Jezioro przyjechało do Radomia skazane na pożarcie. Zajmującej ostatnie miejsce w tabeli Tauron Basket Ligi drużynie nikt nie dawał zbyt wielu szans w starciu ze znajdującą się w czołówce Rosą. Jak się jednak okazało po raz kolejny, boiskowa rzeczywistość zweryfikowała te oceny. Podopieczni Zbigniewa Pyszniaka mocno postawili się faworyzowanemu rywalowi.
[ad=rectangle]
- Tak jak trener mówił - walczyliśmy przez całe spotkanie jak równy z równym, nawet prowadziliśmy przez długi czas, ale tych sił starczyło tylko na 35 minut - skomentował na pomeczowej konferencji prasowej Daniel Wall. Rodowity radomianin z bardzo dobrej strony zaprezentował się w hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, "ocierając się" o double-double. Zdobył bowiem 9 punktów i miał 10 zbiórek.
Jak było wiadomo już wcześniej, silny skrzydłowy grał ze złamanym żebrem. Kontuzji nabawił się w połowie kwietnia, podczas spotkania w Kutnie. W niedzielny wieczór po raz kolejny pokazał jednak swój bardzo silny charakter, przebywając na parkiecie przez ponad 25 minut. Kto wie, czy gdyby dłużej znajdował się na boisku, nie pomógłby swojemu zespołowi w odniesieniu sensacyjnego zwycięstwa... Zapewne powiększyłby swój dorobek punktowy. Na ławkę rezerwowych musiał bowiem udać się przedwcześnie z powodu... popełnienia pięciu fauli. Od tego momentu gra Jeziora wyraźnie "siadła".
- W kluczowych fragmentach odezwało się zmęczenie, nie zastawialiśmy już tak dobrze w obronie, po zbiórkach Rosy w ataku padały punkty. Naprawdę nie mieliśmy sił, ale cieszymy się, że zakończyliśmy sezon poważnie - podkreślił 33-latek. Trudno z jego słowami się nie zgodzić - w ostatniej kwarcie tarnobrzeżanie zdobyli tylko... pięć punktów!