Byliśmy chorzy na Turów - wywiad z Nickiem Lewisem, skrzydłowym Anwilu Włocławek

Anwil Włocławek pokonał PGE Turów Zgorzelec w ostatniej kolejce fazy szóstek i było to pierwsze zwycięstwo drużyny Krzysztofa Szablowskiego nad wicemistrzem Polski w tym sezonie, gdyż wcześniej to Turów wygrywał trzykrotnie. Jednym z bohaterów sobotniego spotkania był Nick Lewis, autor 18 punktów zdobytych w 18 minut, który specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl opowiada o kulisach tego meczu.

Michał Fałkowski: Czy to, że w starciu z PGE Turowem Zgorzelec wyszedłeś w pierwszej piątce miało wpływ na fakt, iż rozegrałeś tak skuteczne spotkanie?

Nick Lewis: Na pewno czułem się po prostu świetnie wychodząc do gry zaraz od pierwszej minuty. To było dla nas znaczące spotkanie i od samego początku byłem skoncentrowany na tym by pomóc moim kolegom. Chciałem mieć swój wkład w ten mecz i cieszę się, że to mi się udało.

Już w pierwszej kwarcie zdobyłeś sześć oczek rzucając dwukrotnie z dystansu. Między innymi te punkty pozwoliły wyjść wam na szybkie prowadzenie 24:12...

- Rozpoczęliśmy ten mecz bardzo agresywnie; ja też miałem takie podejście. Od początku czułem się bardzo dobrze i szybko chciałem zaznaczyć swoją obecność na parkiecie. Kiedy więc tylko była możliwość, po prostu rzucałem. Bardzo cieszę się z tego, że w końcu miałem taki wkład w zwycięstwo zespołu, jaki bym sobie życzył w każdym meczu. Zdawałem sobie sprawę, że nie będę miał lepszej sposobności niż mecz, w którym trener dał mi szansę zaprezentować się od pierwszych minut. Sporo doświadczyłem w tym sezonie - brak okresu przygotowawczego, mniejsze lub większe kontuzje - ale mam nadzieję, że przede mną już tylko pozytywne rzeczy.

Prowadziliście na początku meczu bardzo wyraźnie, ale zgorzelczanie nie złożyli broni i w trzeciej kwarcie doprowadzili do remisu. Mecz zaczął się od nowa. Dlaczego?

- PGE Turów Zgorzelec to bardzo dobry zespół pomimo tego, że w fazie szóstek zanotowali więcej porażek niż zwycięstwa. Mają bardzo dobrego trenera, który nie boi się odważnych rozwiązań. Przecież po przerwie oni zaczęli grać naprawdę skutecznie, to znaczy, że w szatni szkoleniowiec musiał wykonać świetną robotę. My z kolei po zmianie stron przestaliśmy grać z taką agresywnością jak na początku i zaczęliśmy grać w ich grę. Na szczęście Corsley (Edwards - przyp. M.F.) i John (Allen) pozwolili nam wrócić do meczu i utrzymaliśmy nieznaczne prowadzenie po trzech kwartach.

Skromność przez ciebie przemawia, a tymczasem w trzeciej kwarcie to ty prowadziłeś Anwil - zdobyłeś wówczas 12 ze swoich 18 punktów.

- Otrzymywałem bardzo dobre podania i to cała prawda. Do zdobycia punktów potrzebne są dwie rzeczy: dobre ustawienie i podanie od kolegi. Ja myślę, że w całym sezonie pokazałem, że jeśli tylko jestem na dobrej pozycji o dobrym czasie to jestem w stanie zdobywać sporo punktów i być efektywny. Niemniej jestem bardzo usatysfakcjonowany swoim występem i sądzę, że mogę grać w ten sposób częściej.

Możemy powiedzieć, że Anwil nie wygrałby tego spotkania bez twojego udziału?

- Nie chcę tak mówić, to nie fair w stosunku do reszty zespołu. Tak jak powiedziałem, zagrałem po prostu dobry mecz, umiałem pokazać się na dobrej pozycji w dobrym czasie i po prostu miałem swój wkład w to zwycięstwo. Najbardziej chyba jednak cieszę się z tego, że pokonaliśmy PGE Turów i dałem z siebie tyle, ile mogłem. Teraz mam tylko nadzieję, że trener da mi kolejne szanse na zaprezentowanie swoich umiejętności w play-off, co, mam nadzieję, odbije się korzystnie na grę całego zespołu.

Ostatecznie wygraliście mecz po dramatycznej końcówce. Co było kluczowe w odniesieniu zwycięstwa i przełamaniu Turowa? Wygraliście z nimi po raz pierwszy w tym sezonie.

- Myślę, że kluczowe było to, że byliśmy chorzy na ten Turów. To znaczy, oczywiście nie bezpośrednio na nich, ale na pokonanie ich. Przecież my nie odstajemy od nich koszykarsko, a jednak nie potrafiliśmy pokonać ich w trzech kolejnych spotkaniach, choć poza tym pierwszym, w dwóch kolejnych graliśmy bardzo ofiarnie i z zaangażowaniem. Sądzę, że teraz nasza motywacja sięgnęła bardzo wysokiego pułapu, a zwyciężenie Turowa w jego własnej hali tylko pozwoli nam ją utrzymać w play-off.

Czyli można powiedzieć, że gdybyście przegrali z Turowem po raz czwarty, wasze morale zjechałyby w dół?

- Nie wiem, być może. Nie ma teraz jednak większego sensu gdybać w ten sposób. Liczy się to, że chcieliśmy ich wreszcie pokonać i to się udało. Z pewnością nastroi nas to do jeszcze większej walki w play-off.

- Kiedy zabrzmiała ostatnia syrena spotkania, nie wiedzieliście jeszcze, że w ćwierćfinale play-off również zmierzycie się z PGE Turowem. Kilka minut po zakończeniu meczu poznaliście jednak tę informację - jaka była wasza reakcja?

- Ja osobiście bardzo cieszę się z tego, że zagramy z Turowem, bo jeśli chcesz być najlepszy, musisz pokonać innych, którzy również mają ten sam cel. Jeśli chcemy zagrać w finale, to Turów pewnie prędzej czy później i tak znalazłby się na naszej drodze. Ćwierćfinał z pewnością będzie dla nas bardzo ciężkim testem, ale myślę, że ostatnimi meczami udowodniliśmy sobie, że nie mamy się czego obawiać. Podobnie myślą moi koledzy z zespołu. Każdy liczy na to, że te słabsze zawody przeciwko Turowowi mamy już za sobą i będziemy umieli zagrać przeciwko nim skutecznie.

Czy wasza przewaga parkietu będzie miała jakiekolwiek znaczenie?

- Z jednej strony - nie bo przecież PGE Turów wygrał z nami dwukrotnie w tym sezonie w Hali Mistrzów, my pokonaliśmy ich teraz u nich w hali... Wszystko może się zdarzyć, choć generalnie my mamy tę przewagę, że ten ostatni, ewentualny piąty mecz jest u nas. Z drugiej strony nasi fani na pewno zrobią wszystko by jak najmocniej zdeprymować rywala, a nas wspomóc, ja co już teraz im dziękuję.

Na koniec chciałbym zapytać o bardzo delikatną sprawę - pojawiły się informację, że Turów mógł celowo przegrać sobotni mecz by trafić na was, a nie na Zastal Zieloną Górę, w play-off. W końcu jednak pokonał was w trzech wcześniejszych spotkaniach...

- Ja czegoś takiego w ogóle nie dopuszczam do swojej głowy. To, że ktoś mógłby przegrać celowo po prostu nie mieści mi się w głowie. My w każdym meczu dajemy z siebie wszystko, bo prawdziwy profesjonalista stara się wygrać nawet w meczu o nic. Ja jednak nie chcę wypowiadać się o Turowie, mogę tylko powiedzieć o tym, ja my podeszliśmy do tego spotkania: bardzo chcieliśmy je wygrać i to się udało. Jechaliśmy do Zgorzelca po wygraną i nie ważne dla nas było wszystko inne. Stara prawda mówi, że chytry dwa razy traci i my nie chcieliśmy popełnić tego błędu. Los dał nam Turów, więc będziemy walczyć z całych sił by pokonać ich jeszcze co najmniej trzykrotnie.

Źródło artykułu: