Eliminacje do przyszłorocznego Eurobasketu biało czerwone rozpoczęły z wysokiego "C". Na wejściu wręcz rozgromiły Estonię udowadniając, że nawet bez kilku czołowych koszykarek mogą z powodzeniem bić się o triumfy. Wówczas dominowały przez niemal pełne czterdzieści minut, co uznano za dobry prognostyk. - Chciałyśmy, aby starcie ułożyło się w ten sposób i z wiarą do tego dążyłyśmy. Nasze rywalki uchodzą za najsłabsze w grupie i tutaj po prostu nie mogłyśmy nie zwyciężyć - mówiła wówczas Agnieszka Skobel.
W podobnym tonie wypowiadała się bardziej doświadczona uczestniczka kadry Agnieszka Szott-Hejmej, przykładając wagę do aspektu psychologicznego. - Uważam, że wygrana buduje poczucie naszej wartości oraz pozwala patrzeć pozytywnie w przyszłość.
I właśnie z tym optymistycznym podejściem drużyna udała się na drugie spotkanie, do Czarnogóry. Przed jego rozpoczęciem wielu wątpiło, by zdołała ona przeciwstawić się głównemu faworytowi grupy, a tymczasem mimo słabej pierwszej połowy w ostatnich 20 minutach przejęła inicjatywę i zakończyła starcie ze stratą zaledwie 9 "oczek". Biorąc pod uwagę fakt, iż Serbki z tym samym oponentem poległy 68:85, podopieczne Jacka Winnickiego nie mają powodów by wpadać w kompleksy.
- Pierwotnie nie wdrażaliśmy w życie poczynionych założeń. To nie był ten poziom, jakiego oczekiwaliśmy. W drugiej odsłonie rzeczywiście było już zdecydowanie lepiej i zdołaliśmy po części zniwelować różnicę. Nie zbliżyliśmy się jednak na tyle, żeby zagrozić gospodyniom w drodze do wygranej - oceniał tamte wydarzenia selekcjoner.
Niemniej już wkrótce jego zawodniczki mogą powetować sobie wspomniane niepowodzenie. Wiele tradycyjnie zależeć będzie od defensywy. W poprzednim występie ten element trochę szwankował, więc pozostaje liczyć iż wyciągnięte zostaną odpowiednie wnioski. Dodatkowo poprawiona musi zostać skuteczność z dystansu. Zaledwie jeden trafiony rzut na czternaście prób i najczęściej brak zbiórki w dużym stopniu przyczyniły się do porażki w Cetinje, miejscu przez mieszkańców zwanym bałkańskim piekiełkiem. Teraz podobna rzecz nie ma prawa mieć miejsca, bowiem wszelkie potknięcia zostaną błyskawicznie wykorzystane przez przeciwniczki, które notabene przyjadą opromienione środową wygraną ze Szwajcarią.
Odnosząc się do tych ostatnich trzeba powiedzieć, że swoje poczynania opierają na siostrach Dabović. Ana i Milica, bo o nich mowa są liderkami teamu i za każdym razem pełnią główne role. Co ciekawe, zwłaszcza pierwszą z nich kibice w naszym kraju mają świeżo w pamięci. Miniony sezon spędziła bowiem w krakowskiej Wiśle, z którą sięgnęła po mistrzowski tytuł. Fakt faktem jej umiejętności nie były wówczas do końca pożytkowane, ale i tak dała się poznać jako dobra "strzelczyni".
Milica z kolei charakteryzuje się o wiele większym doświadczeniem. Od 2000 roku z powodzeniem radzi sobie wśród seniorek, a podczas bogatej kariery broniła barw takich klubów jak Crvena Zvezda Belgrad, UMMC Jekaterynburg czy Spartak Moskwa. Przed dwoma laty związana była też z Liderem Pruszków, jednak w PLKK zaliczyła jedynie pięć gier po czym zwróciła się z prośbą o przedterminowe rozwiązanie kontraktu. W najbliższy weekend ponownie wybiegnie na polskie boisko i spróbuje przybliżyć Serbię do mistrzostw Europy 2013.
Początek meczu w Krośnie w sobotę o godzinie 18.