W starciu z Asseco Gdynia gracz niebezpiecznie upadł na parkiet i doznał kontuzji kolana. Początkowo wydawało się, że może to być coś groźnego, ale ostatecznie skończyło się jedynie na skręceniu stawu kolanowego. Zawodnik opuścił dwa mecze i wrócił do rotacji na spotkanie ze Stelmetem Zielona Góra.
[ad=rectangle]
Koszykarz w starciu z wicemistrzami Polski na parkiecie przebywał przez 13 minut, ale w tym czasie twardo walczył z rywalami. Na jego koszulce po meczu nawet pojawiła się krew. - To było twarde spotkanie. Straciliśmy naprawdę sporo sił w tym meczu, musieliśmy walczyć do samego końca o zwycięstwo, ale na szczęście dwa punkty zostały w Słupsku - mówi Jarosław Mokros, gracz Energi Czarnych Słupsk, który w samej końcówce spudłował dwa rzuty wolne i dał szansę zielonogórzanom nawet na zwycięstwo. Jednak w ostatniej akcji goście nie umieścili piłki w koszu.
- Koledzy nie będą mieli pretensji, bo najważniejsza jest wygrana. Nie jest istotne to, kto rzuca punkty, a kto nie. To idzie w niepamięć. Ważne, że wygraliśmy. Po prostu na przyszłość muszę trafić, tak aby nie było niepotrzebnych nerwów - zaznacza Mokros.
Energa Czarni Słupsk w sobotnim spotkaniu ze Stelmetem Zielona Góra pokazali dwie różne twarze. W pierwszej połowie grali fenomenalnie, nie popełniając praktycznie żadnych błędów. Na dodatek trafili wszystkie dziewięć rzutów za trzy i już do przerwy mieli 29 punktów przewagi. W trzeciej odsłonie gospodarze powiększyli swoje prowadzenie o trzy oczka, ale wówczas... kompletnie stanęli.
- To tylko się tak łatwo mówi, że trzeba wyjść i pokazać to samo, co w pierwszej połowie. Nie było żadnych uśmiechów w szatni, czy coś podobnego. Trener szybko nas sprowadził na ziemię, mówiąc, że jest 0:0. Mieliśmy grać długo i konsekwentnie, ale tego niestety nie było. Ale najważniejsze jest to, że wygraliśmy - ocenia Mokros.