła innej sytuacji, w Eurolidze grać nie będziemy i tym samym będziemy budować ekipę w oparciu o mniejsze możliwości finansowe.
Ograniczone środki oznaczają mniejszy wachlarz doboru koszykarzy. Jest trudniej, a nie łatwiej.
- Tak, ale pomimo tego liczę, że PGE Turów nadal będzie klubem z czołówki Tauron Basket Ligi. Nie wyobrażam sobie, by zespół mógł nagle zjechać w dół tabeli i przestać liczyć się w walce o najwyższe cele.
Ma pan obecnie w składzie pięciu koszykarzy. To podstawa w oparciu, o którą można budować drużynę. Pytanie brzmi: czy wszyscy koszykarze z ważnymi umowami pozostaną w Zgorzelcu?
- Oczywiście, kluczowe na ten moment jest zatrzymanie, czy też zbudowanie polskiej rotacji w zespole. Obecnie mamy pięciu koszykarzy w drużynie, z czego dwóch z absolutnego topu jeśli chodzi o polski rynek. Mówię oczywiście o Michale Chylińskim i Filipie Dylewiczu i mam nadzieję, że właśnie wokół nich będziemy budować nowy PGE Turów. Dodatkowo, w składzie jest Jakub Karolak, który pokazywał się z dobrej strony już w dwóch ostatnich sezonach. Sądzę, że właśnie nadchodzące rozgrywki będą dla niego przełomowe. To będzie czas, w którym on będzie musiał wziąć na swoje barki większy ciężar odpowiedzialności. Ponadto, w drużynie jest również Michael Gospodarek - chłopak bardzo pracowity, zaangażowany, który z pewnością zasługuje na to, by otrzymać szansę. I wracający po kontuzji Mateusz Kostrzewski. Liczę, że będzie głodny gry w tym sezonie.
Powtórzę: pytanie brzmi czy wszyscy gracze zostaną w PGE Turowie. Michała Chylińskiego chciałoby wiele klubów, a on sam ma opcję rozwiązania umowy.
- Oczywiście wiem o tej opcji i jestem z Michałem w kontakcie. On pokazał się z bardzo dobrej strony w ostatnich latach w Zgorzelcu, także na arenie międzynarodowej i dlatego dzisiaj jest zainteresowanie co do jego osoby, także ze strony klubów zagranicznych. Ja jednak wierzę, że Michał z nami zostanie, podobnie jak Filip. Na pewno obaj są zawodnikami, których warto mieć w zespole.
[nextpage]Ta dwójka będzie dla pana kluczowa?
- To są zawodnicy o ustalonej klasie, marce i umiejętnościach. I do nich można dobrać zawodników, którzy może nie mają jeszcze wyrobionego nazwiska czy najwyższych umiejętności, ale będą dobrze ze sobą współpracować. Dla mnie naturalne jest, że w zespole musi być jakość i rutyna, ale również młodość i potencjał, nad którym należy pracować. Wolę mieć takich graczy, niż kilku, nazwijmy to, przeciętnych.
Jak wysoko klub zawiesił panu poprzeczkę?
- Odpowiem może trochę banalnie, ale musimy grać jak najlepiej umiemy i walczyć w każdym kolejnym meczu. Tylko koncentracja na każdym kolejnym spotkaniu może dać nam sukces. A dopiero potem ktoś może powiedzieć: czy gramy na miarę oczekiwań oraz potencjału, czy jednak nie? Włodarze PGE Turowa Zgorzelec to ludzie związani z koszykówką od lat i ja wierzę, że oni będą doskonale wiedzieć, czy w trakcie sezonu spełniamy oczekiwania czy nie. Dla takiego klubu jak PGE Turów walka o miejsce w play-off, walka o medale to rzeczy oczywiste. Ja natomiast podchodzę do sprawy stopniowo i etapowo. A być może będzie tak, że w trakcie sezonu będziemy rewidować swoje oczekiwania, np. na wyższe?
Jest pan kolejnym Polakiem, który otrzymuje szansę na poprowadzenie utytułowanego klubu. Wcześniej Andrzej Adamek zasiadał na ławce Stelmetu Zielona Góra jako pierwszy trener. Rok temu Anwil Włocławek wybrał Mariusza Niedbalskiego, jeszcze wcześniej Polpharma Starogard Gdański - gdy miała wyższy budżet i aspiracje - sięgnęła po Pawła Turkiewicza. Jest coś takiego, że kluby, choć chcą dawać szansę młodym polskim trenerom, to jednak częstokroć nie mają do nich cierpliwości. Każdy z wymienionych szkoleniowców nie dokończył pracy w tej roli, w której zaczął sezon, co z kolei mocno odbiło się na wizerunku wszystkich polskich trenerów.
- Gdybym się czegokolwiek obawiał, nie zdecydowałbym się na przyjęcie tej posady, jeśli o to pan pyta. Odnośnie tego wizerunku... Na pewno jest tak, jak pan mówi, bo też prawdą jest, że poprzez brak jakichś większych sukcesów polscy trenerzy zapracowali... zapracowaliśmy sobie na taki niezbyt przychylny odbiór wśród np. kibiców. Ja jednak uważam, że mamy w Polsce świetnych rodzimych trenerów. Proszę spojrzeć w lata 90-te. Wówczas na ławkach trenerskich byli tylko Polacy. Zmiana przyszła pod koniec XX wieku. Kluby coraz częściej sięgały po szkoleniowców z Bałkanów, furorę zrobił Andrej Urlep. Polakom czegoś wówczas zabrakło. Może kontaktów z zawodnikami europejskimi, może na przeszkodzie stała słaba technologia? Kiedyś przecież obejrzenie kasety wideo to był cały scouting. Na pewno bardzo dużo zawdzięczamy zagranicznym trenerom, którzy przyjechali do nas np. 15 lat temu i naprawdę pokazywali na czym polega taktyka, scouting, ciężka praca na treningach. Ci trenerzy szkolili jednak asystentów i trzeba to wykorzystywać.
Myśli pan, że trenera polskiego łatwiej zwolnić, niż zagranicznego?
- Na pewno jest mniejsza cierpliwość prezesów, sponsorów, zawodników czy kibiców w stosunku do Polaków, niż do cudzoziemców. Jest coś takiego, że Polak musi udowadniać swoją wartość non-stop. Zawsze w takich rozmowach wspominam trenera Miodraga Rajkovicia, który na początku swojej przygody we Wrocławiu przegrał cztery mecze z rzędu. Ale nikt go nie zwolnił, pozwolono mu pracować dalej, następnie był transfer do PGE Turowa i wszyscy wiemy ile medali drużyna zdobyła pod wodzą Serba.
Trochę pół żartem, pół serio, ale według mnie miałby pan większy spokój i komfort pracy gdyby nazywał się Petar Ignatović.
- Słyszałem już podobne żarty. Cóż jednak mogę na to odpowiedzieć...
Pawła Turkiewicza zwolniono po czterech porażkach z Polpharmy, Mariusza Niedbalskiego z Anwilu też, Andrzej Adamek wytrzymał nieco dłużej, ale niewiele.
- Potrzeba cierpliwości. Jednocześnie jednak, trzeba pamiętać, że taki trener, którego zwolniono też powinien się zastanowić nad sobą. A może muszę spróbować w 1. lidze? A może jeszcze raz powinienem zostać asystentem? I pracować nad sobą non-stop.
Pan powiedział, że układa swoją karierę trenerską od lat i stopniowo wkracza na kolejne poziomy.
- Tak.
To proszę jednym zdaniem uzasadnić, dlaczego włodarze PGE Turowa dokonali dobrego wyboru powierzając panu funkcję pierwszego trenera?
- To chyba nie powinno być pytanie do mnie, tylko do moich pracodawców.
Ale pytam o samoocenę.
- (chwila milczenia) Nie chcę się chwalić, ale ludzie, którzy mnie znają wiedzą, że jestem nieustępliwy i uparty. Podczas kariery zawodniczej miałem kilka groźnych kontuzji i zawsze wracałem do koszykówki. Nigdy się nie poddałem, bo po prostu nie umiem tego zrobić. I takim też zamierzam być trenerem. Niepoddającym się i nieustępliwym.