Jesteśmy jak dzieci - wywiad z Akselisem Vairogsem, obrońcą Śląska Wrocław

W poprzednich trzech bataliach przeciwko Anwilowi Włocławek łotewski rzucający Akselis Vairogs zdobył łącznie 21 punktów i jego Śląsk Wrocław za każdym razem przegrywał. W środę w meczu ćwierćfinałowym Pucharu Polski Vairogs rzucił aż 25 oczek i jego zespół awansował do Final Four turnieju. Zanim zniknął za drzwiami autokaru, udzielił wywiadu portalowi SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Na początek może ogólnie - twoja opinia o tym meczu?

Akselis Vairogs: Opinia? A jaka może być opinia o rywalizacji Anwil-Śląsk, kiedy przegrywasz z rywalem trzykrotnie i przyjeżdżasz do Włocławka na czwartą potyczkę? Cóż, chcieliśmy po prostu wygrać i to się udało.

Jak do tego doszło? Czemu zawdzięczacie te zwycięstwo?

- Szczegółom, których zabrakło w przeszłości i które tak naprawdę kosztowały nas to, że nie gramy w tej górnej części tabeli. Zagraliśmy bardzo dobry basket, co prawda popełniliśmy sporo błędów, ale mimo wszystko okazaliśmy się lepsi od gospodarzy. Jesteśmy bardzo młodym zespołem i mamy jeszcze prawo popełniać błędy, tym bardziej, że gramy ze sobą pierwszy rok, a wcześniej się praktycznie nie znaliśmy. W meczu z Anwilem udało nam się zagrać zespołowo, nie forsowaliśmy rzutów, graliśmy szybko i mądrze. I to zaprocentowało.

Czujesz się bohaterem tego meczu?

- Nie. W żadnym wypadku nie czuję się bohaterem tego meczu. Ja po prostu próbowałem grać i grałem to, o co prosił mnie mój szkoleniowiec. To była jego decyzja by dać mi grać, to co lubię i co umiem. Wierzę się w siebie bardzo mocno, a gdy jeszcze czuję zaufanie trenera, to wówczas wychodzi prawie wszystko.

25 punktów robi jednak wrażenie... We wcześniejszych trzech potyczkach z Anwilem miałeś w sumie 21 oczek...

- Cóż, czasami takie mecze się po prostu zdarzają (śmiech). Zagrałem dobrze, głównie dzięki moim partnerom, także dziękuję im za to, że pozwolili mi na taki mecz.

Co powiedział wam trener Miodrag Rajković przed tym meczem, żeby was zmotywować? Żebyście uwierzyli, że Anwil można pokonać?

- Przede wszystkim my nie mieliśmy żadnych problemów z motywacją i wiarą we własne umiejętności. Spójrz w jakich okolicznościach przegrywaliśmy dotychczas z Anwilem. Przed sezonem tylko trzema punktami, u nas także trzema punktami, bo fantastyczny rzut w końcówce wykonał Krzysztof Szubarga. I tylko we Włocławku przed kilkoma miesiącami przegraliśmy znaczną różnicą punktów. Generalnie jednak wiedzieliśmy, że możemy z nimi bez problemu rywalizować, a w przypadku uniknięcia jakichś niepotrzebnych błędów - pokonać.

Udało wam się odciąć od podań i ograniczyć Corsley’a Edwardsa. To był element taktyki?

- Tak, dokładnie. Przed meczem trener Rajković powiedział nam, że kluczem do pokonania Anwilu będzie maksymalne utrudnienie życia środkowemu włocławian i to nam się udało niemalże w stu procentach, wszak Edwards zdobył tylko osiem punktów, podczas gdy jego średnia jest ponad dwukrotnie wyższa. Zakładaliśmy także, że uda nam się zneutralizować pick and rolle rozgrywających z wysokimi, m.in. Edwardsa z Szubargą i to założenie także zrealizowaliśmy. Myślę, że dobrze wykonaliśmy nasz plan.

Sam mecz miał dość dziwny przebieg, a prowadzenie zmieniało się jak w kalejdoskopie...

- Dlatego, że spotkały się ze sobą dwie dobre drużyny, które z całych sił walczyły o zwycięstwo. Po prostu.

W którym momencie poczułeś, że ten mecz jest wasz i nic nie może stanąć wam na przeszkodzie? Kiedy trafiłeś trójkę w dogrywce?

- Nie, nie. Raczej wtedy kiedy trafiłem te trzy ostatnie rzuty wolne. Wtedy bardzo mocno uwierzyliśmy, że Anwil już nas nie skrzywdzi. Wystarczyło tylko postawić dobrą obronę i... tak też się stało. Końcówkę rozegraliśmy po mistrzowsku.

Czy zwycięstwo Śląska nad Anwilem w jego własnej hali można uznać za niespodziankę?

- Myślę, że dla całej Polski będzie to niespodzianka, ale dla nas nie.

Teraz zagracie w półfinale Pucharu Polski z Zastalem Zielona Góra. Jak ocenisz ten zespół?

- Zielona Góra to świetne miejsce do gry. My w tej chwili jesteśmy jak dzieci, które cieszą się z każdego następnego meczu, bo przecież z zespołami z czołówki tabeli będziemy grać ponownie dopiero za ponad dwa miesiące. Zatem przeciwko Zastalowi będzie tak samo. Pojedziemy do Zielonej Góry, będziemy chcieli dobrze się bawić grą w koszykówkę i uważam, że mamy spore szanse w rywalizacji z Zastalem.

Źródło artykułu: