W pierwszej piątce koszalinian dość niespodziewanie zabrakło jednego z najlepszych zawodników, George'a Reese'a. To dopiero druga taka sytuacja w tym sezonie. Trener Andrej Urlep posadził go na ławce w ostatnim meczu z Siarką i podtrzymał swoją decyzję przeciwko Śląskowi Wrocław.
Gospodarzom od początku brakowało koncentracji i popełnili oni kilka nerwowych strat. W zespole przyjezdnych brylowało natomiast dwóch zawodników. Adam Wójcik pod koszem nie mógł dać rady Rafałowi Bigusowi, a cała obrona nie znajdowała lekarstwa na niezwykle atletycznego JJ'a Montgomery. Po kilku niesamowitych akcjach tego gracza trener Miodrag Rajković zdecydował się podwyższyć ustawienie, wprowadzając Pawła Buczaka za Bartosza Diduszko. Niewiele to jednak dało, bo po rzucie z dystansu niezawodnego w tym elemencie Igora Milicicia, dobrze znanemu wrocławskiej publiczności z wielu występów, między innymi w Prokomie, to AZS prowadził 26:23 po 10 minutach.
W drużynie gospodarzy zdecydowanie wyróżniał się Paul Graham. Amerykanin imponował podczas serii meczów wyjazdowych, w czasie której notował 21 punktów na mecz (byłaby to najlepsza średnia w TBL). Dobrą formę podtrzymał we Wrocławiu - brylował na boisku i biegał za trzech.
Śląsk miał jednak kłopoty ze skutecznością, a przede wszystkim jednak z konstrukcją akcji. Gospodarze popełnili kilka kolejnych fatalnych strat. Co gorsza dla nich, AZS zamieniał je wszystkie na przechwyty i łatwe punkty z kontry. Po czasie dla trenera Miodraga Rajkovicia gospodarze zaczęli grać nieco solidniej w ataku (dobra zmiana Bartosza Bochno - 2/2 za 3), jednak wciąż bardzo słabo bronili. Dość powiedzieć, że do przerwy AZS rzucał z dystansu ze skutecznością 75%! (6/8). Dzięki temu podopieczni Andreja Urlepa schodzili do szatni prowadząc aż 53:45. Montgomery miał w tamtym momencie 17 punktów na koncie.
Drugą połowę Reese zaczął już na boisku i od razu dało to wymierne efekty. Amerykanin szybko zdobył 4 punkty i pomagał swojemu zespołowi kontrolować przewagę, którą osiągnął w pierwszej połowie. Śląsk się jednak nie poddawał. Niezwykłą dla siebie serię dwóch rzutów za 3 zanotował Paweł Buczak, poprawił z dystansu Robert Skibniewski i w mgnieniu oka zrobiło się 63:60 dla Śląska. AZS zdołał jeszcze w ostatnich sekundach wyrównać i po 30 minutach na tablicy widniał wynik po 63.
Finałowa odsłona zaczęła się od dwóch celnych trafień z gry gospodarzy (Graham i Aleksandar Mladenović) i prowadzili oni 67:63. Bardzo ważną trójkę trafił wtedy debiutujący w pierwszym składzie Mateusz Jarmakowicz. W szeregach obu drużyn widać było wtedy spore zdenerwowanie, doszło do kilku spięć. Slavisa Bogavac zaliczył z kolei dwa fatalne pudła, z dystansu trafił niesamowity Milicić i to AZS prowadziłi 75:73 na 1:30 do końca. Gospodarze próbowali ratować jeszcze sytuację, ale Bartosz Diduszko spudłował z dystansu, a wielki w tym meczu Milicić trafił rzut z półdystansu, który rozwiał wszelkie wątpliwości. AZS znów okazał się za silny dla Śląska.
Po stronie gospodarzy na wyróżnienie zasługują przede wszystkim Robert Skibniewski, który zachwycił statystycznie (10 punktów, 11 zbiórek, 5 asyst), najlepszy strzelec Paul Graham (17) oraz świetni z ławki Paweł Buczak (12, 7 zbiórek) i Aleksandar Mladenović (15). W zwycięskiej ekipie niewątpliwie wspaniale spisał się Milicić, który z ławki zanotował 19 punktów i trafiał kluczowe rzuty, a także autor 24 "oczek", JJ Montgomery.
- Bardzo sie cieszę, że tak dobrze wyszedł mi mecz przeciwko Wrocławiowi. Zawsze wspaniale się tu grało, świetnie grało się i tym razem, więc cieszy mnie mój występ przez wzgląd na stare czasy, bo jest przecież co wspominać - komentował po meczu uradowany bohater wieczoru, Igor Milicić.
Śląsk Wrocław - AZS Koszalin 82:77 (23:26, 22:27, 18:10, 14:19)
Śląsk: Graham 17, Mladenović 15, Buczak 12, Skibniewski 10, Diduszko 10, Bogavac 7, Bochno 6
AZS:
Montgomery 24, Milicić 19, Bigus 13, Eziukwu 12, Jarmakowicz 8, Reese 4, Łączyński 2