Wojna z sędziami? Nieodłączna część gry - rozmowa z Emilem Rajkoviciem, trenerem Śląska Wrocław

Emocje po derbach już opadają, ale Wrocław nadal żyje meczem. Emil Rajković zdradza w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl o czym rozmawiał z sędziami i dlaczego tak późno zdjął marynarkę.

Mateusz Zborowski: Panie trenerze emocje już opadły?

Emil Rajković: Mogę powiedzieć, że emocje po niedzielnym meczu z PGE Turowem powoli i stopniowo opadają.

Musi pan przyznać, że to było znakomite widowisko.

- Oczywiście. Dla nas na pewno był to wielki mecz, ale mam również nadzieję, że było to wielkie show dla fanów koszykówki w całej Polsce. Słyszałem po meczu sporo komentarzy, że właśnie takie mecze pomagają całej dyscyplinie. Mam nadzieję, że przyczyniliśmy się do tego, że zainteresowanie basketem w Polsce znów pójdzie w górę.
[ad=rectangle]
W pierwszej połowie PGE Turów narzucił wam swoje warunki gry. Zgodzi się pan?

- Należy pamiętać, że drużyna PGE Turowa to aktualny mistrz Polski, a także zespół euroligowy, który ma w swoim składzie świetnych zawodników, a wszystkim dyryguje znakomity trener. Tak naprawdę grając przeciwko takiej drużynie nie wszystko zależy tylko od nas, ale również od tego na ile pozwalają nam rywale. Turów w pierwszej połowie grał na bardzo wysokim poziomie i mieliśmy sporo problemów żeby ich zatrzymać.

Co pan powiedział swoim zawodnikom w szatni podczas przerwy w meczu?

- Oprócz szczegółów taktycznych powiedziałem żeby zaczęli robić, to co potrafią najlepiej - walczyć o każdy centymetr parkietu do samego końca spotkania. I w tym meczu zostawili na parkiecie wszystko co mogli i bili się do ostatniej sekundy.

Przez trzy kwarty nie ściągnął pan marynarki, ale nadeszła czwarta odsłona i...

- W czwartej kwarcie zrobiło się naprawdę gorąco więc musiałem zdjąć marynarkę (śmiech).

One man show?

- Moi zawodnicy oraz fani dali pokaz - nie ja. Jestem z nich dumny w jaki sposób reagowali na wydarzenia na parkiecie.

Emil Rajković podgrzewał atmosferę przy linii bocznej parkietu
Emil Rajković podgrzewał atmosferę przy linii bocznej parkietu

Toczył pan przy linii bocznej swoją, małą wojnę z sędziami...

- To jest nieodłączna część gry. Szanuję pracę sędziów, bo mają naprawdę trudną robotę do wykonania i tak było również tym razem. Dla nas trenerów, co chwilę, któraś z akcji jest na wagę życia i śmierci i dlatego tak wyglądają niektóre reakcje z naszej strony, ale też staramy się po prostu walczyć o uczciwe traktowanie naszych zawodników.

Który moment zadecydował o tym, że emocje wzięły górę?

- Kiedy "Kosynierzy" oraz pozostali kibice w Orbicie zerwali się do ogłuszającego dopingu. To był moment, który poniósł graczy, aby wygrać to spotkanie.

Zdradzi pan o czym tak żywiołowo rozmawiał z sędziami?

- Starałem się rozmawiać o szczegółach - co robią moi gracze, a także gracze drużyny rywali. Chciałem wyjaśnić pewne kwestie tak żeby gra była czysta.

Maciej Zieliński przyznał po meczu, że Orbita była "on fire". I chyba te są słowa idealnie pasuję do meczu.

- Jesteśmy zaszczyceni, że mamy po swojej stronie taką legendę jak Maciej Zieliński. Jeśli on mówi, że "Orbita is on fire" to znaczy, że naprawdę było bardzo gorąco. Bo kto jak nie on może najlepiej wiedzieć kiedy koszykarskiej emocje we Wrocławiu sięgają zenitu - nie sądzisz?

Czy ten mecz pozwoli zespołowi na nowo uwierzyć we własne siły w kontekście walki o jak najwyższe miejsce w tabeli?

- Oczywiście. Ten mecz da nam więcej pewności siebie, ale musimy też być ostrożni żeby z nią zbytnio nie przesadzić, bo wtedy może się to odbić czkawką i już nie będzie tak dobrze (śmiech).

Źródło artykułu: